piątek, 29 maja 2015

Rozdział 7

          Tydzień po ostatnim odkryciu, cały Prom huczał tylko o jednym - o lądowaniu na przystani. Na zwołanym zebraniu w Sali Głównej poinformowano nas, że będziemy tam za dwa, trzy miesiące, ale dla mnie zabrzmiało to jak "dwa, trzy lata". Chciałem jak najszybciej wynieść się z Południa i zamieszkać na Północy. Obawiałem się, że przez tak długi czas, śmierć poniesie więcej osób niż dotychczas. Albo, że przez tak długi czas nie uda się nam odnaleźć mordercy. Co prawda z każdym wyjściem na zwiady udawało się nam odkryć nowe fakty, ale w sprawie szaleńca staliśmy w miejscu.
           Jasmine była tym tak podekscytowana, że ciągle mówiła tylko o tym, jak będzie wyglądało nasze życie na imitacji Ziemi. Zasypywała mnie pytaniami, na które nie znałem odpowiedzi.
          Społeczność Promu była nam wdzięczna do tego stopnia, że wolno było nam wychodzić kiedy chcemy i szperać gdzie nam się spodoba. Przynajmniej tak nam mówiono. Dobrze wiedzieliśmy, że jeśli ktoś będzie chciał coś ukryć, zrobi to tak, abyśmy nie mogli tego odznaleźć.
***
           Jednego z późnych wieczorów wybrałem się na najwyższe piętro, odebrać Jas z popołudniowego patrolu. Ostatnio nasze grafiki były ułożone w ten sposób, że nie widzieliśmy się przez całe dnie.
           Szedłem w półmroku korytarza, stworzonemu przez małe lampki w ścianie nad podłogą. Kiedy skręciłem w jeden z korytarzy, dziewczyna wpadła na mnie, zupełnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu, tyle że teraz nie upadła na podłogę. Wtuliła się we mnie na sekundę, a ja poczułem jej cieżki, drżący oddech. Złapała mnie za dłoń i pociągnęła za sobą.
- To on - szepnęła tylko, a ja zrozumiałem momentalnie, co się dzieje.
            Jednym ruchem ręki otworzyłem komory ewakuacyjne i wepchnąłem ją niezgrabnie do środka. Chyba upadła, bo syknęła głośno. Zanim zdążyłem do niej dołączyć, poczułem jak coś ostrego wbija się w moje udo. Zerknąłem w dół. Ostrze noża wbiło się do samej rękojeści. Wydałem z siebie okrzyk bólu i zamknąłem komorę ewakuacyjną. Zostałem na korytarzu sam, słysząc jedynie swój własny oddech.
           Wyciągnąłem pistolet z pasa i powoli ruszyłem przed siebie. Ból piorunował moją nogę przy każdym kroku, ale postanowiłem iść dalej i dopaść mordercę, bo to on wystraszył Jas do tego stopnia. Niespodziewane natknąłem się na ciało młodej kobiety - bez oka i z poderżniętym gardłem. Była całkiem ładna, pewnie niewiele starsza ode mnie. Pochyliłem się nad nią, chcąc sprawdzić, czy na pewno nie żyje, ale momentalnie podniosłem się. Patrząc na jej obrażenia ze smutkiem stwierdziłem, że dziewczyna nie mogła żyć.
          Przeszedłem korytarz dwa razy, ale nikogo nie znalazłem. Uruchomiłem więc tablet i wybrałem numer Chrisa.
            Dźwięk przychodzącego połączenia rozniósł się po pustym korytarzu. Stanąłem jak wryty i rozejrzałem się nerwowo.
- Chris? - Krzyknąłem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. - Chris, do cholery!
            Nagle coś wbiło się w moje plecy - coś przypominającego strzykawkę. Momentalnie poczułem się senny, a moje oczy zalała ciemność. Postarałem się tylko nie upaść na mnie zranione udo i straciłem przytomność.
***
- Hej, przystojniaku. Wstawaj - usłyszałem jej pogodny głos.
           Otworzyłem oczy, które raziło jasne światło szpitalnej sali. Leżałem przykryty czystą, wręcz sterylną pościelą. Czułem ucisk opatrunku na swoim udzie.
           Jas siedziała tuż obok mojego łóżka i uśmiechała się szeroko. Najlepszym lekiem był dla mnie właśnie jej uśmiech.
- No nareszcie - szepnęła i przytuliła się do mnie. Pachniała różami, jak zawsze.
           Objąłem ją ramieniem i rozejrzałem po sali. Byliśmy sami.
- Bezpieczenie dotarłaś komorą? - zapytałem.
- Tak, ze mną wszystko w porządku - oznajmiła z uśmiechem. - Dziękuję Al. Ile to już razy uratowałeś mi życie?
- Wystarczająco dużo, żeby zasłużyć przynajmniej na medal - rzuciłem.
           Zaśmiała się, ale zaraz potem spoważaniała.
- Mają go? - Zapytałem spokojnym tonem.
           Powiedz, że tak, Johnson, powiedz, że tak.
          Posmutniała jeszcze bardziej i pokrecila głową.
Fala złości oblała mnie od wewnątrz.
- A niech to! Byliśmy tak blisko... - Podniosłem głos. - Co z monitoringiem? A ty, widziałaś coś?
- Nie. To znaczy tak. Tylko jego sylwetkę, ale nie twarz - odpowiedziała i splotła nasze palce. - Strzelił w ciebie środkiem usypiającym. A kamery były wyłączone.
           Odliczyłem w myślach od dziesięciu w dół, aby się uspokoić.
- To nic, Jas. Następnym razem się nam uda - pocieszyłem ją i zmusiłem się do uśmiechu, mimo że byłem wściekły. - Gdybyś wcześniej nie wezwała Chrisa mógłbym się natknąć na mordercę, a ze zranioną nogą nie miałbym szans. Ty też zasługujesz na medal.
- Chrisa? - Zapytała lekko zdziwiona. - Ah tak... Chrisa, oczywiście... - Dodała pośpiesznie.           
           Odniosłem wrażenie, że coś było nie tak.
***
           Nie mogłem chodzić przez trzy najbliższe dni, ale wypuścili mnie do mieszkania. Czułem się jak Bóg - dwie dziewczyny całą dobę skakały nade mną, jakbym umierał. Jedna przynosiła jedzenie, druga książki i tak dalej. Wbrew pozorom szybko się tym znudziłem i chciałem wrócić do pracy.
          Chłodne dłonie o długich, smukłych palcach zakryły moje oczy. Uśmiechnąłem się pod nosem i postanowiłem niereagować. Ten gest wydał mi się trochę zbyt banalny jak na Jasmine, ale w tamtym momencie nie zwróciłem na to uwagi. Stojąc cały czas za mną, dziewczyna pochyliła się i złączyłyła nasze usta. Od razu poczułem, że to nie były usta Jas. Otworzyłem oczy i z całej siły odepchnąłem od siebie Lucy. Upadła głośno na podłogę, przynajmniej tak usłyszałem, bo w tym samym momencie wycierałem język o poduszkę, wydając z siebie odgłosy obrzydzenia.
- Zwariowałeś? Przecież nie chciałam cię zabić! - Krzyknęła, zanosząc się łzami.
- Nie wydaje mi się - rzuciłem, przecierając nerwowo usta dłonią. - Nigdy więcej tego nie rób, zrozumiałaś? - Zapytałem, kładąc nacisk na każde słowo. - Wbij to sobie do tego pustego łba, do cholery. - Rzuciłem w jej stronę poduszką i posłałem jej wściekłe spojrzenie. - Zejdź mi z oczu.
           Wybuchłem nerwowym śmiechem i ostatni raz starłem niewidzialne ślady Lucy ze swojej twarzy. Przez to, co zrobili z jej mózgiem, dziewczyna oszalała. A ja razem z nią.
           Kiedy zaczęły się kłopoty, byłem w trakcie przeglądania nudnych kanałów telewizyjnych. Bardzo głośny alarm powiadomił, że dzieje się coś złego. Głos znikąd instruował każdego, że ma zamknąć się w mieszkaniu i założyć maskę tlenową.
Patrzyłem na nią nieufnie, przypominając sobie, że to urządzenie odebrało mi drugą, najważniejszą kobietę w moim życiu - moją siostrę.
          Odrzuciłem maskę i poderwałem się na nogi.
- Lucy! - krzyknąłem, zaciskając zęby przy ukłuciu bólu. - Na kanapę! Zaraz wracam.
            Dziewczyna usiadła posłusznie i postępowała zodnie z poleceniami mechanicznego głosu. Posłała mi spojrzenie pełne oburzenia. Nie obchodziło mnie, co wtedy o mnie myślała.
           Wybiegłem z pokoju i udałem się na pierwsze piętro. Kulałem, ale mimo to biegłem. Jasmine nie mówiła mi, gdzie ma dzisiaj dyżur, a jej tablet nie odpowiadał. Potykałem się o innych ludzi, biegnących w przeciwnym kierunku. Nie martwiłem się o siebie. Bałem się tylko o nią i o jej zdrowie. Jedyna myśl, bijąca wtedy w mojej głowie to: "odnajdź Jas." W prawdzie mogła przecież postąpić zgodnie z poleceniami i wrócić do pokoju, ale miałem złe przeczucia. A przeczucia nigdy mnie nie myliły.
           Nie było jej w sterowni, nie było przy jednym oknie z widokiem na kosmos. Nie znalazłem jej na piętrze Medyków, ani w laboratoriach. Kiedy zjeżdżałem windą do Stróżów, Prom jakby przechylił się do przodu, a potem zaczął się niespokojnie trząść. Teraz było mi jeszcze trudniej.
           Wybiegłem z windy i wpadłem prosto w ręce postaci bez twarzy. Mężczyzna nie miał włosów. Tak to przynajmniej wyglądało, bo zaginął na twarz bardzo ścisły materiał. Nie miał oczu, ust czy nosa. On widział mnie, ja nie widziałem jego. Chwycił mnie, mimo że starałem się uciec i zacisnął swoje przedramię na mojej szyi. Zaczął mnie dusić. Smierdział chemikaliami do tego stopnia, że zakręciło mi się w głowie. Nie mogłem oddychać, ale nadal myślałem tylko o niej i kiedy wyobraziłem sobie, że mógł coś jej zrobić, ugryzłem go bardzo mocno i wyrwałem z jego dłoni kawał skóry. Wydał z siebie głośny okrzyk bólu i uciekł. Przestraszył się moich zębów.
           Smak krwi wywołał u mnie odruch wymiotny, ale powstrzymałem się i pobiegłem dalej. Nie było sensu szukać mordercy. Nie w tamtym momencie.
          Światła na Promie zgasły, a sam statek coraz bardziej się pochylał.
           Wybrałem numer do Chrisa, który odebrał po kilku sekundach.
- Chłopcze, powiedz, że z Jasmine wszystko w porządku - powiedział stanowczo.
