środa, 18 marca 2015

Prolog

Stałam w kolejce, składającej się zaledwie z kilku osób, ściskając w dłoniach plecak i dusząc w sobie płacz. Myśl o wszystkim, co przeżyłam tego dnia, przyprawiała mnie o napady histerii, nad którymi nieudolnie próbowałam zapanować. Rozejrzałam się, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby mnie zainteresować, ale nic wewnątrz wielkiego, wojskowego namiotu nie przykuło mojej uwagi. Wpatrywałam się zatem w swoje zniszczone, czarne trampki. 
Po chwili ktoś potrząsnął moim ramieniem.
- Nazwisko? -  zapytał mężczyzna w białym, szpitalnym fartuchu. Był dużo niższy ode mnie i nosił okulary grubości denka od butelki. W ręku trzymał stos kartek, a w kieszeni na jego piersi spoczywała cała masa długopisów.
- Johnson – mruknęłam zachrypniętym od płaczu głosem i zarzuciłam plecak na ramię.
- Chwileczkę… - przesunął palcem wzdłuż listy, a chwilę później zatrzymał go. – Tak, mam. Poproszę o badania lekarskie, panno Johnson – dodał z uśmiechem, odsłaniając nienaturalnie równe zęby.
           Niewyobrażalnie dobry humor, jak na zaistniałą sytuację, pomyślałam. Podałam mu kartkę z wynikami badań, przeprowadzonych u mnie zaledwie pół godziny temu, w namiocie obok. Przyglądał się jej chwilę, marszcząc komicznie nos.
- Wygląda na to, że wszystko porządku. Oto dokumenty dotyczące zasad panujących na Promie „Południe”, zwane Kodeksem. Proszę przestudiować je w wolnej chwili. – Podał mi kilka kartek zapisanych drobnym drukiem, które szybko wpakowałam do jednej z niezliczonych kieszeni mojego plecaka.  – Ma pani pięć minut na wykonanie ostatniego telefonu. Proszę następnie przynieść komórkę do mnie, nie można wnosić takiego sprzętu na pokład. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej i wrócił za biurko.
W pośpiechu sięgnęłam do kieszeni dżinsowych szortów, z której wyciągnęłam telefon. Oddaliłam się od wszystkich i stanęłam przy wejściu. Wybrałam numer, który doskonale zapisał się w mojej pamięci i zamiast nacisnąć połącz, krzyknęłam:
- Eee… proszę pana? Czy to… - uniosłam komórkę – jest bezpieczne?
- Chyba tak. Podobno sieci zostały zabezpieczone. – Odpowiedział, krzycząc. – Cztery minuty, panno Johnson.
- Tak, tak – mruknęłam i przyłożyłam urządzenie do ucha, przestępując nerwowo z nogi na nogę. – Podobno… - prychnęłam pod nosem.
Jeden sygnał. 
Dwa. 
Trzy. 
Przerwany czwarty i odezwał się ten dobrze znany mi głos.
- Zaraz będę! Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Nie martw się, już wychodzę. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, tylko błagam, nie ruszaj się z domu – niemal wykrzyczał mi do ucha David. Był przerażony, słyszałam to w jego głosie, ale nie byłam zdziwiona. Zaskoczyłby mnie, gdyby się nie bał.
- Nie, Dave. Zostań tam, gdzie jesteś. Moja mama wyjechała do siostry, za miasto, a ja… - zacisnęłam powieki, blokując ujście łzom. – Dostałam bilet od NASA. Wylosowali mnie. – Głos mi się załamał. Chwilę później pozwoliłam sobie bezgłośnie szlochać. W takiej sytuacji grzechem byłoby nie płakać.  – Przepraszam, że cię zostawiam. Jest mi z tym cholernie źle, ale nie mogę cię zabrać, nie mogę zabrać nikogo. Zostałabym z tobą, nie wiesz jak bardzo bym chciała, ale mama mi tego nie wybaczy. Ona chce, żebym ratowała się za wszelką cenę.  – Rozpłakaliśmy się jak dzieci. Oboje. Minęło sporo czasu, zanim każde z nas uspokoiło się na tyle, aby móc dalej rozmawiać.
- Najważniejsze, że będziesz bezpieczna. Nie zamartwiaj się o mnie, bo dam sobie radę. Wiesz o tym. Będę tęsknił, ale dam sobie radę – mówił powoli.
- Jeszcze raz przepraszam, David. Dbaj o siebie – odparłam, czując dłoń na swoim ramieniu. – Muszę kończyć.
- Kocham cię – dodał i przerwał połączenie, nie dając mi czasu na odpowiedź. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że zrobił to celowo.
           Prawdziwym cudem udało mi się opanować i oddać telefon facetowi w fartuchu. Zaprowadził mnie do wojskowego samochodu, w którym czekało już kilka osób. Zajęłam jedno z miejsc i wpatrywałam się w swoje trzęsące się dłonie.
- Zapomniałbym o bilecie! – Zaśmiał się mężczyzna, otwierając po raz kolejny drzwi z mojej strony. – Panno Johnson. – Wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Ach, tak… - sięgnęłam do kieszeni po zgniecioną kartkę od mamy, na którą wcześniej nawet nie spojrzałam.
Facet przyłożył do niej małe urządzenie, wyglądem przypominające skanery z supermarketów. Sprzęt wydał cichy pisk i jedna z malutkich diod zapaliła się na zielono.
- Wszystko gra. Może spotkamy się tam kiedyś, na Promie. Pozna pani moją rodzinę. Lecimy wszyscy, całą piątką! – Przekrzykiwał hałas silnika.
- Tak, może… - mruknęłam z udawanym uśmiechem, auto ruszyło a mężczyzna zamilkł wreszcie. Dzięki Bogu.
- Miłego lotu…  – zerknął na kartkę z pośpiechem – Rose! – krzyknął i pomachał mi, podskakując. Samochód zdążył już znacznie się oddalić.
- Na imię mi Jasmine! – odpowiedziałam głośno, wychylając głowę przez okno. Wiatr silnie targał moje włosy, które wpadały mi do oczu i ust. – Rose to moja…
Wpatrywał się we mnie z tym jego nieodłącznym uśmiechem, oczekując dokończenia zdania, ale ja nie mogłam wykrztusić słowa, przewieszona w pół przez okno. 
           Uświadomiłam sobie, że dziś, 15 września 2015 roku moja matka oddała za mnie swoje życie poprzez perfidne kłamstwo.

__________________________________________________________________________

Witam wszystkich!

Zapraszam Was do czytania i mam nadzieję, że historia Jasmine spodoba się każdemu z Was. 

Do zobaczenia niedługo!