poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 8

- Więc jak to było, Clay, twoim zdaniem? - Zapytał oschle Chris, który tego dnia wyglądał, jakby przybyło mu dziesięć lat.
           Jego włosy były nieułożone, twarz szara, oczy opuchnięte i podsiniałe. Mimo, że sam nie wyglądałem lepiej, wydawał mi się być wtedy niezwykle kruchy i łatwy do złamania.
- Spotkałem ją tam po tym, jak ktoś ją zranił - zacząłem po raz kolejny w przeciągu trzech ostatnich dni. Mój głos przybrał barwę głębokiego, lecz znudzonego. - Wykrwawiała się. Powoli, ale się wykrwawiała. Przekazała mi kilka informacji, ale zbyt bardzo cierpiała. Dlatego kazała mi strzelić - przerwałem na chwilę, zaskoczony tym, że nieświadomie cały czas patrzyłem w oczy Chrisa. Może dzięki temu byłem bardziej wiarygodny? - Człowiek, kiedy umiera, po prostu to czuje. Nie było cię przy niej - powiedziałem oskarżycielskim tonem. - Nie było cię tam i nie wiesz, jaka była spokojna, kiedy podejmowała tę decyzję. Kazała mi się zabić, bo chciała zginąć z moich rąk. Z moich, nie z rąk wariata, który tak po prostu likwiduje niewinnych ludzi na Promie - mówiłem, coraz bardziej podnosząc głos. Czułem, że robię się czerwony ze wściekłości. Przetarłem szybko usta wierzchem dłoni, scierając kilka kropel śliny. - Ten skurwysyn ją dźgnął, ale nie umarła jako jego ofiara!
           Chris odchylił się na obrotowym fotelu i popatrzył na mnie dziwnie.
- Powiedz mi jeszcze, że zabiłeś ją z milości - prychnął.
- Byłem w stanie strzelić jej w głowę, bo mnie o to prosiła. Jeszcze nie rozumiesz? Ja ZROBIŁEM to Z MIŁOŚCI - warknąłem, pochylając się nad jego biurkiem.
          Twarz mężczyzny napięła się i poczerwieniała.
- Gówno wiesz o milości! - Krzyknął, podrywając się z miejsca. - Nic o niej nie wiesz, nic!
- Wiem o niej więcej od ciebie, Chris - zarzuciłem mu, zachowując resztki spokoju. - Kiedy Prom dzieliło niewiele od katastrofy to właśnie ja szukałem Jas i ja się o nią martwiłem. Ty nawet nie pofatygowałeś się włączyć kamer. - Przerwałem na chwilę, chcąc się uspokoić, ale nie mogłem. - Teraz na moim miejscu siedziałby prawdziwy morderca, a ja mógłbym widzieć ją codziennie. Dzięki tobie i twojemu gospodarowaniu monitoringiem, zaraz będę oglądał ją po raz ostatni.
           Mężczyzna zaśmiał się szaleńczo do tego stopnia, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, i wezwał do środka dwóch strażników.
- Nikt jej nie zobaczy, a już na pewno nie ty - mruknął, kiedy obezwładnili mi ręce i prowadzili w stronę wyjścia.
           Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, ale przeczuwałem, że wymyślił coś niedorzecznego. Jak mógł nie odprawić pogrzebu własnej córce? JAK?
- Obiecywałeś mi, że się nią zaopiekujesz, tak jak ja obiecywałem twojemu ojcu, że zaopiekuję się tobą - rzucił za mną łamiącym się głosem. - Nie dotrzymałeś obietnicy, więc od teraz ja nie jestem do niczego zobowiązany - syknął, a ostatnim co zauważyłem, był opatrunek na jego dłoni.
***
           Leżałem na więziennej pryczy i patrzyłem w sufit. Nie myślałem o niczym, bo myślenie o czymkolwiek strasznie bolało, przywołując wspomnienia. Nie interesowałem się tym, że w skutek zbliżenia się do czarnej dziury straciliśmy jeden z silników, ani tym, że zmieniono głównego dowódcę medyków, chociaż każdy o tym mówił. Ja chciałem po prostu zapomnieć, albo chociaż zasnąć. Niestety, nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.
            Nagle drzwi celi otworzyły się, a do środka weszła moja siostra. Miała na sobie sukienkę zabraną jeszcze z Ziemi, którą kupiła na swoje ostatnie przyjęcie urodzinowe. Zastanawiało mnie, co pamięta, a czego nie.
- Jak się trzymasz? - zapytała niewinnie z lekkim uśmiechem.
          Zrobiłem jej miejsce na pryczy i westchnąłem.
- Tak jak wyglądam - powiedziałem nieprzyjemnym tonem. Zrobiło mi się głupio, więc dodałem szybko: - Ładna sukienka, Lucy.
