piątek, 8 maja 2015

Rozdział 4

- Jaaas! - krzyczał ktoś i dobijał się do drzwi łazienki, sprawiając, że o mało nie wypadły z futryny.
           Takie zachowanie to norma, do której zdążyłam się przyzwyczaić. Rzadko kiedy mogłam wziąć prysznic w spokoju. Ciągle ktoś czegoś ode mnie chciał. Tego dnia zostało mi jedynie pół godziny do rozpoczęcia zmiany w północnym skrzydle i czułam, że będę spóźniona już kolejny raz.
Szybko zawinęłam się w ręcznik i wychyliłam głowę na zewnątrz.
- Czego? - warknęłam. - Przecież pytałam, czy ktoś chce wejść tu przede mną.
           Alan wyrwał mi klamkę z rąk i otworzył drzwi na całą szerokość. Posłałam mu wściekłe spojrzenie, stojąc zakryta tylko krótkim ręcznikiem.
- E... Przepraszam - wymamrotał i nie ruszył się z miejsca. Spuścił jedynie wzrok. - Musisz się pośpieszyć. Za pięć minut na Głównej mają przedstawić nam winnego. 
- Winnego? Chętnie rzucę na niego okiem - prychnęłam i podeszłam do drzwi. - Będę gotowa za minutę, w porządku?
             Kiwnął głową i zostawił mnie samą. Ubrałam się w służbowy strój, a włosy rozpuściłam. Zabrałam pas z bronią i wyszłam z łazienki.
           Lucy siedziała na kanapie, a kiedy nasze spojrzenia spotkały się, posłała mi uśmiech. Nie wierzyłam własnym oczom.
- Idziemy? - Zapytała pogodnie.
           My? Idziemy? Jak to możliwe? Zaskoczona odwzajemniłam uśmiech i przytaknęłam. Mimo, że mieszkaliśmy razem już prawie miesiąc, Lucy nigdy nie chciała nigdzie z nami wychodzić. Rzadko kiedy odzywała się do mnie, albo do Alana, dlatego jej zachowanie tak bardzo mnie zdziwiło.
          Droga do Sali Głównej ciągnęła mi się niemiłosiernie. Dziewczyna ciągle nawijała - o tym, że już się nie gniewa, o tym, jak fajnie pracować w laboratorium i o tym, jak podoba się jej skafander Alana. Chyba przegapiła, że noszę identyczny, bo nie zwróciła na mnie uwagi. Nie dopuszczała mnie do głosu, a gdybym nie wiedziała, że jest jego siostrą, pomyślałabym, że go podrywa. Zależało mi na polepszeniu naszych stosunków, ale jak widać - tylko mi.
           Przy stołach siedzieli już prawie wszyscy Promowicze. Znalazłam nam miejsca przy pomarańczowym stole, zdala od grupy przyjaciół Lucy.
           Na wprost nas pojawił się duży podest, a na nim jeden z dowódców. Uniósł się w powietrze tak, aby był dobrze widoczny. Mężczyzna zajmował się grupą Stróżów, kojarzyłam więc go ze szkoleń, ale nie wiedziałam o nim nic, poza jego nazwiskiem.
- Jak wiecie, w ostatnim czasie odeszło od nas dwóch wspaniałych ludzi - przemówił donośnym i przyjemnym głosem, kiedy już wszyscy umilkli. - Nie ukrywam, że mężczyźni ci zginęli z rąk kogoś innego - kogoś, kogo udało nam się pochwycić. Morderstwo to karygodna zbrodnia, zwłaszcza dokonane w miejscu, które stworzone zostało by chronić nasze życie. - Jego ton stawał się coraz ostrzejszy. - Oto kobieta, która była w stanie zabić bezbronnych ludzi! - krzyknął, a na drugi podest wprowadzono drobną dziewczynę, pewnie niewiele starszą ode mnie.
           Jej ręce były skrępowane za plecami. Płakała i patrzyła na wszystkich błagalnym wzrokiem.
- Aby przestrzec każdego, kto w przyszłości ma zamiar dokonać podobnej zbrodni, ukarzemy zdrajczynię najsurowszą z kar - oznajmił, a ja odniosłam wrażenie, że lekko się uśmiechnął.
           Wszystko wydawało mi się głupim żartem. Dziewczyna była drobna i delikatna - nie miałaby siły powalić masywnych mężczyzn, jakimi byli zmarli. Zastanawiałam się, skąd wzięto dowody, co do winy tej kobiety.