          Nie było jej u niego. Ogarnęło mnie przerażenie.
- Mam taką nadzieję, Chris. Szukam jej po całym Promie i nic. Poza tym, natknąłem się na tego psychola.
- Nic mnie to nie interesuje! Masz ją znaleźć, albo gorzko tego pożałujesz - warknął.
- Co się w ogóle dzieje? Coś w nas uderzyło? - Zapytałem, ledwo łapiąc oddech.
- Mijamy supernową. Nie spodziewaliśmy się tak wielkiej siły grawitacyjnej. Nie wiem, czy nas nie wciągnie, ale mimo to, chcę mieć swoją córkę żywą - oznajmił i rozłączył się.
           I bez jego wspaniałych rad wiedziałem co mam robić. A jej krzyk był dla mnie drogowskazem.
***
           Prom przechylił się do tego stopnia, że bezpieczniej było chodzić po jego ścianach. Modliłem się, aby urządzenie wywołujące sztuczną grawitację nie zawiodło. Zmierzałem w stronę cel, ciągnięty jej głosem, nie zważając na krwawiącą ranę po nożu.
           Sali było bardzo wiele. Musiałem otworzyć każde drzwi i zajrzeć do środka. Kiedy traciłem nadzieję na odnalezienie dziewczyny, usłyszałem jej płacz.
- Jas, to ty? - Krzyknąłem, uderzając w drzwi jednego z pomieszczeń.
- Al! Boże, Al, co się dzieje? - Wrzeszczała.
           Strzeliłem w urządzenie na ścianie, dzięki czemu drzwi zostały odblokowane. Rozsunąłem je, a właśnie w tym momencie statek wrócił do wcześniejszej pozycji. Nie zdążyłem się niczego złapać i runąłem do tyłu. Szybko wstałem i wbiegłem do środka, ale jej tam nie było.
           W zamian za to na podłodze widniała ogromna smuga krwi.
***
             Alarm ciągle wył, powodując, że miałem ochotę go zniszczyć. Nagle na moim tablecie wyświetliło się zdjęcie kosmosu, widocznego z jedynego okna na Promie. Nie było podpisane, ale jego nadawcą była Jas.
           Byłem wykończony, noga bolała mnie niemiłosiernie i chyba miałem gorączkę. Mimo to pobiegłem do sterowni jak oszalały. Kiedy znalazłem się na miejscu, nie zastałem nikogo. Przetarłem czoło dłonią, opadłem na krzesło i westchnąłem.
- Gdzie jesteś, Jas? - Mruknąłem, i pod wpływem impulsu obejrzałem się za siebie.
***
            Ujrzałem ją - przerażoną i śmiertelnie bladą. Wyciągnęła w moją stronę drżącą dłoń i jękneła z bólu. Metalowy drąg, zaostrzony na końcach, przebił ją na wylot na wysokości brzucha. Obejmowała go rękoma, które pokryły się ciemną krwią. Siedziała bez ruchu na jednym z krzeseł bez oparcia, ale mało brakowało, by z niego spadła.
            Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem wydusić z siebie słowa. Chciałem być na jej miejscu, chciałem nie patrzeć na jej cierpienie ale i uciec stamtąd. Zamiast to, natychmiast wysłałem sygnał alarmowy, a potem znalazłem się obok niej, podtrzymując ją i głaszcząc po głowie. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Powtarzałem tylko w myślach: "o Boże, o Boże, o Boże".
- Wszystko... Na moim tablecie... Hasło to 9073Q. Zapisz to sobie - tłumaczyła, a przy każdym wypowiadanym słowie, z jej ust wypływała krew. - Wszystkie wyjaśnienia są właśne tam... Zostawię cię z tym, ale dasz sobie radę. Zrobisz to dla mnie - wyszlochała i ścisnęła moje dłonie bardzo mocno.
            Łzy na jej twarzy mieszały się z krwią na brodzie. Włosy były potargane, a oczy... Jej oczy wyrażały ogromny smutek, cierpienie i przerażene.
            Nie wiedziałem, co mam zrobić. Moje serce rozpadało się właśnie na milion kawałków. Unosiłem jej dłonie i całowałem co chwila.
- Już wezwałem pomoc, Jas. Wytrzymaj - powtarzałem tylko.
- Nie chcę - krzyknęła przeraźliwie i wybuchła płaczem. - Zabiorą mnie tam i wyczyszczą mi pamięć, a dopiero potem będą martwić się moim zdrowiem - mówiła, dławiąc się krwią. - Nie chcę umrzeć, nie pamiętając o tobie - dodała. - Poza tym... Po tym co zrobiłam - kiwnęła głową w stronę kamer - nawet nie pofatygują się po mnie przyjść. - Przetarła twarz dłońmi, aby zetrzeć łzy, a zamiast to umazała swoją twarz krwią.
           Walczyła ze sobą. Starała się opanować, ale jej ciałem co chwila wstrząsały kilkusekundowe ataki płaczu i histerii.
- Al... Przekaż Chrisowi, aby odnalazł Erica. Mojego brata, sześć lat srarszego ode mnie. Porwano go, a z tego, co znalazłam na tych komputerach wynika... On jest w Przystani - zacisnęła zęby. - Boże, Al, nie wytrzymuję
            Posłała mi spojrzenie, które boleśnie mnie ukuło. Podniosła zakrwawione, drobne dłonie, na wysokość mojej twarzy i wtarla moje łzy, których nawet nie zauważyłem, zostawiając na policzkach czerwone ślady. Potem przeniosła je na swój pas z bronią i wyciągnęła pistolet.
- Zrób to, Al. Zrób to i pozwól mi już nie cierpieć - szepnęła i podała mi broń.
           Oszalałem. Czułem gniew, rozpacz i ogromny strach.
- Przecież wiesz, że nigdy ci tego nie zrobię! - Krzyknąłem i złapałem ją za ramiona. - Zaraz ci pomogą i wszystko będzie w porządku - tłumaczyłem, patrząc jej w oczy.
- Alan, to był on! On to zrobił, rozumiesz?! - Wrzasnęła z oszalałym wzrokiem, opluwając mnie przy tym czerwoną cieczą. - Zostawiam ci nagranie z monitoringu, a wszystkiego się dowiesz - dodała, a z jej ust wypłynęło jeszcze więcej krwi. Krew, krew, krew. Wszędzie było pełno krwi. Westchnęła i milczała przez długi czas, obracając broń w swoich dłoniach. - Strzelaj - powiedziała stanowczo i wcisnęła mi pistolet. - Strzelaj! No strzelaj pieprzony tchórzu! Jeśli mnie kochasz, to strzelaj - ryknęła.
             Łzy całkowicie rozmyły mi obraz. Powoli unisołem dążącą dłoń i przyłożyłem jej lufę do czoła. Gdyby sięgnęła po moją spluwę... Nacisnąłbym spust, pistolet nie zadziałałby bo byłem zawieszony w obowiązkach przez ranę w udzie, a ona by zrozumiała. Zrozumiałaby, że nie chce umierać.
           Stała się spokojniejsza, dużo spokojniejsza. Chwyciła moją drugą rękę i uśmiechnęła się do mnie, obnażając czerwone zęby.
- Policzmymy do trzech, dobrze? - Przemówiła delikatnym tonem. - Do trzech - powtórzyła z uśmiechem i pogłaskała mą dłoń.
          Serce mi się łamało, ale zgodziłem się. Jej widok sprawiał, że chciałem strzelić w głowę samemu sobie.
- Jeden - powiedziała powoli, patrząc mi w oczy.
- Jasmine, to nie może się tak skoczyć. Ja... Ja zostanę całkowicie sam. Nie potrafię żyć tutaj samemu - wychrypiałem i zacisnąłem na chwilę powieki. Kiedy je otworzyłem, patrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem. Powtórzyłem więc za nią, z ciężkim sercem: - Jeden.
- Dwa - szepnęła, cały czas się uśmiechając. - To nie będzie bolało, Al - dodała wesołym tonem. - To jak wizyta u dentysty. Cholernie się boisz, ale po chwili jest po wszystkim.
- Nie będę mógł żyć z myślą, że cię zabiłem. Chcesz, żebym pozbył się osoby, której w moim życiu powinno być najwięcej? Czego ty ode mnie oczekujesz?  - podniosłem głos, a ręka zaczęła mi ciążyć. - Dwa - dodałem po chwili, kiedy kiwała głową, zaciskając powieki.
- Kocham cię, Clay - powiedziała z całkiem poważną miną.
            Już nie płakała. Po prostu zatapiała się w moich oczach.
- Kocham cię, Johnson - odpowiedziałem łamiącym się głosem i pociągnąłem nosem.
           Kiwnęła głową, musnęła wargami moją dłoń i dała mi znak ruchem głowy.
- Trzy - powiedzieliśmy w tym samym czasie, a ja pociągnąłem za spust.
           Część mnie umarła razem z nią.
____________________________________________
No i jest za nami dosyć krótki rozdział z perspektywy Alana.Trochę się porobiło, ale historia ciągnie się dalej i - jak myślę - zaskoczy Was w najbliższym czasie.
Za tydzień kolejny odcinek! :))

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 6

          Chris był w kompletnym szoku, kiedy powiedzieliśmu mu, co się wydarzyło. Najpierw milczał, potem na nas krzyczał, a na samym końcu nam pogratulował. Jeszcze tego samego dnia ogłosił całej społeczności Promu o naszych "dokonaniach", wyświetlił ostatnią mowę Richardsa i zasiadł na jego miejscu. Zbadano nas i opatrzono. Potem mogliśmy wrócić do siebie. Na początku wzięłam długi prysznic i doprowadziłam się do porządku, a następnie położyłam się spać z myślą, że przez najbliższe trzy dni mogę nie wychylać nosa spod kołdry, podczas kiedy inni będą musieli pracować. Między innymi tak wynagrodził nas Chris - dowolną liczbą dni wolnych od pracy. Alan chciał wrócić do obowiązków po tygodniu, mi jednak wystraczyłyby trzy doby. Trzy doby spokoju.
          Następnego dnia wyszłam z łóżka po dziesiątej, w godzinę uporałam się z przygotowaniem się do życia i samotnie udałam się na śniadanie.
           Zajadałam papkę o smaku jajecznicy, opracowując przy tym plan dalszego działania.
Nagle z mojego wewnętrznego monologu wyrwał mnie znajomy mi głos:
- Smacznego - mruknął mój ojciec, siadając obok mnie.
           Tylko jego mi brakowało.
- Szukasz Ala? - Zapytałam z pełnymi ustami. - Jeszcze śpi, napisz do niego w okolicach szóstej wieczorem, powinien już wrócić do żywych.
- Nie. Szukałem ciebie - oświadczył.
           Milczałam przez chwilę, wpatrując się w ścianę przed sobą.