- Dziękuję - odpowiedziała błyskawicznie, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Kupiła mi ją mama, jakiś rok temu.
          Nie do końca się to zgadzało.
- Jak na imię miała twoja mama? - zapytałem, opierając się plecami o ścianę i rozpoczynając mini-śledztwo.
- Alice - mruknęła cicho.
          Prawda.
- A ojciec?
- Tom. Dlaczego mnie o to pytasz?
          Też prawda.
- Z ciekawości. Miałaś rodzeństwo?
- Tak. Brata - powiedziała ostrożnie, patrząc na mnie podejrzliwie.
          Również prawada. Wiedziała na prawdę sporo.
- Starszego? - Zapytałem, napierając pytaniami coraz bardziej.
- O siedem lat. Michael zginął w wypadku samochodowym razem z mamą, kiedy miałam rok.
           Gówno prawda.
           Mama zginęła, fakt, ale na imię mi Alan, nie mam 23 lat i żyję. To radykalna różnica.
           Byłem cholernie zawiedziony. Przetarłem twarz dłońmi i postanowiłem nie wymuszać na Lucy takich nieprawdziwych (przynajmniej dla mnie) wyznań. Nagle jednak mnie olśniło.
- Który dzisiaj mamy?
             Kiedy wypowiadała słowa, czułem jakby każde z nich wbijało się we mnie, jak pręt w brzuch Jas. Przebijało mnie na wylot. Każde urodziny spędzaliśmy razem, od zawsze. Ja zabierałem ją gdzieś z tej okazji w listopadzie, ona mnie w kwietniu, taka była nasza zasada. Świat się skończył, ale my żyjemy, świadomi swojego pokrewieństwa, czy też nie.
          Przytuliłem Lucy bardzo mocno, tak jak brat tuli ukochaną siostrę. Siostrę, o którą wcześniej się martwił, uczył pływać i jeździć na łyżwach, którą stracił na zawsze i jednocześnie miał przy sobie.
- Wszystkiego najlepszego, młoda - mruknąłem w jej włosy i nie miałem zamiaru jej puścić.
***
          Obudził mnie głośny alarm, obwieszczający, że dzieje się coś niedobrego. W mojej celi czerwone światło migało w szybkim tempie. Wyjrzałem przez małą szybę w drzwiach, ale nic nie zauważyłem. Nie miałem przy sobie ani pistoletu, ani noża i czułem się bezbronnie. Siadłem na pryczy i postanowiłem czekać.
          W jednej sekundzie moje drzwi tak po prostu zapadły się do środka. Odszoczyłem od nich, przyglądając się nieufnie Chrisowi, stojącemu w progu.
- Jesteś wolny, co tak stoisz? - Krzyknął, stojąc sztywno.
- Dzięki - rzuciłem po chwili i ruszyłem w jego stronę, nagle jednak stanąłem jak wryty.
           Lucy była obok niego, celując w stronę mężczyzny ogromnym pistoletem laserowym. Trzymała broń pewnie w dłoniach, a w jej oczach płonęła złość i nienawiść.
- Nie wiem, kim jesteś i dlaczego to robię, ale czuję, że muszę ci pomóc - powiedziała, cały czas obserwując Chrisa.
            Wreszcie zachowywała się jak moja siostra. Była dojrzała, trzeźwo myślała i miała głowę na karku. Lucy z Południa była zbyt beztroska i dziecinna.
- Łap za spluwę, musimy gdzieś go zamknąć - ponagliła mnie.
            Zabrałem więc pistolet Johnsona i poprowadziłem ją do najlepiej strzeżonej celi, jaką widziałem w całej siedzibie Stróżów.
- Nie ujdzie wam to na sucho, dzieciaki - powtarzał mężczyzna co chwila.
- Gdybyś włączał kamery na Promie, może ktoś przybiegłby ci z pomocą, ale sam widzisz... - Rzuciłem, dociskając lufę do jego pleców.
            Chwilę potem otworzyłem pancerne drzwi i wepchnąłem do środka ojca dziewczyny, którą zabiłem. Którą kochałem i zabiłem.
- Jak zdołałaś go złapać? - zapytałem Lucy, kiedy, wpisując kod na wyświetlaczu, aktywowałem program strzegący celi.
- Rozpętałam pożar w laboratoriach - odpowiedziała takim tonem, jakby było to jej codziennością.
           Spojrzałem na nią, oczekując, że wybuchnie śmiechem i powie, że tylko sobie ze mnie kpi. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
- Słucham? - Podniosłem głos. - Oszalałaś? Nie chcemy zniszczyć Promu, chcemy znaleźć mordercę i mieć...
- Nie - przerwała mi ostro. - Nie chcemy tego. Chcesz tego ty i chciała tego Jasmine. Ja tego nie chcę, Alan. Nie zapominaj, że teraz to tylko i wyłącznie twoje ambicje.
