czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 3

- Gotowy? - Zapytałam, dociskając leciutko ostrze do jego skóry.
           Siedział tuż obok, bardzo blisko. Głowę oparł o moje ramię, tym samym nie musiał przyglądać się całej operacji. Czułam jego ciepły oddech na swoim karku. Kilka minut wcześniej przechodziłam to samo, a moja rana pulsowała jeszcze w równym rytmie.
- Nie - odparł głosem pełnym powagi i opanowania.
           Westchnęłam i docisnęłam nóż. Cięcie ciała było na ogół bardzo przyjemne, jednak pojękiwania chłopaka nie umilały mi tej czynności. Na pościel spadały krople krwi, niektóre z nich brudziły mi spodnie. Nacięcie w kształcie litery L wyglądało koszmarnie, ale już po chwili mały kawałek plastiku praktycznie sam wypadł mi w ręce.
- Zachowuj się jak facet, to nie boli aż tak bardzo - warknęłam, kiedy chłopak szarpnął ręką przy przemywaniu rany.
           Nie odpowiedział. Nacięcie przemyłam wodą utlenioną i zakleiłam plastrem. Chip umieściłam troszeczkę niżej i przymocowałam go kawałkiem taśmy izolacyjnej. Cholernie ważne było to, żeby go nie zgubić. Wyobraźcie sobie, że ktoś znajduje urządzenie namierzające, które wszczepili nam żeby móc kontrolować nasze czynności życiowe, położenie i stan zdrowia, bez właściciela. Przecież to mijałoby się z celem, a co gorsza - było nielegalne.
           Przyjrzałam się dłoni chłopaka. Była opuchnięta i posiniała w kilku miejscach, podobnie jak moja. Szkolenia na Promie opierały się na biciu, strzelaniu i uczeniu się prawa na pamięć, a ja już po kilku dniach miałam dosyć.
Nadajniki nie były sprawne aż przez tydzień - potem musieliśmy wyciągnąć je spod skóry, żeby je zresetować. Dzięki temu nikt nie mógł się dowiedzieć, że maczaliśmy palce w sprawie, o której mówił KAŻDY. Śmierć mężczyzny spod 74 rozniosła się po statku w mgnieniu oka. Nikt jednak nie pofatygował się wyjaśnić nam dlaczego chłopak zginął.
- Chris pytał, czy się z nim spotkasz - mruknął, zabierając rękę i oparł się o ścianę.
           O proszę. Chris pytał, czy jego córka, której od pięciu lat wbija się do głowy, że jej ojciec zaginął i najprawdopodobniej nie żyje, zechce się z nim zobaczyć i powspominać stare czasy. Na samą myśl o tym człowieku robiło mi się niedobrze, a taka propozycja wydawała mi się śmieszna. Milczałam przez chwilę, chcąc się uspokoić. Alan zbyt często widział mnie zdenerwowaną.
- Tylko w towarzystwie mojej spluwy - wyszczerzyłam zęby w szczerym uśmiechu.
           Od kiedy przedstawiono mnie mojej broni, nie rozstaję się z nią choćby na krok. Zabieram ją nawet pod prysznic, chociaż pozostawiam ją poza kabiną. Dzięki jej obecności czuję się bezpieczniejsza, a poczucie bezpieczeństwa sprawia, że nie wariuję.
           Zaskoczona swoją reakcją usiadłam obok niego i zakryłam nas kocem. Nie przywykłam do niskiej temperatury Promu, a cienki strój nie ogrzewał mojego ciała. Łóżko było ogromne, podobnie jak pokój Ala. Niesprawiedliwość Promu - dwie dziewczyny dostają malutki pokoik i piętrowe łóżko, a jeden chłopak ma dla siebie więcej miejsca, niż potrzebuje najbardziej rozpieszczona nastolatka.
- Skąd znasz tak wartościowego człowieka, jakim jest Chris? - rzuciłam.
- Był przyjacielem mojego ojca, znali się od jakiś trzech lat. Pracowali razem - wyjaśnił, nie patrząc na mnie.
- A twój... - zaczęłam.
- Nie ma go tu - przerwał mi. - Był chory i nie dopuścili go do Promu, mimo że pracował przy jego budowie od samego początku - uciął dość ostro.
           Milczał przez chwilę, a ja postanowiłam mu nie przeszkadzać. Czułam, że jestem mu to winna i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak wiele mu zawdzięczałam. Uratował dziewczynę, której zupełnie nie znał, zamiast zabrać w bezpieczne miejsce swoją siostrę. Podtrzymywał mnie na duchu, nie bezpośrednio, ale swoim poczuciem humoru i ciągłą obecnością obok mnie, dzięki czemu nie rozpadłam się na kawałki z rozpaczy. Podczas szkoleń z obrony własnej dawał mi wygrać i nigdy nie bił mnie zbyt mocno. Pomógł mi ogarnąć zaawansowaną broń laserową, zostawając ze mną w sali Szkoleń do późnej nocy. Dokarmiał mnie czekoladą z małych zapasów przemyconych z Ziemi, obserwując jak niknę w oczach.