- Doprawdy? Ja ciebie też. Przez pięć lat. I żeby cię odnaleźć musiałam jedynie przeżyć koniec świata - posłałam mu sztuczny uśmiech.
- Jasmine... Nie zrozumiesz mnie. Musiałem wtedy odejść, bo nie miałem innego wyjścia.
           Z kazdym jego słowem złość we mnie rosła.
- Musiałeś naz zostawić? Okej, mogę to zrozumieć. Ale nie mogłeś nalepić nawet pieprzonej karteczki na drzwiach lodówki z napisem: "nie umarłem, nie opłakujcie mnie, cześć"? Naprawdę? - Podniosłam głos i wstałam.
- Martwię się o ciebie. Po sprawie z Richardsem... Jesteś teraz w centrum uwagi, boję się, że staniesz się celem mordercy.
           Nachyliłam się nad nim i zacisnęłam szczęki. Miał rację. Na Promie każdy mnie znał, pokazywał na mnie palcem albo mi gratulował.
- Mogłeś martwić się, kiedy nie wracałam na noc do domu, kiedy skradałam się pijana do pokoju po imprezie, kiedy złamałam nogę na rowerze podczas przejażdżki z Patricią albo kiedy weszłam na poddasze i zatrzasnęłam wyjściową klapę. Wtedy mogłeś się martwić. Ale ciebie nie było - powiedziałam z wielkim żalem w głosie. - Błagam, udawaj, że teraz też cię nie ma.
           Patrzył mi w oczy, wzrokiem bez wyrazu.
- Uważaj na siebie - powiedział w końcu.
- Wystraczy mi jedena osoba przejmująca się moim bezpieczeństwem bardziej, niż swoim - rzuciłam i odeszłam od stołu.
***
           Kiedy wróciłam do pokoju, Al siedział na kanapie i czytał coś. Usiadłam obok niego bez słowa i włączyłam wyświetlacz na ścianie, chcąc obejrzeć jakiś film. 
- Nadmiar wolnego czasu bardzo mnie męczy - powiedział, nie wychylając nosa znad książki.
           Nie zareagowałam. Dalej przerzucałam filmowe propozycje ruchem ręki.
- Wszystko gra?
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i oparłam się o niego plecami, wtulając się mocno. - Mam wrażenie, że Chris nie pozwoli nam dokończyć poszukiwań - powiedziałam, a jego ramiona objęły mnie.
- Dlaczego miałby nam w tym przeszkadzać? Jak dotąd nas wspierał i zawsze...
- Zamartwia się o mnie - przerwałam mu i odchyliłam głowę tak, aby na niego spojrzeć.
Na twarz chłopaka wypełzł uśmiech.
- To twój ojciec. Przecież to całkiem naturalne - odparł takim tonem, jakby tłumaczył coś mało zdolnemu dziecku.
- Być może naturalne dla normalnych rodziców. Nie dla Chrisa - odpowiedziałam. - Musisz zapewnić go, że nic mi się nie stanie - mruknęłam.
- Nic ci się nie stanie. Dopilnuję tego - usłyszałam.
- Przecież ja doskonale o tym wiem - przewróciłam oczami. - Tylko on nie.
           Zapanowała cisza. Po raz kolejny na niego zerknęłam. Patrzył na mnie wzrokiem oczekującym wyjaśnień.
- Zdenerwowałam się na niego - oznajmiłam.
- Zauważyłem. Tylko dlaczego?
- Nagle pojawił się w moim życiu... Tak niespodziewanie. Akurat teraz, kiedy nauczyłam się bez niego żyć - powiedziałam cicho, nieświadomie bawiąc się jego palcami. -  Żyć ze świadomością, że najprawdopodobniej umarł, że wyszedł z domu jednego z sierpniowych poranków i nie wrócił...
           Pamiętam to, jakby miało to miejsce wczoraj. Tamtego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. Zbiegłam na dół, zrobić sobie śniadanie. Poprzedniego wieczoru obiecał mi zabrać mnie na zakupy do dużego centrum. Zauważyłam, że nie ma go w kuchni, mimo że zawsze wstawał przede mną. Nie było go tam tak samo, jak w pozostałch częściach domu. Zniknął tylko samochód. Jego komórka milczała. W pracy nikt nie widział go tego dnia i zbywał mnie tłumaczeniem, że ten dzień miał mieć wolny. Oczywiście. Potem zadzwoniłam do mamy, która o niczym nie miała pojęcia. Po dwudziestu czterech godzinach niepewności i szukania Chrisa po znajomych, zgłosiłyśmy zaginięcie na policji. Mieli się tym zająć - ale z marnym skutkiem. Przez pięć lat zdołali odnaleźć tylko jego auto. Od pierwszych dni poszukiwań przygotowywano nas na najgorsze. Było nam trudno, ale daliśmy radę się z tym uporać i żyć z tą myślą, że już nigdy go nie zobaczymy. Był słabym ojcem, ale lepszy słaby ojciec, niż żaden.
- Rozumiem - odpowiedział i popatrzył na mnie z litością.
           Doskonale znałam ten wzrok. Tyle ludzi mi "współczuło", że nauczyłam się go rozpoznawać w ułamku sekundy.
           Nic nie rozumiesz, pomyślałam, ale ugryzłam się w język.
- Porozmawiasz z nim? - Zapytałam, próbując się uśmiechnąć.
- Porozmawiam - odpowiedział pogodnie i wrócił do czytania.
            Podziękowałam mu, cmoknęłam go w policzek i wyszłam z mieszkania, informując go wcześniej, że idę do Rekreacyjnej. Dołączył do mnie po minucie i trzynastu sekundach. Pobił swój rekord.
***
           Nie dotarliśmy do Sali Rekreacyjnej. Nie dotarliśmy nawet na inne piętro. Już w windzie dostaliśmy wiadomość od Chrisa - ranny nie żyje. Umarł i zostawił nas samych, bez żadnych wyjaśnień ani wskazówek.
            W ciągu kilku minut znaleźliśmy się w szpitalnej sali. Weszliśmy do środka akurat wtedy, kiedy jego ciało pakowano do worka.
- Możemy porozmawiać z jego lekarzem prowadzącym? - Spytał Al jednego z pielęgniarzy.
- Nie widzimy takiej potrzeby - odparł mężczyzna, patrząc na nas z pogardą.
           No tak. Mieliśmy przed sobą jednego z nielicznych zwolenników Richardsa, który najchętniej odsztrzeliłby nam łeb.
- Jest taka potrzeba - warknęłam. - Morderca nadal jest wśród nas. To już jego trzecia ofiara, a my krążymy w kółko. Ludzie się boją... - Wyliczałam i widziałam, jak facet mięknie.
- Pokój 458. Aidan Bell - odpowiedział od niechcenia i zasunął worek na zwłoki.
           Podczas drogi korytarzem zadałam Alanowi nurtujące mnie pytanie.
- Co robią z ciałami ofiar?
Nie powiedział słowa, ale zrozumiałam, że kilka pięter niżej, znajduje się prawdziwe cmentarzysko.
***
- Na jego ciele nie znaleźliśmy żadnych śladów, pozostawionych przez mordercę - tłumaczył Aidan.
            Siedziałam obok Alana, przy białym biurku, przypominającym mi dzień przesłuchania.
- Dlaczego zginął? - Zapytałam w końcu. - Zauważyłam uszkodzone oko i naderwane ucho, ale to chyba nie są śmiertelne obrażenia.
- Nie - przyznał lekarz. - Był poobijany, ale nie dlatego umarł. Miał zawał. Oczywiście to nie wyklucza ataku ze strony napastnika. Jak już mówiłem, nie mam nic, co by was zainteresowało.
- Jasne - mruknął Alan zamyślonym tonem. - W takim razie nic tu po nas.
           Zrobił to zbyt szybko. Liczyłam, że zdołamy wyciągnąć z tego faceta coś więcej. Nie ruszyłam się więc z miejsca, mimo że Al ciągnął mnie za rękę i piorunowałam Bell'a wzrokiem.
- No dobrze... Jest jeszcze coś - westchnął po chwili i wyciągnął kawałek kartki z szafki.
           Spojrzałam na Clay'a z satysfakcją, wzrokiem mówiącym: "a nie mówiłam?".
           Wzięłam kawałek wymiętej i porwanej kartki do ręki. Rządek cyferek wydawał się nieskończenie długi, jenak na końcu dostrzegłam jedno słowo: "Północ".
- Znaleźliśmy to w kieszeni jego skafandra - powiedział cicho i pochylił się nad biurkiem. -Jeśli wiecie, co to może oznaczać, zabierzcie ten papier. Nie podoba mi się ta sytuacja, ani to, że zajmują się nią dzieciaki, ale jeśli macie to wyjasnić, to ja wam pomogę.
           Poczułam dumę, rosnącą w moim sercu. Wierzy w nas. Wiedziałam to.
- Gdzie pracował? - Spytał Alan, czytając w moich myślach.
- W sterowni. Miał na nazwisko Graham, jeśli dobrze pamiętam - odpowiedział Aidan. - Zbierajcie się już, bo będą coś podejrzewać.
           Podeszłam do drzwi, rzuciłam radosne: "dzięki" i wyszłam na korytarz, ściskając papier w kieszeni tak kurczowo, jakby miał wyparować.
***
          Jeszcze tej samej nocy wybraliśmy się na pierwsze piętro. W sterowni nie było nikogo - nocą, naszą arką kierował autopilot, a w razie jakichkolwiek problemów powiadamiał głównych dowodzących. Przez pół godziny staraliśmy się odnaleźć biurko Grahama.
- Mam! - Krzyknęłam w końcu oszalałym głosem, usilnie próbując uruchomić komputer.
           Alan w ułamku sekundy znalazł się obok mnie. Szukaliśmy w urządzeniu jakichkolwiek wskazówek połączonych z serią liczb z kartki, ale nic nie wskazywało na to, że cokolwiek znajdziemy. Siedzieliśmy obok siebie i wpatrywaliśmy się w monitor.
- Mój ojciec znał się na takich rzeczach - mruknął Alan, nie patrząc na mnie. - Na astronomii.
- Astronomii... - Powtórzyłam zamyślonym tonem. - Te cyfry to współrzędne! - Wypaliłam.
- No tak... Myślałem, że o tym wiesz.
          Jakie to przewidywalne. Nie mówił mi nic o swojej przeszłości, a oczekiwał ode mnie, że będę wiedziała o nim wszystko.
          Prychnęłam i wpisałam współrzędne do wyszukiwarki, ale każda informacja o nich była zakodowana.
- Założę się, że hasło znał tylko Graham - westchnęłam i odchyliłam się na fotelu.
           No i pozamiatane. Szczerze staciłam już całą nadzieję na wyjaśnienie tej sprawy. Zbyt dużo przeszkód pojawiło się na naszej drodze. Czułam się bezsilna.