- Błagam - jęknęła. - Naprawdę nic o tym nie wiem. Proszę, niech pan mnie wypuści! - Krzyczała przeraźliwie, ciągnęta przez dwóch strażników w stronę jednej ze ścian.
- To niedorzeczne... - Szepnął Al, przypatrując się całej sytuacji z równym zaskoczeniem co ja.
- Veronico Dale, zostajesz skazana za zabcie swoich Promowych braci na wydalenie z arki.
           Krzyk dziewczyny rozniósł się po sali z przeraźliwym echem. Przeszły mnie dreszcze, a każdy z nas milczał, przyglądając się wszystkiemu z zaskoczeniem.
           Strażnicy przyłożyli do ściany dziwne urządzenie. Z podłogi wyrosła prostokątna cela, cała przeszklona. Jeden z mężczyzn otworzył ją i skrępował nogi dziewczyny. Wszystkiemu towarzyszył płacz, przechodzący w pewnych momentach w wycie.
- Czy chcesz zabrać głos po raz ostani? - zapytał ją uprzejmie dowódca, zakładając ręce za plecy.
- Ten Prom to przekleństwo - krzyknęła. Wypluła te słowa, jakby były jadem. Na jej szyi pojawiły się żyły, twarz była czerwona i mokra od łez i potu. Do czoła lepiły się włosy. - Przekleństwo - powtórzyła, patrząc wprost na mnie.
           Zakryłam usta dłonią, tłumiąc głośny szloch. Chciałam wstać i uratować tę dziewczynę, bo była niewinna. I ja to wiedziałam.
Strażnicy wepchnęli bezbronną kobietę do szklanej klatki, która zaczęła znikać pod podłogę. Kiedy cela zniknęła, ucichł też jej krzyk, ustępując miejsca głuchej ciszy. Nikt nawet się nie poruszył, a ja miałam wrażenie, że słyszę jak łzy spadają z moich policzków.
           Sądziłam, że to wszystko, co chcieli nam pokazać i postanowiłam wrócić do pokoju. Jednak zanim wstałam, na wielkim wyświetlaczu pojawił się obraz łamiący mi serce. Klatka otworzyła się i zaczęła powoli się przechylać. Dziewczyna już nie krzyczała - była spokojna i patrzyła wprost w kamerę, umieszczoną w rogu celi. W pewnym momencie wypadła z niej, obraz natychmiast się zmienił i ukazał, jak Veronica spada długim tunelem, jak śluza za nią zamyka się, a śluza przed nią...
          Docisnęłam dłoń do ust jeszcze mocnej, zamknęłam oczy i odwróciłam głowę w inną stronę. Wszystko wydawało mi się jakimś nieśmiesznym żartem. Ktoś objął mnie i przytulił - przez szok nie wiedziałabym kto, gdybym nie poczuła zapachu tych charakterystycznych perfum.
           Wypchnęli ją w otchłań kosmosu. WYPCHNĘLI JĄ. Została ukarana za coś, czego nie zrobiła. A Prom był dla niej przekleństwem.
***
- Dobrze, że ją zabili. Smierć za śmierć, jak to mówią - zaśmiał się Gruby Joe, z którym tego dnia odbywałam patrol w północnym skrzydle. - Nie ma jej i po sprawie. Teraz już możemy czuć się bezpieczenie.
           Nie wydaje mi się, pomyślałam. Jakie to naiwne! Psychopata ciągle był wśród nas, tymczasem mydlono nam oczy karaniem niewinnych ludzi.
           Wyciągnęłam swój tablet, złożyłam go tak, aby wielkością przypominał komórkę, uruchomiłam aplikację zabezpieczającą i tą stworzoną przez Alana i Chrisa - do tajnych rozmów.
"Dziś wieczorem wybieram się poszperać trochę w sprzęcie namierzającym. Przydałby mi się ktoś, kto zna się na takich rzeczach. Mógłbyś pójść ze mną?" - napisałam i wysłałam wiadomość, nie czytając jej ponownie.
Odpowiedź nadeszła prawie natychmiast i ograniczała się do dwóch znaków - ok. Zgniotłam urządzenie, jak kartkę papieru i wrzuciłam je do kieszeni. Ok. To takie... Lekceważące. Sprawa wyglądała bardzo poważnie, nie było tu miejsca na lekceważenie czegokolwiek. Byłam zła na Alana, chociaż nie wiedziałam dokładnie za co. Gruby Joe oberwał na tym najbardziej. Zmianę skończyliśmy bez słowa - on obraził się, kiedy powiedziałam, że śmierdzi tłuszczem, a mi było głupio się do niego więcej odezwać.