           Przy tym wszystkim był bardzo wytrzymały. Przecież on też miał własne życie. Miał rodzinę, przyjaciół, których musiał zostawić na pewną śmierć i ratować własny tyłek. Lucy, która była jedyną bliską osobą Ala, miała go za wariata. Nie jeden po prostu by nie wytrzymał, ale on dawał radę. I nigdy się nie skarżył.
           Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Ucisk w żołądku, połączył się z ciepłem policzków. Patrzyłam na niego z wdzięcznością, podziwem i - nie mam pojęcia dlaczego - ze swego rodzaju czułością.
           Alan zorientował się, że przyglądam mu się od jakiegoś czasu, z lekkim uśmiechem. Spojrzał na mnie, swoimi dużymi, ciemnymi oczami, wyrażającymi teraz mieszaninę smutku i zmęczenia. Czułam, że rozumie wszystko bardzo dobrze, że wie wszystko, bez moich słów, bo wyczytał to z moich oczu. Nie wiem jak to się stało, ale nasze twarze dzieliły wtedy jedynie centymetry. Jego dłoń powędrowała do mojego policzka - pokaleczona i zbita, nadal była delikatna i przyjemnie chłodna. Druga przełożyła niesforny kosmyk włosów za ucho, by chwilę potem spocząć na drugim z płonących policzków. Moje serce drżało, umysł był sparaliżowany, a kiedy zobaczyłam, że zamyka powieki i zbliża się jeszcze bardziej, zrozumiałam, że tonę.
           To nie mogło się wydarzyć. Po prostu nie mogło. Odchyliłam głowę na bok i nie myśląc zbyt wiele przytuliłam się do chłopaka. Poważnie. On chciał mnie pocałować, a ja się do niego TYLKO przytuliłam.
           Objęłam go w pasie i przycisnęłam głowę do jego klatki piersiowej. Przez chwilę jego ciało nie reagowało, potem objął mnie jednym ramieniem, jakby od niechcenia. Zapach jego perfum był dla mnie oznaką, że jestem bezpieczna, zupełnie jak obecność broni w pobliżu. Odsunęłam się od niego gwałtownie, zastanawiając się, czy mogę zrobić z siebie większą idiotkę, niż dotychczas.
- Dzięki - rzuciłam, rozwijając się z koca. - Znaczy, nie za to tylko ogólnie - wymamrotałam zbierając elementy apteczki i próbując na niego nie patrzeć. - No wiesz, za pomoc i tak dalej - skwitowałam z wymuszonym uśmiechem i zaśmiałam się nerwowo, uchylając drzwi. Musiałam na niego spojrzeć. Musiałam, i tak zrobiłam. Nadal siedział oparty o ścianę, nie ruszył się z miejsca. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
- On nie żyje, Jasmine. On nie żyje, jak miliony pozostałych. Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda - powiedział, uśmiechając się przy tym cały czas.
Wyszłam z jego pokoju, trzaskając drzwiami. Do swojego pokoju weszłam również trzaskając drzwiami.
Nie zraniły mnie jego słowa, bo były prawdziwe, a rozczarowały moje czyny. Nie, cofam. Zraniło mnie to, jak się do mnie zwrócił, ale nie tak bardzo, jak moje zachowanie.
Brawo Jas, zjebałaś to.
***
           Szkolenia trwały dalej, przez następne dwa dni. Przez ten czas nie mialam z kim porozmawiać, wyjść na obiad czy udać się do biblioteki w Rekreacyjnej. Czułam się najbardziej samotną osobą na Promie i bałam się, że zostanie tak na zawsze. Nie miałam odwagi chociażby spojrzeć na Ala, a co dopiero z nim porozmawiać. Co prawda witał mnie każdego poranka radosnym "Hej, Jas, idziesz ze mną?", ale ja tylko unosiłam dłoń w górę w powitalnym geście i kręciłam przecząco głową.         
           Zastanawiałam się, czy tak właśnie czuje się Lucy. Odosobniona i porzucona. Jednak nawet ona znalazła sobie grupkę przyjaciół, która nie ograniczała się do jednego chłopaka, próbującego ją pocałować po tygodniu znajomości.
Było mi źle i mówię o tym wprost: tęskniłam za Alanem, ale nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, bo nadal czułam się skończoną idiotką.
           Podczas sobotniego obiadu usiadł obok mnie i posłał mi szeroki uśmiech.
- Długo jeszcze będziesz udawać, że mnie nie znasz? - zapytał, przygotowując swoją zupę krem z pomidorów. - Możesz być zła, za to co powiedziałem. Przepraszam - dodał i zerknął na mnie.