- Poddajesz się, Jas? - Zapytał poważnym tonem i ujął moje dłonie. - Ty?
- Przecież sam widzisz, że nic tutaj nie zdziałamy, a nigdzie...
- Musiałbym przejść komorami ewakuacyjnymi do parteru - przerwał mi - znaleźć jego ciało i wyciąć nadajnik. Po przełożeniu go do monitora informacje będą nasze - powiedział Alan, patrząc na mnie uważnie.
          Na początku myślałam, że żartuje. Kiedy zrozumiałam, że mówi o tym poważnie, miałam ochotę schować go do szlanej celi i nigdy nie wypuścić.
- Wykluczone - warknęłam i poderwałam się z miejsca. - Nie pamiętasz naszych szkoleń? Na parterze może panować bardzo wysoka, albo bardzo niska temperatura, w zależności od tego, jak blisko mijamy większe gwiazdy. W powietrzu jest więcej dwutlenku węgla, niż tlenu. Nie będziemy tak ryzykować - mruknęłam i odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam, żeby wyczytał z moich oczu, jak bardzo się boję. Założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej i pokręciłam głową.
           Pierwszy raz podczas naszego "śledztwa" zaczęłam się martwić o Ala.
- Troszczysz się o mnie i opiekujesz się mną. Pozwól mi ten jeden raz zatroszczyć się o ciebie i zabronić ci tam iść.
           Zapanowała długa cisza. Zwróciłam się w jego stronę, ale jego już tam nie było.
- Pieprz się, Clay - rzuciłam szeptem w pustkę i zasiadłam przy biurku.
***
          Przemierzałam korytarz Promu stawiając duże, ciężkie kroki. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że mam na sobie ogromne buty. Moje dłonie, nie były dłońmi kobiety, a zniszczonymi łapami starego faceta. Chciałam się zatrzymać, ale nie mogłam. Coś pchało mnie do drzwi jednego z mieszkań. Do mojego mieszkania. Weszłam do środka, prowadzona niewidzialną siłą. Chwilę później znalazłam się w pokoju Alana. Chłopak siedział skulony w jednym z rogów pomieszczenia, zwrócony w moją stronę plecami. Miał na sobie jedynie krótkie szorty. Jego ciało było obite, a w niektórych miejscach rozcięte. Podeszłam bliżej, a moja... Nie moja ręka powędrowała do pasa z bronią. Dokładnie zrozumiałam, co się dzieje. Łzy momentalnie napłynęły do moich oczu. Chciałam krzyczeć. Chciałam przestać. Ale nie mogłam. Rosnąca we mnie rozpacz walczyła z pragnieniem krwi. Czułam się jak zwierzę, myślące tylko o swojej ofierze. Lufa delikatnie musnęła jego skroń. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie jednym, ocalonym okiem. Palec zacisnął się spuscie, a chwilę potem Al leżał z małą, czerwoną plamką w skroni, od wiązki pistoletu laserowego. Wrzeszczałam w duchu, żeby się obudził, a siła, którą do tej pory czułam i która zmusiła mnie do tego wszystkiego, opuściła mnie. To ja byłam mordercą. Przyłożyłam ręce do twarzy, chcąc ją rozpoznać, ale pod palcami nie poczułam nic. Bo nie miałam twarzy.
***
           Obudził mnie dźwięk uruchomionej drukarki. Pośpiesznie spojrzałam na zegarek - przespałam trzydzieści osiem minut. Moje loki powiewały, dzięki nawiewowi wentylacji. W sali było ciemno, a jedynym źródłem światła były monitory komputerów. Wstałam od biurka i podeszłam do urządzenia. Kilka kartek leżało na podłodze. Pozbierałam je i złożyłam w jeden plik. Kiedy drukarka zakończyła swoją pracę, miałam w dłoni naprawdę dorodną ilość papieru. Wtedy poczułam się, jakby to wszystko miało już miejsce. Widziałam tę sytuację przy starcie, a wtedy, tuż za mną, stał...
- Al! - Szepnęłam i odwróciłam się szybko.
           Był tam, wyraźnie zmęczony, mokry od potu i osłabiony. Oparł się o futrynę i przewiązywal rękawy skafandra w pasie. Biały t-shirt lepił się do jego idealnego ciała. Posłał mi uśmiech, ten zarezerwowany tylko dla mnie i mruknął radosnym, filmowym tonem:
- Wróciłem.
          Kartki upadły na podłogę, a ja w ciągu sekundy znalazłam się w jego ramionach, nie zwarzając na to, że był cały mokry.
- Nigdy więcej mnie tak nie wystawiaj, Al - powiedziałam ostrym tonem i przytuliłam go mocniej.
- Nie było mnie raptem pół godziny - stwierdził z uśmiechem i pocałował mnie krótko. Zbyt krótko. - Mam nadajnik, a niektóre z danych zdążyłem już wysłać do drukowania - oznajmił, wchodząc w głąb sali i podnosząc kartki. - Siadaj.
           Zajęliśmy miejsce przy biurku. On przeglądał wydrukowane dane, a ja czekałam na polecenie.
- Wyszukaj termin "Północ". Przewija się w tych wspolrzednych jak refren - powiedział.
          Za pomocą nadajnika Grahama, w pół minuty znalazłam to, czego szukałam.
- "Północ - Ziemska Przystań Kosmiczna wybudowana na początku XXI wieku na planecie..."
- U367? - Przerwał mi Al.
Kiwnęłam głową i czytałam dalej.
- "Dzięki Ziemskiej technologii, specjalne kolektory wytwarzają na 1/6 jej powierzchni klimat, umożliwiający przetrwanie organizmów ziemskich. Stacja przeznaczona do lądowania Kosmicznego Promu Południe, jest w stanie zmieścić przeszło dwa miliony osób. Na obecną chwilę, w przystani Północ przebywa grupa trzystu administratorów."
         Nie wierzyłam w to, co czytam. Nikt nie powiedział nam o istnieniu jakiejkolwiek przystani. Nigdy nam o tym nie wspomiano.
Wyciągnęłam kartkę z kieszeni i wklepałam ciąg cyfr do komputera. Przed moimi oczami ukazała się historia zmian sterowania Promem. Szybko wyrwałam dane z dłoni Alana, porównałam je z tymi na monitorze i zastygłam w bezruchu.
- Graham... - Szepnęłam, czując, jak ściska moją dłoń.
- Zmienił kierunek lotu - dokończył za mnie i przetarł czoło.
- Wysłał nas do Ziemskiej Przystani Kosmicznej... - Mruknęłam. - Gdzie panuje podobna atmosfera. Al, czy to to rozumesz? Znalazł nam drugą Ziemię. Wiedział, że na Promie jesteśmy jak w klatce - wystawieni zabójcy przed nos... Będziemy mogli żyć jak przed wybuchem - mówiłam z uśmiechem i ekscytacją.
- A nikt nie będzie mógł zmienić jego ustawień, bez jego nadajnika - skwitował chłopak z szerokim uśmiechem.
***
          Włączyliśmy cały sprzęt i wróciliśmy do mieszkania. Postanowiliśmy powiadomić o wszystkim Chrisa dopiero jutro.
         Wzięłam szybki prysznic, ale nie czułam się zmęczona. Stanęłam przed lustrem i rozwinęłam opatrunek na ramieniu. Rana goiła się paskudnie, ale już prawie nie bolała. Spojrzałam na swoją twarz, dużo szczuplejszą niż przed wylotem, ale nadal całkiem ładną, mimo sińców pod oczami. Ubrałam się w jeden z identycznych kompletów nocnych - granatowe spodenki i szarą koszulkę.
           Przez godzinę leżałam przestraszona wizją własnego snu. W końcu postanowiłam sprawdzić, czy u Ala wszystko w porządku. Nocą takie potrzeby wydają się ogromnie ważne.
           Powoli uchyliłam drzwi jego pokoju, wślizgnęłam się do środka i zamknęłam je. Oswetliłam sobie drogę do jego łóżka. Cicho stawiałam gołe stopy na podłodze. Potem skierowałam źródło światła na jego twarz. Spał spokojnie, wręcz zbyt spokojnie. Dla świętego spokoju musiałam upewnić się, że oddycha. W dłoni zaciskał coś bardzo mocno - jak się domysliłam - nadajnik Grahama. Poczułam gorącą falę uczuć do niego, zalewającą mnie od środka. Usiadłam na brzegu materaca i przyglądałam się mu. Kiedy poczułam się senna, odłożyłam tablet na szafkę, wsunęłam się pod kołdrę i wcisęłam się pod jego ramię. W ten sposób mogłam wtulic twarz w jego klatkę piersiową. Zapach jego ciała sprawiał, że chciałam spędzić w takiej pozycji całe zycie. Miałam naprawdę  gdzieś, co pomyślą inni, dowiadując się, że spędziłam noc w jego łóżku. Potrzebowałam jedynie jego bliskości - ciepła jego ciała i oddechu na swoim karku, niczego więcej. Nagle ogarnęła mnie potrzeba powiedzenia mu, co do niego czuję. W takich sytuacjach wszystko czuje się bardziej.
- Gdybym miała wybrać, między życiem na ocałej ziemi, a lotem tym Promem z Tobą, wybrałabym to drugie - szepnęłam prawie nieslyszalnie, ignorując to, że i tak mnie nie słyszał. - Bo tak wyszło, że cię kocham
         Jego wargi spoczęły na moim czole w krótkim geście, sprawiającym, że czułam się jak mała dziewczynka. Nie miałam pojęcia, kiedy się obudził. Jego silne ramiona objęły mnie mocniej, a ja przylgnęłam do jego ciała jeszcze bardziej. Zasypiałam już, kiedy mruknął coś wprost w moje ucho, ale jestem pewna, że było to: "Niech to szlag, Johnson, ja ciebie też" wypowiedziane z szerokim uśmiechem.
_________________
I tym sposobem szósty rozdział za nami.
Odcinek krótki, ale treściwy, mam nadzieję, że przyjemny :)
Kolejny już za tydzień.

czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 5

- Wstawać! Wychodzimy! - krzyknął ktoś, kto obudził mnie z głębokiego snu.
           Poderwałam się na nogi i poczułam, że spanie na pryczy nie było dobrym pomysłem. Dotknęłam obolałych mięśni i zamarzyłam o gorącym prysznicu.
           Spojrzałam na Alana - na jego przekrwione oczy i bladą twarz - i domyśliłam się, że nie spał przez większość nocy. Szybko odwróciłam jednak wzrok, przypominając sobie o naszej wczorajszej wymianie zdań.
- Najpierw ona - powiedział strażnik, a ja podeszłam do niego, pełna obaw i strachu.
          Skrępował mi dłonie kajdankami i poprowadził przed sobą. Siedzibę Stróżów znałam doskonale, dlatego szybko odgadłam cel naszej podróży - prowadził mnie na przesłuchanie.