***
           Zapukałam do drzwi jego pokoju, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Weszłam do środka, nie czekając na zaproszenie, którego pewnie bym nie dostała, bo chłopak spał mocno. Usiadłam na łóżku i postanowiłam poczekać, aż się obudzi.
- Trzymasz się? - zapytał zaspanym głosem po chwili.
- Średnio - odpowiedziałam, uśmiechając się smutno. - Obudziłam cię?
- Nie. Udawałem, że śpię - rzucił i wyzczerzył zęby w usmiechu.
Podniósł się i przetarł twarz dłonią.
           Obserwowałam go z wyrzutami sumienia - ciągle męczyłam go włamaniami do poszczególnych części Promu.
Wyciągnął tablet spod poduszki, wyprostował go i włączył plan rozmieszczenia pomieszczeń.
- Pisałaś o nadajnikach. Musimy przedrzeć się na najwyższe piętro - wskazał - nocą kiedy nikogo tam nie będzie - mówił spokojnie i marszczył brwi podczas namysłu. - Dam znak Chrisowi, żeby wyłączył monitoring na kilku z korytarzy. Będziemy mogli spokojnie przejść z miejsca na miejsce. Reszta wyjdzie w praniu. Zabierz broń, ale zostaw nadajnik.
- Jasne - uśmiechnęłam się i wstałam. - Wyśpij się. Najprawdopodobniej czeka nas kolejna pracowita noc.
- Brzmi zachęcająco - zaśmiał się, kiedy otwierałam drzwi. - Jas?
- Tak? -Zatrzymałam się w progu.
- Nie mówiłem ci jeszcze, że świetnie całujesz - oznajmił i położył się z powrotem.
           Wyszłam z jego pokoju z szerokim uśmiechem. Tuż przede mną stanęła Lucy - wyraźnie niezadowolona tym, co usłyszała.
- Już skończyliście? Co ty robiłaś u niego tyle czasu? Daj mu odpocząć, on tak ciężko pracuje... - Wyrzuciła z siebie z oburzeniem i wyszła z mieszkania.
           Zaśmiałam się i zamknęłam się u siebie. Wyglądało na to, że zbyt mocno polubiła własnego brata.
***
- Pamiętasz, jak miała na nazwisko? - Zapytałam, wpatrując się w ekran jednego z supercienkich monitorów.
- Dale. Veronica Dale - mruknął, stojąc za mną z bronią w ręku. - Jeżeli dobrze zauważyłem, pracowała w laboratorium.
           Wpisałam dane do wyszukiwarki i kliknęłam na pierwszą - i jedyną - propozycję.
- Jest tu więcej informacji, niż bym oczekiwała. Miała dziewiętnaście lat, bilet kupili jej rodzice, którzy byli właścicielami dużej firmy medycznej - czytałam. - Napisali, że była okazem zdrowia. Pomiary wskazują, że jej czynności życiowe ustały w skutek... - przerwałam i zacisnęłam usta. - Zabili ją - wyrzuciłam z siebie po chwili z wielkim żalem w głosie.
- To już wiemy. Teraz musimy się dowiedzieć, czy to ona zabiła tych dwóch mężczyzn - stwierdził Alan, ciągle celując bronią w pustą przestrzeń.
- Oczywiście, że nie. A tutaj... - wyświetłam historię jej lokalizacji - mamy dowód. To było prostsze, niż myślałam.
           Alan pochylił się nad biurkiem i wskazał palcem nad jedną z dat.
- Pierwsze morderstwo - powiedział zamyślonym tonem. - Cały dzień spędziła w pracy, potem była w sali jadalnej i wróciła do swojego pokoju. Nie mieszkała nawet na tym samym piętrze, co zmarły - prychnął.
           Całe moje przypuszczenia się potwierdzały. Dlaczego dorośli i wykształceni mężczyzni nie potrafili zrobić tego, co my?
