Stałam
w kolejce, składającej się zaledwie z kilku osób, ściskając w dłoniach plecak i
dusząc w sobie płacz. Myśl o wszystkim, co przeżyłam tego dnia, przyprawiała
mnie o napady histerii, nad którymi nieudolnie próbowałam zapanować.
Rozejrzałam się, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby mnie zainteresować, ale
nic wewnątrz wielkiego, wojskowego namiotu nie przykuło mojej uwagi.
Wpatrywałam się zatem w swoje zniszczone, czarne trampki.
Po chwili ktoś potrząsnął moim ramieniem.
Po chwili ktoś potrząsnął moim ramieniem.
- Nazwisko?
- zapytał mężczyzna w białym, szpitalnym
fartuchu. Był dużo niższy ode mnie i nosił okulary grubości denka od butelki. W
ręku trzymał stos kartek, a w kieszeni na jego piersi spoczywała cała masa
długopisów.
- Johnson –
mruknęłam zachrypniętym od płaczu głosem i zarzuciłam plecak na ramię.
- Chwileczkę…
- przesunął palcem wzdłuż listy, a chwilę później zatrzymał go. – Tak, mam.
Poproszę o badania lekarskie, panno Johnson – dodał z uśmiechem, odsłaniając
nienaturalnie równe zęby.
Niewyobrażalnie dobry humor, jak na zaistniałą sytuację, pomyślałam. Podałam mu kartkę z wynikami badań, przeprowadzonych u mnie zaledwie pół godziny temu, w namiocie obok. Przyglądał się jej chwilę, marszcząc komicznie nos.
Niewyobrażalnie dobry humor, jak na zaistniałą sytuację, pomyślałam. Podałam mu kartkę z wynikami badań, przeprowadzonych u mnie zaledwie pół godziny temu, w namiocie obok. Przyglądał się jej chwilę, marszcząc komicznie nos.
- Wygląda na
to, że wszystko porządku. Oto dokumenty dotyczące zasad panujących na Promie
„Południe”, zwane Kodeksem. Proszę przestudiować je w wolnej chwili. – Podał mi
kilka kartek zapisanych drobnym drukiem, które szybko wpakowałam do jednej z
niezliczonych kieszeni mojego plecaka. –
Ma pani pięć minut na wykonanie ostatniego telefonu. Proszę następnie przynieść
komórkę do mnie, nie można wnosić takiego sprzętu na pokład. – Uśmiechnął się
jeszcze szerzej i wrócił za biurko.
W pośpiechu
sięgnęłam do kieszeni dżinsowych szortów, z której wyciągnęłam telefon.
Oddaliłam się od wszystkich i stanęłam przy wejściu. Wybrałam numer, który
doskonale zapisał się w mojej pamięci i zamiast nacisnąć połącz, krzyknęłam:
- Eee… proszę
pana? Czy to… - uniosłam komórkę – jest bezpieczne?
- Chyba tak.
Podobno sieci zostały zabezpieczone. – Odpowiedział, krzycząc. – Cztery minuty, panno Johnson.
- Tak, tak –
mruknęłam i przyłożyłam urządzenie do ucha, przestępując nerwowo z nogi na
nogę. – Podobno… - prychnęłam pod nosem.
Jeden sygnał.
Jeden sygnał.
Dwa.
Trzy.
Przerwany czwarty i odezwał się ten dobrze znany mi głos.
Trzy.
Przerwany czwarty i odezwał się ten dobrze znany mi głos.
- Zaraz będę!
Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Nie martw się, już wychodzę. Zabiorę cię w
bezpieczne miejsce, tylko błagam, nie ruszaj się z domu – niemal wykrzyczał mi
do ucha David. Był przerażony, słyszałam to w jego głosie, ale nie byłam zdziwiona.
Zaskoczyłby mnie, gdyby się nie bał.
- Nie, Dave.
Zostań tam, gdzie jesteś. Moja mama wyjechała do siostry, za miasto, a ja… -
zacisnęłam powieki, blokując ujście łzom. – Dostałam bilet od NASA. Wylosowali
mnie. – Głos mi się załamał. Chwilę później pozwoliłam sobie bezgłośnie szlochać.
W takiej sytuacji grzechem byłoby nie płakać. – Przepraszam, że cię zostawiam. Jest mi z tym
cholernie źle, ale nie mogę cię zabrać, nie mogę zabrać nikogo. Zostałabym z
tobą, nie wiesz jak bardzo bym chciała, ale mama mi tego nie wybaczy. Ona chce,
żebym ratowała się za wszelką cenę. – Rozpłakaliśmy się jak dzieci. Oboje. Minęło sporo
czasu, zanim każde z nas uspokoiło się na tyle, aby móc dalej rozmawiać.
-
Najważniejsze, że będziesz bezpieczna. Nie zamartwiaj się o mnie, bo dam sobie
radę. Wiesz o tym. Będę tęsknił, ale dam sobie radę – mówił powoli.
- Jeszcze raz
przepraszam, David. Dbaj o siebie – odparłam, czując dłoń na swoim ramieniu. –
Muszę kończyć.
- Kocham cię
– dodał i przerwał połączenie, nie dając mi czasu na odpowiedź. Z perspektywy
czasu wydaje mi się, że zrobił to celowo.
Prawdziwym
cudem udało mi się opanować i oddać telefon facetowi w fartuchu. Zaprowadził
mnie do wojskowego samochodu, w którym czekało już kilka osób. Zajęłam jedno z miejsc i wpatrywałam się w swoje trzęsące się dłonie.
-
Zapomniałbym o bilecie! – Zaśmiał się mężczyzna, otwierając po raz kolejny
drzwi z mojej strony. – Panno Johnson. – Wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Ach, tak… -
sięgnęłam do kieszeni po zgniecioną kartkę od mamy, na którą wcześniej nawet
nie spojrzałam.
Facet
przyłożył do niej małe urządzenie, wyglądem przypominające skanery z
supermarketów. Sprzęt wydał cichy pisk i jedna z malutkich diod zapaliła się na
zielono.
- Wszystko
gra. Może spotkamy się tam kiedyś, na Promie. Pozna pani moją rodzinę. Lecimy
wszyscy, całą piątką! – Przekrzykiwał hałas silnika.
- Tak, może…
- mruknęłam z udawanym uśmiechem, auto ruszyło a mężczyzna zamilkł wreszcie.
Dzięki Bogu.
- Miłego
lotu… – zerknął na kartkę z pośpiechem –
Rose! – krzyknął i pomachał mi, podskakując. Samochód zdążył już znacznie się oddalić.
- Na imię mi
Jasmine! – odpowiedziałam głośno, wychylając głowę przez okno. Wiatr silnie
targał moje włosy, które wpadały mi do oczu i ust. – Rose to moja…
Wpatrywał się
we mnie z tym jego nieodłącznym uśmiechem, oczekując dokończenia zdania, ale ja
nie mogłam wykrztusić słowa, przewieszona w pół przez okno.
Uświadomiłam sobie, że dziś, 15 września 2015 roku moja matka oddała za mnie swoje życie poprzez perfidne kłamstwo.
Uświadomiłam sobie, że dziś, 15 września 2015 roku moja matka oddała za mnie swoje życie poprzez perfidne kłamstwo.
__________________________________________________________________________
Witam wszystkich!
Zapraszam Was do czytania i mam nadzieję, że historia Jasmine spodoba się każdemu z Was.
Do zobaczenia niedługo!