- Mogę dostać coś do picia? - Zapytałam strażnika, którego kojarzyłam ze wspólnych szkoleń. Moje usta były przesuszone, a głos zachrypnięty.
- Później - mruknął tylko.
           Chwilę potem siedziałam już w śnieżnobiałym pomieszczeniu, ściskając kubeczek pełen przyjemnie chłodnej wody i czekając na jakikolwiek ruch ze strony władz. Do sali wszedł jeden z przywódców, ten od Stróżów. Ten sam, który skazał Veronicę na wydalenie z Promu. Usiadł naprzeciwko mnie i uruchomił dotykowy wyświetlacz umieszczony w stole.
- Richards - przedstawił się, nie patrząc na mnie. Jego głos był znudzony.
- Johnson - odpowiedziałam, odstawiając kubek na blat.
           Mężczyzna podniósł wzrok i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Doskonale wiem, jak się nazywasz, dziecko - rzekł spokojnie.
- Ja również, a jednak przypomniał mi pan swoje nazwisko - mruknęłam i przysunęłam się do stołu.
- Posłuchaj mnie. Sprawa jest poważna, szczerze nie widzę już dla was ratunku, więc daruj sobie wszelkie uszczypliwości - powiedział, cały czas uśmiechając się do mnie. Spojrzał przelotnie na notatki na wyświetlaczu. - Zacznijmy od początku. Pokaż mi swój nadajnik.
          Zamarłam. Przecież to będzie jednoznaczną wskazówką dla tych ludzi, że to ja jestem mordercą.
- Nie - odpowiedziałam i zacisnęłam dłoń na nadgarstku. Jakie to było naiwne!
          Mężczyzna wstał, cały czerwony ze zdenerwowania i uderzył mnie w twarz. Spadłam z krzesła, czując ogromny ból na policzku. Dotknęłam warg palcami, które pokryły się krwią, podobnie jak skrawek podłogi w sali. Richards szarpnął mnie za rękę, odsłonił rękaw i zaśmiał się na widok krzywej blizny. - Sprytnie - przyznał. - Wracaj na miejsce.
          Usiadłam grzecznie, a on zajął własne krzesło. Po raz kolejny zanurzył się w morzu swoich notatek.
- Gdzie taka młoda dziewczyna jak ty, podziewała się z równie młodym chłopakiem o czwartej w nocy? - Zapytał uprzejmie.
- Umówiliśmy się - skłamałam - na krótki spacer po Promie.
          Wspaniale. Zatracałam się w swoich kłamstwach, z mimuty na minutę coraz bardziej. Pocierałam dłoń o dłoń i starałam się ignorować ból policzka.
- Oczywiście - mruknął. - A wracając do pokoju natknęliście się na rannego w windzie? - Zapytał sarkastycznie.
- Tak właśnie było - odpowiedziałam, czując pieczenie wargi przy wypowiadaniu każdego ze słów.
- Powiem ci, jak było - wstał i stanął za mną. - Usunęliście nadajniki, żeby móc biegać po statku i zabijać ludzi dla zabawy - powiedział lekkim tonem i położył mi dłoń na ramieniu. - Chcieliście wcielić się w role przebiegłych, seryjnych morderców, jednak ja was ubiegłem - dodał uprzejmym tonem, przechodząc obok mnie i pogłaskał mnie po nieobitym policzku. - Tak. Zabijanie dla zabawy pasuje do dwojga nastolatków.
- Nie widzę nic zabawnego w uśmiercaniu niewinnych - powiedziałam i posłałam mu  spojrzenie pełne nienawiści, przypominając sobie o Veronice.
- Ty kłamliwa suko - rykną i złapał mnie boleśnie za włosy. - Chciałaś go zabić. Powtórz: chciałam go zabić. Masz się przyznać, słyszysz? - krzyczał i ciągnął mnie za włosy coraz mocniej, przytrzymując mnie nogą na krześle.
- Pierdol się - syknęłam i zmusiłam się do tego, aby posłać mu uśmiech.
           Najważniejsze było sprawianie pozorów twardej i niemożliwej do złamania. Wtedy Richards wiedziałby, że nie będzie tak łatwo wkręcić mnie w zbrodnie.
          Mężczyzna popchnął mnie do tyłu. Upadłam wraz z krzesłem, ale szybko się podniosłam. Wtedy strach ustąpił miejsca wściekłości. Dostrzegłam broń w jego pasie i rzuciłam się po nią. Richards ubiegł mnie, wyciągnął nóż i zdążył zranić mnie w ramię. Ostrze wbiło się dość głęboko i przejechało wzdłuż mojego ciała, kilka centymetrów. Skafander został przerwany, a spod materiału wydobyła się krew.
- Na krzesło - rozkazał, a ja zrobiłam to, czego chciał.
           Wymienił nóż na pistolet laserowy i przystawił mi go do skroni.
- Nawet jeśli nie rusza cię wizja własnej śmierci, ja mam coś w zanadrzu - wycedził przez zęby. - Zalożę się, że twój przyjaciel będzie bardziej wylewny, kiedy zobaczy, że niewiele dzieli twój mózg od kompletnego zjarania - zaśmiał się i zacisnął dłoń na moim krwawiącym ramieniu.
          Ból był koszmarny i przeszył moją rękę do kości. Nawałnica myśli zalała moją głowę - cierpienie, rozpacz i niepokój o Ala. Zaczęłam ryczeć z bólu, ale nie prosiłam go o litość.
          Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich ktoś, kogo nie mogłam poznać przez łzy w oczach.
- Matko boska, puść tę dziewczynę! - powiedział ostro Chris.
          Richards posłuchał mojego ojca i wrócił na miejsce. Patrzyłam na niego z nienawiścią, chcąc rzucić się na niego i zatłuc.
- Nie przyznała się - zwrócił się do niego - ale to kwestia czasu. Prędzej czy później złamiemy ją. Ją, albo tamtego chłopaka - uśmiechnął się do mnie. - Teraz zabierzcie ją do celi i przyprowadźcie mi Clay'a za jakieś dziesięć minut.
           Strażnik skrępował mi ręce i odprowadził na miejsce. Cały lewy rękaw pokrył się krwią, a ja byłam pewna, że wyglądam tak, jak się czuję - koszmarnie. Kiedy drzwi się otworzyły spuściłam wzrok i udałam się wprost na łóżko.
- Jas, o Boże! - syknął Al pod nosem i natychmiast znalazł się obok mnie. - Co tam się działo? Przecież to rana do szycia. Twoja twarz... - Mówił ciągle i ciągle, a jego dłonie dotykały mojego obolałego ciała.
- To boli, zostaw - warknęłam w końcu i odsunęłam się od niego.
           Patrzyliśmy na siebie przez długi czas. W mojej głowie krążyła jedna myśl : nasze zeznania musiały się zgadzać. Potem położyłam się tak, aby nie poruszyć obolałego ramienia, a kiedy przyszli po chlopaka, zwróciłam się do niego:
- To była najgorsza randka w moim życiu - powiedziałam, posyłając mu wymowne spojrzenie.
          Z jego oczu wyczytałam, że mnie zrozumiał. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
***
           Alan wrócił do celi w poszarpanym skafandrze, z otartym policzkiem i podbitym okiem. Usiadł na podłodze i nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Kilka razy próbował coś powiedzieć, jednak nie usłyszałam od niego niczego sensownego. Czułam się winna. Tak bardzo męczyły mnie wyrzuty sumienia. To ja wyciągnęłam go na szperanie w nadajnikach i to ja sprawiłam mu przykrość. Przynajmniej jako pierwsza.
           Ból pulsował w moim ciele w równym rytmie i powoli zaczęłam się do niego przyzwyczajać. Wpatrywanie się w sufit działało na mnie przeciwbólowo. Krew powoli skapywała na podłogę.
           W końcu podeszłam do drzwi i wcisnęłam guzik. Mała szyba pojawiła się w nich natychmiast, a w niej jeden ze strażników.
- Potrzebujemy pomocy Medyków - oznajmiłam, a mój głos był niewyraźny przez opuchniętą twarz.
            W odpowiedzi usłyszałam jedynie pogardliwy śmiech. Wróciłam więc na łóżko i przyłożyłam twarz do zimnej ściany. Wybuchłam głośnym płaczem, rycząc jak dziecko, przerażona wizją śmierci w miejscu, gdzie moje życie miało być uratowane. Płakałam, czując, że w pewnym sensie mi to pomaga. Chciałam wydostać się z tej pieprzonej celi, tylko tyle. I kiedy wpadłam na genialny pomysł, wiedziałam, że mi się to uda.
            Wstałam szybko, stanęłam na samym środku pomieszczenia i spojrzałam przelonie na Ala. Potem upadłam, starając się, aby wyglądało to realistycznie i uderzłam się w głowę jak najmocniej.
            Jedyne, co pamiętam z późniejszych wydarzeń do krzyk chłopaka i jego dłoń gładzącą moje włosy.
***
           Ocknęłam się w drodze do siedziby Medyków, jednak udawałam nieprzytomną jeszcze przez jakieś pół godziny. Oczy otworzyłam dopiero, gdy leżałam w szpitalnym łóżku, dużo wygodniejszym niż to w więzieniu.
- Jasmine... Jak się czujesz? - zapytał mój ojciec, podłączając mi kroplówkę.
- Oskarżają mnie o próbę zabójstwa, biją, poniżają, a Al... Czuję się wspaniale - odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
- Podaję ci środek nasenny - oznajmił.-  Odzyskasz siły, a ja spróbuję porozmawiać z Richardsem. W międzyczasie zszyjemy ci ramię i opatrzymy inne rany.
           Nie zdążyłam zaprotestować, bo zasnęłam. Poczułam tylko, jak wsuwa coś pod moją poduszkę.
***
- Pozwolili mi tu przyjść tylko na dziesięć minut - usłyszałam czyjś głos, gdzieś z daleka. - Mówienie do kogoś nieprzytomnego jest chore, wiem - stwierdził chłopak - ale tylko teraz mam.pewność, że mi nie przerwiesz.
           Nie widziałam go, ale czułam, że się uśmiecha. Postanowiłam nie ujawnić się jeszcze i udawać, że dalej śpię. Cieszyłam się, że był tam ze mną do tego stopnia, że musiałam powstrzymywać uśmiech.
- Nikt nie chce powiedzieć mi, co z tobą. Właściwie to nikogo tutaj nie było i nie mogłem się niczego dowiedzieć. Okropnie mnie przestraszyłaś, Jas.
           Domyślałam się, że siedzi blisko, bardzo blisko. Jego zapach sprawiał, że nie czułam ani bólu, ani strachu.