- Podczas drugiego - przesunęłam jego palec w dół, tak, aby skierował go nadrugą datę - leżała w oddziale szpitalnym. Widzisz? Napisali, że oblała dłoń żrącą substancją. Została zatrzymana na dwadzieścia cztery godziny, ale nic poważnego się jej nie stało. - Czułam, jak wzbierała we mnie złość, powodując, że chciałam wstać i zniszczyć cały sprzęt w tej sali. - Co za idiota mógł przypuszczać, że to ta dziewczyna jest winna?
           Alan spojrzał na mnie, wzrokiem pełnym niepokoju.
- On - mruknął i wskazał na tabliczkę z nazwiskiem, stojącą na biurku.
- Hicks? - Przeczytałam i szybko wpisałam te dane do wyszukiwarki. Wzrokiem odszukałam obie daty. - Nie był nawet w pobliżu miejsc zbrodni. Całe dnie prześladuje tutaj.
- Jas, skoro wszyscy wiedzieli, że karają niewinną dziewczynę, na pewno zatuszowali tożsamość prawdziwego mordercy - powiedział Alan spokojnym głosem, chwycił mnie za dłonie i odciągnął od komputera. - Jeśli chcemy go znaleźć, musimy po prostu być we właściwym miejscu o właściwej porze. Twój ojciec... To znaczy Chris zawiadomi nas, jeśli spostrzeże coś niepokojącego. - Patrzył na mnie przez jakiś czas, potem wstał i wyciągnął broń ponownie. - Teraz musimy już wracać.
***
- On z nami gra, Al - szepnęłam, idąc za nim ciemnym korytarzem. - Zawsze, kiedy wychodzimy gdzieś w nocy, napotykamy się na ciało. To nie może być zbieg okoliczności.
- To prawda - przyznał. - Wygląda to podejrzanie, ale...
           Nagle wszystkie światła włączyły się, a wraz z nimi monitoring Promu.
- Na bok! - warknął Alan i przyparł mnie do ściany.
           Przyglądałam się jego twarzy, skupionej i zdenerwowanej. Dotykał ściany przez chwilę, potem w nią uderzył. W końcu straciłam oparcie i runęłam do tyłu.
- Komory ewakuacyjne! - Wysapałam i uśmiechnęłam się sama do siebie. - Chwała ci za nie. - Podniosłam się i włączyłam latarkę. Skierowałam światło na chłopaka.
- Nie mam pojęcia, co się dzieje. Przecież miał wszystko załatwić - mruknął i pociągnął mnie za sobą.
- Może to ten psychol - stwierdziłam, idąc za nim. - Może chce nas wyprowadzić wprost na kolejnego trupa.
- Przestań w końcu wszędzie doszukiwać się podstępu! - warknął.
           Nie odezwałam się więcej. Szliśmy przed siebie kilkanaście minut, a w głuchej ciszy słyszałam jedynie nasze oddechy. W końcu poczułam jego dłoń, zaciskającą się na mojej.
- Już prawie jesteśmy - powiedział, na co ja kiwnęłam głową w odpowiedzi.
           Wcisnął mały, czerwony guzik. Drzwi przed nami rozsunęły się, a jasne światło uderzyło w moje oczy.
           Byliśmy tuż obok windy. Jedynym sposobem, na uniknięcie nagrania nas przez kamery, było szybkie zamknięcie się w niej. Wystawiłam rękę zza drzwi i rzuciłam nożem wprost w kamerę, odwracając ją w drugą stronę. Pobiegłam po broń, schowałam nóż w pasie i nacisnęłam guzik windy. Kiedy do niej zajrzałam, syknęłam pod nosem.
           Leżał na podłodze, obok małej plamy zaschniętej krwi. Nie był poważnie zraniony, oprócz tego, że stracił oko, naderwał ucho i dostał czymś ostrym w udo.
- Padł ofiarą tego samego napastnika - stwierdził Alan, zaciągając mnie wgłąb windy. - Zawsze zostawia jedno oko.
           Przyłożyłam palce do jego szyi, chcąc wyczuć puls.
- Nie spóźniliśmy się - wyszeptałam. - Wezwij pomoc, nie możemy go stracić. Jeśli przeżyje, dowiemy się kto go tak urządził.
- Oddajcie broń i unieście ręce w górę - usłyszałam za sobą i zamrłam. Momentalnie moje dłonie stały się lodowato zimne i drżące.
          Spojrzałam na Alana, któremu krew odpłynęła z twarzy. Nie odwróciłam się. Sięgnęłam po pistolet i nóż, położyłam je na podłodze i przesunęłam do tyłu. Wstałam powoli i zacisnęłam powieki. No to po nas.