           Najbardziej bolała mnie świadomość, że miała rację. Jas była też moim wspólnikiem. Teraz zostałem sam z pragnieniem znalezienia psychola, który zabił już tylu ludzi.
- Więc czego chcesz? - Zapytałem, obserwując jak jej twarz zmienia się, kiedy zaczyna płakać.
- Chcę poznac prawdę o sobie. Prawdę o wszystkim.
- Posłuchaj Jas... - Zacząłem, ale przerwało mi delikatne, lecz otrzeźwiajace uderzenie w twarz. Należało mi się.
- Ona nie żyje, Alan. Ona nie żyje, jak miliony pozostałych. Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda - powiedziała, używając moich słów i odeszła, zostawiając mnie samego na pustym, chłodnym korytarzu, z natłokiem myśli w głowie.
***
           Pobiegłem do laboratoriów, w których ugaszono już "pożar". Kiedy ujrzałem małą próbówkę spaloną na stosie kartek, zrobiło mi się głupio. Ogień nie strawił niczego, po prostu dym z tlącego się papieru aktywował czułe alarmy na Promie. Postanowiłem przeprosić siostrę, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wróciłem więc do pokoju, zostawiając Chrisa na pastwę losu.
           Wróciłbym po niego za dwa dni. Wróciłbym.
***
Przyłożyłem nadgarstek do małego wyświetlacza na ścianie. W miejscu, gdzie przykleiłem nadajnik taśmą, moją skórę przeszyło delikatne mrowienie. Dioda urządzenia zmieniła kolor z czerwonego, na jasnozielony, drzwi rozsunęły się szybko, a mechaniczny głos powitał mnie, wesołym: "Witaj, Alanie".
           Wszedłem niechętnie do mieszkania i usiadłem na kanapie. Odpiąłem klamrę pasa z bronią i zsunąłem go z siebie. Przeszedłem do swojego pokoju, zabrałem z ciągle kurczących się zapasów czekoladowego batona i rzuciłem się na łóżko. Sięgnąłem wolną dłonią za poduszkę, wyciągnąłem spod niej tablet złożony w malutką kosteczkę i rozprostowałem go. Uruchomiłem urządzenie, które momentalnie powiadomiło mnie o czekającej na mnie wiadomości. Dotknąłem ikony w kształcie koperty i zacząłem czytać.
            Nie przypuszczałem, że jesteś taki waleczny, chłopcze. Zresztą, pewnie wszyscy noszący to samo nazwisko co ty, mają to we krwi. Twoja siostra okazała się być niezwykle odważną dziewczynką. Mogę przyznać, że mnie to zaskoczyło. Kiedy już wyznajemy sobie sekrety, muszę ci powiedzieć, że na początku miałem zamiar cię zabić. Jakoś mało wykwintnie, bez zbędnych uprzejmości, rozumiesz. Teraz jednak jestem ogromnie szczęśliwy, że tego nie zrobiłem. Od czasu, kiedy zająłeś się pierwszym ciałem, a co za tym idzie, moją sprawą, wiedziałem, że dzielny z ciebie chłopiec. Nawet nie wiesz ile przyjemności sprawiasz mi, biegając po promie z bronią w ręku w poszukiwaniu mnie. Kiedyś jednak na statku zabraknie bliskich ci osób. Wtedy nie będę mógł ranić cię przez zabijanie każdego, kogo kochasz i będziemy musieli się spotkać. Ogromnie tego pragnę, jednak tymczasem muszę zadowolić się twoją siostrą.
Pozdrawiamy, kochająca Lucy i pragnący cię unieszczęśliwić do granic możliwości przyjaciel.
           Gdybym był kobietą, zacząłbym płakać. Byłem mężczyzną, więc zacząłem działać. Zabrałem wszystko, czym mogłem atakować, albo się bronić. Popędziłem na najwyższe piętro i wszedłem do sali pełnej ludzi i komputerów.
- Proszę wyjść, istnieje zagrożenie zatrucia oparami z laboratoriów! - Krzyczałem, organizując w ten sposób lewą ewakuację. - Macie wolne do jutra, przepraszamy za niedogodności.
            Zatracałem się w swoich kłamstwach tak bardzo, że było mi wstyd. Czułem gniew i rozpacz. Gniew, bo ciągle musiałem robić coś, żeby ratować innych. Rozpacz, bo bałem się, że nawalę tak, jak nawaliłem z Jasmine.
           Kiedy wszyscy wyszli, dorwałem się do komputerów. W wyszukiwarkę wpisałem imię i nazwisko swojej siostry, a po kilku sekundach wiedziałem już, że krąży gdzieś w komorach ewakuacyjnych na czwartym piętrze.