- Czuję się jak palant, po tym, co ci powiedziałem. Nie wszystko było prawdą. Jedyne, czego żałuję w związku z naszą znajomością, jest to, jak zachowałem się w tej celi, naprawdę. Mówiłem szczerze, co do ciebie czuję, nawet, jeśli poważnie cię to nie interesuje. Nie wiem, czy gdy się obudzisz, będę tu jeszcze. Chcą mnie wypchnąć. Richards dobitnie mnie o tym przekonał, uwierz. Przeczuwam, że chcą mnie ukarać.
          Nie wytrzymałam. Uchyliłam oczy i spojrzałam na niego.
           Na jego policzku widniała fioletowo - zielona plama. Byłam pewna, że przesłuchiwali go jeszcze raz, bo wyglądał znacznie gorzej niż wcześnie. Wielki siniak wyglądał koszmarnie, a rozcięty łuk brwiowy nie był opatrzony. Chłopak był zaskoczony, ale nie ruszył się z miejsca. Do moich oczu napłynęły łzy, już po raz kolejny.
           Tego dnia płakałam jak nigdy.
- Nachyl się i poluźnij mi pasek - mruknęłam, starając się zrobić to jak najciszej, bez żadnego ruchu. Dzięki bogu siedział tak, że zakrywał mnie przed strażnikami.
           Zrobił to, o co prosiłam - nachylił się, a przy okazji pocałował mnie w czoło, poluźniając klamrę paska na moim nadgarstku, bardzo szybko i dyskretnie. Po raz kolejny zamknęłam oczy.
           Potem wstał - słyszałam jego oddalające się kroki i uchylił drzwi.
- Ile mam jeszcze czasu? - Zapytał.
           Nie usłyszałam odpowiedzi, jednak wrócił i usiadł po drugiej stronie łóżka.
           Strażnicy pozwolili mu siedzieć tutaj bez żadnej kontroli. Obserwowali nas jedynie z dużej odległości, przez szybę. To ogromne niedopatrzenie z ich strony.
           Położył swoje dłonie na mojej, a potem bardzo powoli poluźnił drugi pasek.
           Połowa roboty za nami.
           Otworzyłam oczy, posłałam mu uśmiech i zaczęłam przestawienie. Rzucałam się na łóżku, próbując udawać jakikolwiek atak. Chłopak szybko wezwał strażników. Podeszli do mnie natychmiast, jednak ja ubiegłam ich i wyswobodziłam ręce z pasów. Chwyciłam nóż, schowany pod poduszką i rzuciłam prosto w pierś jednego z mężczyzn. Zaryzykowałam, nie mając pewności co dokładnie schował mi Chris. W tym czasie Alan ogłuszył drugiego ciosem metalową nerką.
- I co teraz? - Zapytał, patrząc na mnie z ekscytacją w oczach.
- Teraz do Richardsa - powiedziałam z cieniem uśmiechu, który zmylł się z mojej twarzy, gdy zajrzałam pod pościel. - Ale najpierw po ubrania.
***
           Odzyskałam swoją broń i jeden ze skafandrów. O dziwo nikt z patroli na Promie nie wiedział o naszym aresztowaniu. Chodziliśmy po pokładzie bez żadnych wątpliwości - byliśmy pewni, że jesteśmy bezpieczeni.
           Siedziba Stróżów była opsutoszała, większość z pracowników siedziała w tym czasie na kolacji. Szliśmy korytarzem w milczeniu, zaglądając do każdego z pomieszczeń, aż w końcu znaleźliśmy tego, kogo szukaliśmy.
- Richards - powiedziałam z uśmiechem i weszłam do środka.
           Jego mina była warta każdego zamieszania. Patrzył na mnie zaskoczonym wzrokiem, potem wstał i wyciągnął broń w moją stronę. Ręce mu drżały. Nie spuszczał mnie z oczu.
- Nie radzę, skarbie - rzuciłam pewnym siebie tonem i podeszłam do jego biurka.
           Do środka wszedł wtedy Alan i, dając znak Richardsowi, rozkazał mu opuścić broń.
- Rzuć to, chłopcze, bo ją zastrzelę - powiedział mężczyzna niepewnym głosem.
Bał się, a ja chciałam to wykorzystać.
- Nie zatrzelisz - zaśmiałam się i wyciągnęłam rękę w jego stronę. Po chwili oddał mi swój pistolet i usiadł zrezygnowany na krześle.
- Jak wam się udało? Dopilnowałem przecież...
- Zła organizacja, Richards - przerwał mu Al. - Masz środki, sprzęt i ludzi, ale nie umiesz tego wykorzystać.
           Chłopak podszedł do niego i przyłożył mu lufę do skroni. Był wściekły na Richardsa, ale zaszczycił mnie czułym uśmiechem.
- Czego chcecie? Wolności? Wyższych stanowisk? W porządku, dostaniecie wszystko, tylko...
- Zamknij się i słuchaj - warknął Alan i kiwnął do mnie głową.
            Opowiedziałam mu, czego żądam. Co chwilę Al wtrącał się ze swoimi propozycjami. Obserwowałam bacznie twarz czterdziestolatka, wyrażającą przerażenie i nienawiść.
- A jeśli nie? - Zapytał, próbując udawać pewnego siebie.
- A jeśli nie, to jutro o godzinie dziesiątej na Sali Głównej odbędzie się projekcja nagrania z przesłuchania Jasmine Johnson i Alana Clay'a - zaśmiałam się pogardliwie. - Sam wiesz, jak zareagują ludzie.
- Wybieraj. Albo śmierć na oczach wszystkich, albo w gronie naszej trójki - powiedział Alan i mocniej docisnął lufę do jego skroni.
           Nastała długa cisza, a kiedy usłyszałam odpowiedź, uśmiechnęłam się w duchu.
- Zgoda - wycedził, próbując powstrzymywać płacz.
***
- Nazywam się Andrew Richards, przywódca Promu Południe z projektu Stanów Zjednoczonych Ameryki, opiekun grupy stróżów i przedstawiciel naszej społeczności. Zrzekam się swojego stanowiska i przekazuję go Christianowi Johnson. Jednocześnie oświadczam, że Jasmine Johnson i Alan Clay nie są zamieszani w zabójstwa dokonane na pokładzie arki... Podobnie jak Veronica Dale, którą niesłusznie skazałem na smierć, mimo świadomości, że była osobą niewinną. Swój błąd przypłacam życiem.
           Alan stał obok mnie, objął mnie w pasie i celował w mężczyznę pistoletem. Ja nagrywałam wszystko, czując ogromną satysfakcję, że dowiodłam prawdy. Przynajmniej do połowy.
- Wspaniale - uśmiechnęłam się, kiedy wyłączyłam kamerę.
- Wstawaj - warknął Al i skrępował mu ręce.
            Znalazłam urządzenie przywołujące celę w biurku. Przyłożyłam je do ściany i uruchomiłam.
- Było miło Andy, ale sam rozumiesz... Nie mamy na ciebie całego dnia - rzuciłam, otwierając szklaną klatkę.
           Chłopak wepchnął mężczyznę do środka i zamknął drzwi.
- Chcesz zabrać głos ostatni raz? - Zapytał Richardsa.
            Mężczyzna nie odpowiedział, uznałam to za odmowę i wcisnęłam guzik. Jego twarz bez wyrazu była skierowana wprost w moją stronę. Cela zniknęła pod podłogą, a na wyświetlaczu pojawił się skazany, już po raz ostatni. Kiedy zniknął za ostatnią śluzą, poczułam, jak ogromny ciężar spada mi z serca, a ciągły strach ustępuje, z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Usiadłam na biurku, od teraz należącym do mojego ojca i przetarłam twarz dłonią, uważając na obite miejsca. Satysfakcja rosnąca wewnątrz mnie nie pozwala mi się nie uśmiechać. Obserwowałam bacznie, jak Al chował broń do pasa i odmontowywał urządzenie od ściany. Kiedy umieścił je w jednej z szuflad biurka, stanął przede mną i przytulił mnie mocno, gładząc dłonią moje włosy.
- Już po wszystkim - powiedział uspokajającym tonem.
           Objęłam go mocno i uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba wydawało mu się, że bardzo przeżyłam uśmiercanie Richardsa, ale ku własnemu zaskoczeniu, dokonałam tego z wielkim spokojem.
- Już po wszystkim - powtórzyłam i odsunęłam się na małą odległość.
           Jego czerwone oczy były zmęczone i ponure, a siniak na twarzy robił się coraz bardziej fioletowy. Opuchlizna prawie całkiem zeszła, jednak zaschnięta krew w okolicach brwi nie poprawiła jego wyglądu. Nieświadomie wyciągnęłam ręce w jego stronę. Jedna z dłoni powędrowała na jego policzek, a druga zanurzyła się w jego bujnych włosach.
- Przepraszam - szepnęłam, patrząc mu w oczy. - Jedno słowo nie wynagrodzi ci tego wszystkiego, ale chcę, żebyś wiedział, że mi przykro. Żałuję, tego, co powiedziałam i, że wciągnęłam cię w to całe zamieszanie - powiedziałam, czując, że moje policzki zmieniają kolor i cmoknęłam go w czoło nad rozciętą briwą, bardzo powoli, chcąc dać sobie czas na poukładanie myśli, zanim zmowu coś powiem. 
            Posłał mi uśmiech, delikatny, ale prawdziwy uśmiech oczyszczonego już z zarzutów Alana Clay'a. Niepowtarzalny i idealny pod każdym względem.
- Już o wszystkim zapomniałem, spokojnie - odpowiedział i położył dłonie na mojej talii.
- Obiecuję, że nigdy więcej nie poproszę cię o pomoc w związku z tą sprawą - mruknęłam i przesunęłam ręce niżej, zaciskając lekko palce na jego ramionach.
- Dalej chcesz w to wnikać? - Zapytał, marszcząc brwi.
- Żartujesz? Liczyłam się z takim ryzykiem. Zbyt daleko zaszłam, żeby teraz zostawić to wszystko - odpowiedziałam poważnym tonem. - Zbyt daleko zaszliśmy, Al - poprawiłam natychmiast.
- W takim razie dokończymy poszukiwania mordercy tak, jak je zaczęliśmy. Razem - odparł z uśmiechem.
             Widok Alana w dobrym humorze sprawiał, że poczułam dziwny ucisk w środku i, nim się obejrzałam, sama uśmiechnałam się jak głupia.
- Liczę tylko, że obejdzie się bez kolejnych wyroków śmierci - dodał po chwili.
- Mnie się podobało - odchyliłam się lekko, opierając się dłońmi o blat.
- Zabijanie? - Zapytał z udawanym przerażeniem, ale zaraz zaśmiał się. - Jas, ciszej, oni mogą to nagrywać!
            Zakryłam usta dłonią, sygnalizując, że zaliczyłam wpadkę i wzruszyłam ramionami.
- Chris raczej nie odważy się skazać nas za nagranie z monitoringu, prawda? Zwłaszcza, gdy opowiemy mu, co zrobiliśmy z jego poprzednikiem - rzuciłam, szczerząc się do niego i zsunęłam się z biurka, z zamiarem powrotu do ukochanego mieszkania.