***
- Tłumaczę wam, że znaleźliśmy go chwilę przed wami! - Krzyczał Alan, kiedy wepchnęli nas do jednej z cel, tuż obok siedziby Stróżów.
           Usiadłam na prowizorycznym łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę. Ściany były chłodne i ciemne. Nie było ani okien, ani krat.  Byłam pewna, że nikt nie pofatyguje się, żeby nas przesłuchać, albo zrozumieć. Bałam się. Cholernie się bałam, że skończę jak Veronica.
            Chłopak usiadł obok i spojrzał na mnie przelotnie.
- Prześpij się, Jas. Ledwo chodzisz. Mają z nami porozmawiać dopiero po południu - powiedział zrezygnowanym tonem i podał mi jeden z kocy. - Chcesz...
- Chcę wrócić na Ziemię! - Przerwałam mu ostro i rzuciłam w niego twardą poduszką. - Chcę zasypiać w swoim łóżku, kłócić się z matką, wychodzić co wieczór na długie spacery, chodzić boso po trawie i czytać Kinga w hamaku - wyliczyłam na palcach, krzycząc i dając upust swoim emocjom. - Tęsknię za zapachem powietrza po deszczu, za wyjściami do kina i przyjaciółką. Marzę, by zrobić na złość światu i zapalić papierosa, mimo że nienawidzę jego smaku - przetarłam niezdarnie oczy dłonią. - Pierdolę to! - Oparłam czoło o kolana i pozwoliłam sobie płakać. - Żałuję, że dostałam ten bilet, że wpadłam na ciebie i nie zapomniałam o tym, o czym teraz pamiętam - wyrzuciłam z siebie i pociągnęłam nosem.
           Moje zachowanie spowodowane było tylko i wyłącznie strachem. Ogromnym strachem,  który potęgowany atmosferą w celi, zmuszał mnie do krzyku i płaczu.
- Po pierwsze, to sama chciałaś biegać po Promie i bawić się w defektywa. Nie zrzucaj teraz całej winy na mnie! - powiedział głośno, zabrał drugi koc i usiadł na podłodze, zdala ode mnie.
           Milczałam przez długi czas. On też milczał. W słabym świetle widziałam, jak patrzy na drzwi ze wściekłością.
- Wiesz, czego ja żałuję? Tego, że zabrałem ze sobą właśnie ciebie. Że zamiast wrócić po siostrę, zaciągnąłem cię do górnej komory ewakuacyjnej. Pomogłem niedojrzałej i niewdzięcznej lasce, która robi mi z tego powodu wyrzuty, podczas kiedy Lucy siedzi w pokoju niczego nieświadoma. Nie pamięta o lekcjach tańca, o kółku aktorskim i jej obsesji na punkcie czystości. W zamian za to ty możesz teraz ponarzekać - powiedział i spojrzał na mnie pustym wzrokiem. - Tego właśnie żałuję. Chciałbym nigdy nie spotkać Jasmine Johnson i nigdy jej nie pokochać - oznajmił.
           Poczułam ból i smutek. Było mi źle, bo powiedziałam coś, czego tak naprawdę nie chciałam powiedzieć. Jego słowa też mnie zraniły, ale liczyłam, że mówił to wszystko tylko przez stach.
- Nie obchodzi mnie to, co czujesz - skłamałam i ułożyłam się na łóżku, odwracając się do niego plecami. - Nie obchodzi mnie to, bo jestem niedojrzała - powiedziałam wyraźnie i zamknęłam oczy, licząc, że gdy je otworzę, obudzę się piętnastego września, we własnym łóżku.
______________________________________________
Hej hej!
Czwarty rozdział już za nami, kolejny w następny piątek :)

4 komentarze :

  1. Wspaniały! Niech oni się nie kłócą, chcę tylko miłości. Życzę Ci, kochana, weny i czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaspokoję Twoje pragnienie miłości w następnych rozdziałach. Dziękuję skarbie <3

      Usuń
  2. Hej, wpadłam tu przez przypadek i nawet nie mam innego wyjścia jak zostać!
    Pomysł na samo opowiadanie jest fenomenalny, wykonanie jeszcze lepsze! O jezu, nawet nie wiem co napisać!
    Do następnego!
    E.

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, bardzo mi miło, dziękuję! :)

    OdpowiedzUsuń