           Nie chcąc tracić czasu, zjechałem najszybszą z wind do laboratoriów już kolejny raz tego dnia. Wpadłem do środka i zaczepiłem pierwszą napotkaną osobę.
- Gdzie jest wasz przełożony? - zapytałem, dysząc ze zmęczenia.
- James? Korytarzem do końca, ostatnie drzwi po lewo - oznajmiła miło młoda kobieta. - Obawiam się jednak, że chyba nie chciałby, żeby mu przeszkadzać - dodała z życzliwym uśmiechem.
- Obawiam się, że mam to w dupie - odpowiedziałem ze sztucznym, szerokim uśmiechem i wszedłem na korytarz, pozostawiając dziewczynę z otwartymi ze zdziwienia ustami, za drzwiami.
***
- Proszę - odpowiedział na pukanie niski, męski głos.
          Wsunąłem się do środka i posłałem czarnoskóremu mężczyźnie uśmiech.
- Witam. Na imię mi Alan i przyszedłem do pana z ogromną prośbą - powiedziałem, podchodząc do biurka i siadajac na krześle.
- Jaką prośbą? - zapytał, nie podnosząc nawet wzroku znad papierów.
- Mogę liczyć na dyskrecję z pana strony?
- Nie - odpowiedział James, a mnie wcisnęło w krzesło.
- Trudno - rzuciłem beztroskim tonem. - Podczas startu nie przyjąłem pyłu, ukrywałem się w komorze ewakuacyjnej i zachowałem pamięć - wyrecytowałem.
           Kiedy podnósł w końcu wrok, trzymałem już pistolet na wysokości jego głowy.
- Mogę liczyć na dyskrecję z pana strony? - Zapytałem po raz kolejny.
          Kiwnął głową, a z jego czoła spłynęły stróżki potu.
- Moja siostra, Lucy, przyjęła pył, straciła pamięć i ogromnie rani mnie, uważając, że jestem dla niej obcym człowiekiem.
- Alanie, powinieneś tak jak ona i reszta...
- Trzy dni temu zmuszony byłem zabić swoją dziewczynę i muszę przyznać, że troszeczkę mi odwaliło - przerwałem mu ostro i wybuchłem śmiechem. - Przyda mi się bliska osoba, więc chcę dostać antidotum.
          James spojrzał na mnie z przerażeniem i pokręcił głową.
- Nie mogę, nie mam takich upoważnień.
          Spoważniałem i opuściłem pistolet.
- James, bądź rozsądny - ostrzegłem go.
- Nie mogę.
          Złapałem go za biały fartuch i uderzyłem pięścią w szczękę, tak mocno, że poczułem, jak łamię sobie palce. Potem uderzyłem go jeszcze raz, i jeszcze raz i jeszcze...
- Zaprowadzę cię! - Krzyknął w końcu, a ja mogłem przestać bić. Mogłem, ale nie chciałem. Wyładowałem swoją złość i żal na jego twarzy. Tęsknota za Jasmine połamała jego szczękę i moją dłoń.
- Zapraszam, Jamie - powiedziałem, kiedy ręka zbyt mocno mnie rozbolała.
***
           Nie musiałem zabić czarnego, bo sam zaproponował, że przyjmie pył i zapomni o tym, co się wydarzyło. Trzymając antidotum w dłoni, przemierzałem komory ewakuacyjne, poszukując Lucy. Świeciłem latarką pod nogi, aż nagle wpadłem na jej ciało.
- Lucy! - krzyknąłem i upadłem na kolana obok niej. - Lucy! Nie możesz, Lucy!
          Poruszyła się. Nie była ciałem, ale żywym człowiekiem.
- Nie powinieneś tu przychodzić, Alan - mruknęła.
- Powinienem. Mam coś, dzięki czemu poznasz prawdę o wszystkim.
- Więc jaka jest prawda? Powiedz mi jaka jest prawda?! - Wrzasnęła, odsłaniając dłonią miejsce, w którym powinno być jej piękne, niebieskie oko. Nie było niczego.
- To nie jest prawda - odpowiedziałem.
___________________________________
Jest rozdział z opóźnieniem, za który mocno przepraszam, jednak nie sądziłam, że opisywanie historii o Jas, bez Jas, będzie dla mnie tak trudne.
Ślę tutaj ogromne podziękowania osobom, które wyciągnęły mnie z tej okropnej niemocy twórczej: spójrzcie, co dzięki Wam powstało! <3
Jednocześnie przepraszam (chyba jedyną osobę spoza grona moich przyjaciół, którzy czytają tego bloga, jedynie po to, żeby zrobić mi przyjemność) za pozostawienie niewygodego tła. Kiedy tylko połączę się ze światem własnym internetem popracuję nad czytelnością.
Do zobaczenia (mam nadzieję) w piątek :')