           Jego ramiona pochwyciły mnie szybko i posadziły z powrotem na blacie. Patrzył wprost na mnie, badając dokładnie każdy centymetr mojej twarzy, i tym samym dając mi szansę podziwiania jego wspaniałych oczu. Posłał mi przelotny uśmiech i pocałował mnie delikatnie, jedną ręką obejmując mnie w talii, a drugą wplatając w moje włosy.
           Odwzajemniłam pocałunek, przywierając do jego ciała i poczułam przyjemne ciepło, bijące od niego. Nagle zaskoczyła mnie myśl, pojawiająca się w mojej głowie: kochałam go już od pierwszej sekundy naszej znajomości, a żeby to zrozumieć, potrzebowałam niespełna miesiąca.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 4

- Jaaas! - krzyczał ktoś i dobijał się do drzwi łazienki, sprawiając, że o mało nie wypadły z futryny.
           Takie zachowanie to norma, do której zdążyłam się przyzwyczaić. Rzadko kiedy mogłam wziąć prysznic w spokoju. Ciągle ktoś czegoś ode mnie chciał. Tego dnia zostało mi jedynie pół godziny do rozpoczęcia zmiany w północnym skrzydle i czułam, że będę spóźniona już kolejny raz.
Szybko zawinęłam się w ręcznik i wychyliłam głowę na zewnątrz.
- Czego? - warknęłam. - Przecież pytałam, czy ktoś chce wejść tu przede mną.
           Alan wyrwał mi klamkę z rąk i otworzył drzwi na całą szerokość. Posłałam mu wściekłe spojrzenie, stojąc zakryta tylko krótkim ręcznikiem.
- E... Przepraszam - wymamrotał i nie ruszył się z miejsca. Spuścił jedynie wzrok. - Musisz się pośpieszyć. Za pięć minut na Głównej mają przedstawić nam winnego. 
- Winnego? Chętnie rzucę na niego okiem - prychnęłam i podeszłam do drzwi. - Będę gotowa za minutę, w porządku?
             Kiwnął głową i zostawił mnie samą. Ubrałam się w służbowy strój, a włosy rozpuściłam. Zabrałam pas z bronią i wyszłam z łazienki.
           Lucy siedziała na kanapie, a kiedy nasze spojrzenia spotkały się, posłała mi uśmiech. Nie wierzyłam własnym oczom.
- Idziemy? - Zapytała pogodnie.
           My? Idziemy? Jak to możliwe? Zaskoczona odwzajemniłam uśmiech i przytaknęłam. Mimo, że mieszkaliśmy razem już prawie miesiąc, Lucy nigdy nie chciała nigdzie z nami wychodzić. Rzadko kiedy odzywała się do mnie, albo do Alana, dlatego jej zachowanie tak bardzo mnie zdziwiło.
          Droga do Sali Głównej ciągnęła mi się niemiłosiernie. Dziewczyna ciągle nawijała - o tym, że już się nie gniewa, o tym, jak fajnie pracować w laboratorium i o tym, jak podoba się jej skafander Alana. Chyba przegapiła, że noszę identyczny, bo nie zwróciła na mnie uwagi. Nie dopuszczała mnie do głosu, a gdybym nie wiedziała, że jest jego siostrą, pomyślałabym, że go podrywa. Zależało mi na polepszeniu naszych stosunków, ale jak widać - tylko mi.
           Przy stołach siedzieli już prawie wszyscy Promowicze. Znalazłam nam miejsca przy pomarańczowym stole, zdala od grupy przyjaciół Lucy.
           Na wprost nas pojawił się duży podest, a na nim jeden z dowódców. Uniósł się w powietrze tak, aby był dobrze widoczny. Mężczyzna zajmował się grupą Stróżów, kojarzyłam więc go ze szkoleń, ale nie wiedziałam o nim nic, poza jego nazwiskiem.
- Jak wiecie, w ostatnim czasie odeszło od nas dwóch wspaniałych ludzi - przemówił donośnym i przyjemnym głosem, kiedy już wszyscy umilkli. - Nie ukrywam, że mężczyźni ci zginęli z rąk kogoś innego - kogoś, kogo udało nam się pochwycić. Morderstwo to karygodna zbrodnia, zwłaszcza dokonane w miejscu, które stworzone zostało by chronić nasze życie. - Jego ton stawał się coraz ostrzejszy. - Oto kobieta, która była w stanie zabić bezbronnych ludzi! - krzyknął, a na drugi podest wprowadzono drobną dziewczynę, pewnie niewiele starszą ode mnie.
           Jej ręce były skrępowane za plecami. Płakała i patrzyła na wszystkich błagalnym wzrokiem.
- Aby przestrzec każdego, kto w przyszłości ma zamiar dokonać podobnej zbrodni, ukarzemy zdrajczynię najsurowszą z kar - oznajmił, a ja odniosłam wrażenie, że lekko się uśmiechnął.
           Wszystko wydawało mi się głupim żartem. Dziewczyna była drobna i delikatna - nie miałaby siły powalić masywnych mężczyzn, jakimi byli zmarli. Zastanawiałam się, skąd wzięto dowody, co do winy tej kobiety.
- Błagam - jęknęła. - Naprawdę nic o tym nie wiem. Proszę, niech pan mnie wypuści! - Krzyczała przeraźliwie, ciągnęta przez dwóch strażników w stronę jednej ze ścian.
- To niedorzeczne... - Szepnął Al, przypatrując się całej sytuacji z równym zaskoczeniem co ja.
- Veronico Dale, zostajesz skazana za zabcie swoich Promowych braci na wydalenie z arki.
           Krzyk dziewczyny rozniósł się po sali z przeraźliwym echem. Przeszły mnie dreszcze, a każdy z nas milczał, przyglądając się wszystkiemu z zaskoczeniem.
           Strażnicy przyłożyli do ściany dziwne urządzenie. Z podłogi wyrosła prostokątna cela, cała przeszklona. Jeden z mężczyzn otworzył ją i skrępował nogi dziewczyny. Wszystkiemu towarzyszył płacz, przechodzący w pewnych momentach w wycie.
- Czy chcesz zabrać głos po raz ostani? - zapytał ją uprzejmie dowódca, zakładając ręce za plecy.
- Ten Prom to przekleństwo - krzyknęła. Wypluła te słowa, jakby były jadem. Na jej szyi pojawiły się żyły, twarz była czerwona i mokra od łez i potu. Do czoła lepiły się włosy. - Przekleństwo - powtórzyła, patrząc wprost na mnie.
           Zakryłam usta dłonią, tłumiąc głośny szloch. Chciałam wstać i uratować tę dziewczynę, bo była niewinna. I ja to wiedziałam.
Strażnicy wepchnęli bezbronną kobietę do szklanej klatki, która zaczęła znikać pod podłogę. Kiedy cela zniknęła, ucichł też jej krzyk, ustępując miejsca głuchej ciszy. Nikt nawet się nie poruszył, a ja miałam wrażenie, że słyszę jak łzy spadają z moich policzków.
           Sądziłam, że to wszystko, co chcieli nam pokazać i postanowiłam wrócić do pokoju. Jednak zanim wstałam, na wielkim wyświetlaczu pojawił się obraz łamiący mi serce. Klatka otworzyła się i zaczęła powoli się przechylać. Dziewczyna już nie krzyczała - była spokojna i patrzyła wprost w kamerę, umieszczoną w rogu celi. W pewnym momencie wypadła z niej, obraz natychmiast się zmienił i ukazał, jak Veronica spada długim tunelem, jak śluza za nią zamyka się, a śluza przed nią...
          Docisnęłam dłoń do ust jeszcze mocnej, zamknęłam oczy i odwróciłam głowę w inną stronę. Wszystko wydawało mi się jakimś nieśmiesznym żartem. Ktoś objął mnie i przytulił - przez szok nie wiedziałabym kto, gdybym nie poczuła zapachu tych charakterystycznych perfum.
           Wypchnęli ją w otchłań kosmosu. WYPCHNĘLI JĄ. Została ukarana za coś, czego nie zrobiła. A Prom był dla niej przekleństwem.
***
- Dobrze, że ją zabili. Smierć za śmierć, jak to mówią - zaśmiał się Gruby Joe, z którym tego dnia odbywałam patrol w północnym skrzydle. - Nie ma jej i po sprawie. Teraz już możemy czuć się bezpieczenie.
           Nie wydaje mi się, pomyślałam. Jakie to naiwne! Psychopata ciągle był wśród nas, tymczasem mydlono nam oczy karaniem niewinnych ludzi.
           Wyciągnęłam swój tablet, złożyłam go tak, aby wielkością przypominał komórkę, uruchomiłam aplikację zabezpieczającą i tą stworzoną przez Alana i Chrisa - do tajnych rozmów.
"Dziś wieczorem wybieram się poszperać trochę w sprzęcie namierzającym. Przydałby mi się ktoś, kto zna się na takich rzeczach. Mógłbyś pójść ze mną?" - napisałam i wysłałam wiadomość, nie czytając jej ponownie.
Odpowiedź nadeszła prawie natychmiast i ograniczała się do dwóch znaków - ok. Zgniotłam urządzenie, jak kartkę papieru i wrzuciłam je do kieszeni. Ok. To takie... Lekceważące. Sprawa wyglądała bardzo poważnie, nie było tu miejsca na lekceważenie czegokolwiek. Byłam zła na Alana, chociaż nie wiedziałam dokładnie za co. Gruby Joe oberwał na tym najbardziej. Zmianę skończyliśmy bez słowa - on obraził się, kiedy powiedziałam, że śmierdzi tłuszczem, a mi było głupio się do niego więcej odezwać.
***
           Zapukałam do drzwi jego pokoju, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Weszłam do środka, nie czekając na zaproszenie, którego pewnie bym nie dostała, bo chłopak spał mocno. Usiadłam na łóżku i postanowiłam poczekać, aż się obudzi.
- Trzymasz się? - zapytał zaspanym głosem po chwili.
- Średnio - odpowiedziałam, uśmiechając się smutno. - Obudziłam cię?
- Nie. Udawałem, że śpię - rzucił i wyzczerzył zęby w usmiechu.
Podniósł się i przetarł twarz dłonią.
           Obserwowałam go z wyrzutami sumienia - ciągle męczyłam go włamaniami do poszczególnych części Promu.
Wyciągnął tablet spod poduszki, wyprostował go i włączył plan rozmieszczenia pomieszczeń.
- Pisałaś o nadajnikach. Musimy przedrzeć się na najwyższe piętro - wskazał - nocą kiedy nikogo tam nie będzie - mówił spokojnie i marszczył brwi podczas namysłu. - Dam znak Chrisowi, żeby wyłączył monitoring na kilku z korytarzy. Będziemy mogli spokojnie przejść z miejsca na miejsce. Reszta wyjdzie w praniu. Zabierz broń, ale zostaw nadajnik.
- Jasne - uśmiechnęłam się i wstałam. - Wyśpij się. Najprawdopodobniej czeka nas kolejna pracowita noc.
- Brzmi zachęcająco - zaśmiał się, kiedy otwierałam drzwi. - Jas?
- Tak? -Zatrzymałam się w progu.
- Nie mówiłem ci jeszcze, że świetnie całujesz - oznajmił i położył się z powrotem.
           Wyszłam z jego pokoju z szerokim uśmiechem. Tuż przede mną stanęła Lucy - wyraźnie niezadowolona tym, co usłyszała.
- Już skończyliście? Co ty robiłaś u niego tyle czasu? Daj mu odpocząć, on tak ciężko pracuje... - Wyrzuciła z siebie z oburzeniem i wyszła z mieszkania.
           Zaśmiałam się i zamknęłam się u siebie. Wyglądało na to, że zbyt mocno polubiła własnego brata.
***
- Pamiętasz, jak miała na nazwisko? - Zapytałam, wpatrując się w ekran jednego z supercienkich monitorów.
- Dale. Veronica Dale - mruknął, stojąc za mną z bronią w ręku. - Jeżeli dobrze zauważyłem, pracowała w laboratorium.
           Wpisałam dane do wyszukiwarki i kliknęłam na pierwszą - i jedyną - propozycję.
- Jest tu więcej informacji, niż bym oczekiwała. Miała dziewiętnaście lat, bilet kupili jej rodzice, którzy byli właścicielami dużej firmy medycznej - czytałam. - Napisali, że była okazem zdrowia. Pomiary wskazują, że jej czynności życiowe ustały w skutek... - przerwałam i zacisnęłam usta. - Zabili ją - wyrzuciłam z siebie po chwili z wielkim żalem w głosie.
- To już wiemy. Teraz musimy się dowiedzieć, czy to ona zabiła tych dwóch mężczyzn - stwierdził Alan, ciągle celując bronią w pustą przestrzeń.
- Oczywiście, że nie. A tutaj... - wyświetłam historię jej lokalizacji - mamy dowód. To było prostsze, niż myślałam.
           Alan pochylił się nad biurkiem i wskazał palcem nad jedną z dat.
- Pierwsze morderstwo - powiedział zamyślonym tonem. - Cały dzień spędziła w pracy, potem była w sali jadalnej i wróciła do swojego pokoju. Nie mieszkała nawet na tym samym piętrze, co zmarły - prychnął.
           Całe moje przypuszczenia się potwierdzały. Dlaczego dorośli i wykształceni mężczyzni nie potrafili zrobić tego, co my?
- Podczas drugiego - przesunęłam jego palec w dół, tak, aby skierował go nadrugą datę - leżała w oddziale szpitalnym. Widzisz? Napisali, że oblała dłoń żrącą substancją. Została zatrzymana na dwadzieścia cztery godziny, ale nic poważnego się jej nie stało. - Czułam, jak wzbierała we mnie złość, powodując, że chciałam wstać i zniszczyć cały sprzęt w tej sali. - Co za idiota mógł przypuszczać, że to ta dziewczyna jest winna?
           Alan spojrzał na mnie, wzrokiem pełnym niepokoju.
- On - mruknął i wskazał na tabliczkę z nazwiskiem, stojącą na biurku.
- Hicks? - Przeczytałam i szybko wpisałam te dane do wyszukiwarki. Wzrokiem odszukałam obie daty. - Nie był nawet w pobliżu miejsc zbrodni. Całe dnie prześladuje tutaj.
- Jas, skoro wszyscy wiedzieli, że karają niewinną dziewczynę, na pewno zatuszowali tożsamość prawdziwego mordercy - powiedział Alan spokojnym głosem, chwycił mnie za dłonie i odciągnął od komputera. - Jeśli chcemy go znaleźć, musimy po prostu być we właściwym miejscu o właściwej porze. Twój ojciec... To znaczy Chris zawiadomi nas, jeśli spostrzeże coś niepokojącego. - Patrzył na mnie przez jakiś czas, potem wstał i wyciągnął broń ponownie. - Teraz musimy już wracać.
***
- On z nami gra, Al - szepnęłam, idąc za nim ciemnym korytarzem. - Zawsze, kiedy wychodzimy gdzieś w nocy, napotykamy się na ciało. To nie może być zbieg okoliczności.
- To prawda - przyznał. - Wygląda to podejrzanie, ale...
           Nagle wszystkie światła włączyły się, a wraz z nimi monitoring Promu.
- Na bok! - warknął Alan i przyparł mnie do ściany.
           Przyglądałam się jego twarzy, skupionej i zdenerwowanej. Dotykał ściany przez chwilę, potem w nią uderzył. W końcu straciłam oparcie i runęłam do tyłu.
- Komory ewakuacyjne! - Wysapałam i uśmiechnęłam się sama do siebie. - Chwała ci za nie. - Podniosłam się i włączyłam latarkę. Skierowałam światło na chłopaka.
- Nie mam pojęcia, co się dzieje. Przecież miał wszystko załatwić - mruknął i pociągnął mnie za sobą.
- Może to ten psychol - stwierdziłam, idąc za nim. - Może chce nas wyprowadzić wprost na kolejnego trupa.
- Przestań w końcu wszędzie doszukiwać się podstępu! - warknął.
           Nie odezwałam się więcej. Szliśmy przed siebie kilkanaście minut, a w głuchej ciszy słyszałam jedynie nasze oddechy. W końcu poczułam jego dłoń, zaciskającą się na mojej.
- Już prawie jesteśmy - powiedział, na co ja kiwnęłam głową w odpowiedzi.
           Wcisnął mały, czerwony guzik. Drzwi przed nami rozsunęły się, a jasne światło uderzyło w moje oczy.
           Byliśmy tuż obok windy. Jedynym sposobem, na uniknięcie nagrania nas przez kamery, było szybkie zamknięcie się w niej. Wystawiłam rękę zza drzwi i rzuciłam nożem wprost w kamerę, odwracając ją w drugą stronę. Pobiegłam po broń, schowałam nóż w pasie i nacisnęłam guzik windy. Kiedy do niej zajrzałam, syknęłam pod nosem.
           Leżał na podłodze, obok małej plamy zaschniętej krwi. Nie był poważnie zraniony, oprócz tego, że stracił oko, naderwał ucho i dostał czymś ostrym w udo.
- Padł ofiarą tego samego napastnika - stwierdził Alan, zaciągając mnie wgłąb windy. - Zawsze zostawia jedno oko.
           Przyłożyłam palce do jego szyi, chcąc wyczuć puls.
- Nie spóźniliśmy się - wyszeptałam. - Wezwij pomoc, nie możemy go stracić. Jeśli przeżyje, dowiemy się kto go tak urządził.
- Oddajcie broń i unieście ręce w górę - usłyszałam za sobą i zamrłam. Momentalnie moje dłonie stały się lodowato zimne i drżące.
          Spojrzałam na Alana, któremu krew odpłynęła z twarzy. Nie odwróciłam się. Sięgnęłam po pistolet i nóż, położyłam je na podłodze i przesunęłam do tyłu. Wstałam powoli i zacisnęłam powieki. No to po nas.
***
- Tłumaczę wam, że znaleźliśmy go chwilę przed wami! - Krzyczał Alan, kiedy wepchnęli nas do jednej z cel, tuż obok siedziby Stróżów.
           Usiadłam na prowizorycznym łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę. Ściany były chłodne i ciemne. Nie było ani okien, ani krat.  Byłam pewna, że nikt nie pofatyguje się, żeby nas przesłuchać, albo zrozumieć. Bałam się. Cholernie się bałam, że skończę jak Veronica.
            Chłopak usiadł obok i spojrzał na mnie przelotnie.
- Prześpij się, Jas. Ledwo chodzisz. Mają z nami porozmawiać dopiero po południu - powiedział zrezygnowanym tonem i podał mi jeden z kocy. - Chcesz...
- Chcę wrócić na Ziemię! - Przerwałam mu ostro i rzuciłam w niego twardą poduszką. - Chcę zasypiać w swoim łóżku, kłócić się z matką, wychodzić co wieczór na długie spacery, chodzić boso po trawie i czytać Kinga w hamaku - wyliczyłam na palcach, krzycząc i dając upust swoim emocjom. - Tęsknię za zapachem powietrza po deszczu, za wyjściami do kina i przyjaciółką. Marzę, by zrobić na złość światu i zapalić papierosa, mimo że nienawidzę jego smaku - przetarłam niezdarnie oczy dłonią. - Pierdolę to! - Oparłam czoło o kolana i pozwoliłam sobie płakać. - Żałuję, że dostałam ten bilet, że wpadłam na ciebie i nie zapomniałam o tym, o czym teraz pamiętam - wyrzuciłam z siebie i pociągnęłam nosem.
           Moje zachowanie spowodowane było tylko i wyłącznie strachem. Ogromnym strachem,  który potęgowany atmosferą w celi, zmuszał mnie do krzyku i płaczu.
- Po pierwsze, to sama chciałaś biegać po Promie i bawić się w defektywa. Nie zrzucaj teraz całej winy na mnie! - powiedział głośno, zabrał drugi koc i usiadł na podłodze, zdala ode mnie.
           Milczałam przez długi czas. On też milczał. W słabym świetle widziałam, jak patrzy na drzwi ze wściekłością.
- Wiesz, czego ja żałuję? Tego, że zabrałem ze sobą właśnie ciebie. Że zamiast wrócić po siostrę, zaciągnąłem cię do górnej komory ewakuacyjnej. Pomogłem niedojrzałej i niewdzięcznej lasce, która robi mi z tego powodu wyrzuty, podczas kiedy Lucy siedzi w pokoju niczego nieświadoma. Nie pamięta o lekcjach tańca, o kółku aktorskim i jej obsesji na punkcie czystości. W zamian za to ty możesz teraz ponarzekać - powiedział i spojrzał na mnie pustym wzrokiem. - Tego właśnie żałuję. Chciałbym nigdy nie spotkać Jasmine Johnson i nigdy jej nie pokochać - oznajmił.
           Poczułam ból i smutek. Było mi źle, bo powiedziałam coś, czego tak naprawdę nie chciałam powiedzieć. Jego słowa też mnie zraniły, ale liczyłam, że mówił to wszystko tylko przez stach.
- Nie obchodzi mnie to, co czujesz - skłamałam i ułożyłam się na łóżku, odwracając się do niego plecami. - Nie obchodzi mnie to, bo jestem niedojrzała - powiedziałam wyraźnie i zamknęłam oczy, licząc, że gdy je otworzę, obudzę się piętnastego września, we własnym łóżku.
______________________________________________
Hej hej!
Czwarty rozdział już za nami, kolejny w następny piątek :)