- To ja przepraszam. Zachowałam się jak głupi dzieciak. Byłam zmęczona i nie wiedziałam co robię - wyrzuciłam z siebie i poczułam się lepiej. Dużo lepiej.
- W porządku - uśmiechnął się i zabrał się a jedzenie.
           Jedliśmy w spokoju, rozmawiając o tym, jak nam siebie brakowało. Czułam, że wszystko wraca do normy i będzie jak dawniej.  Niespodziewanie Alan podniół się i odbiegł od stołu. Przerażona pobiegłam za nim, przeczuwając, że nie wydarzyło się nic dobrego.
           Zdążyłam złapać windę w ostatniej chwili. Weszłam do niej i spojrzałam pytająco na chłopaka. W dłoni trzymał swój cienki jak włos, przezroczysty tablet. Czytał jakąś wiadomość, a gdy stanęłam za nim, żeby się jej przyjrzeć, natychmiast zniknęła.
- Nie możesz jej poznać Jas - wyjaśnił. - Takie zabezpieczenia. Zaraz wszystko ci opowiem - obiecał, a ja odwróciłam się zgodnie z poleceniem.
          Skończył czytać, zanim dotarliśmy na miejsce. Zaciągnął mnie do naszego pokoju, upewnił się, że jesteśmy sami i usiadł na kanapie.
- To Chris - oznajmił. - Pyta, czy możemy mu pomóc. Obserwował zapisy z kamer, podobno na jednym z pięter mają spotkać się dwaj mężczyźni, którzy najprawdopodobniej spiskują przeciw jednym z dowódców - mówił szybko, sporadycznie zerkał na tekst wiadomości. - Chrisowi zależy na poufności, dlatego prosi nas, abyśmy zbadali tę sprawę. - Patrzył na mnie z ekscytacją w oczach. - Mówił mi, że to może się wydarzyć. Pył usypiający jest w stanie wywoływać skutki uboczne, które nie zostały dokładnie zbadane, bo nie było na to czasu. Jego rola na pokładzie polega na pilnowaniu, aby nic podobnego się nie wydarzyło.
- Dlaczego więc sam się za to nie zabierze? - prychnęłam.
- Ma swoich ludzi, ale oni też są pod wpływem Pyłu. Nie ufa im - wyjaśnił i westchnął. - Jeśli nie chcesz, nie musisz ze mną iść.
           Usiadłam obok niego i zastanowiłam się chwilę. Nie wiem, dlaczego Alan nie wyczuł podstępu w tej sprawie. Wydawało mi się to zbyt proste. Czułam, że coś jest nie tak, jednak nie bardzo mogłam wskazać co dokładnie.
- Kiedy mamy tam być? - Zapytałam. Byłam w stanie mu pomóc, pewnie dlatego, że tak bardzo tęskniłam za jego obecnością przez ostatnie dni.
- Dziś o drugiej w nocy - powiedział. - Naprawdę nie chcę, żebyś się do czegoś zmuszała.- Patrzył na mnie z troską, bez uśmiechu. Być może nie chciał mieć mnie wtedy przy sobie, jednak ja podjęłam już decyzję.
- Widzimy się przed drugą - rzuciłam i zamknęłam się w swoim pokoju.
***
           Włożyłam na siebie świeży skafander, identyczny, jak pozostałe - bardzo cienki, z dziwnego, oddychającego materiału. Był wyjątkowo elastyczny i idealnie przylegał do skóry. Miał metaliczny, granatowy kolor, a suwak odróżniał się srebrnym odcieniem. Na piersi błyszczała mała, pomarańczowa tabliczka z moim nazwiskiem. Loki związałam gumką z tyłu głowy. Zapiełam klamrę w pasie i umieściłam w nim broń: pistolet laserowy - niewiarygodnie cichy i skuteczny, mały nóż i kajdanki - plastikowy pasek, który umieszczało się nad dłońmi, wytwarzający silne pole, zatrzymujące ręce skazanego nieruchomo. Odkleiłam nadajnik od skóry i wsunęłam go pod poduszkę. Wyszłam z pokoju i zapukałam do drzwi chłopaka.
           Chwilę potem biegliśmy już korytarzem w stronę windy. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, przeczuwając, że tej nocy mogę być świadkiem naprawdę ciekawej sytuacji. Winda jechała w dół, a kiedy nie zatrzymała się na najniższym z osiągalnych dla nas pięter - drugim - spojrzałam na Alana z przerażeniem. Posłał mi powalający uśmiech i kiwnął twierdząco głową. Sterownia. No nieźle.
           Wyszliśmy z windy na wąski, ciemmy korytarz. Przed nami znajdowały się rozsuwane, szklane drzwi, które otwierały się jedynie za pomocą nadajnika.
- I co teraz? - zapytałam zrezygnowana.
- Znajdziemy inne wejście - odpowiedział i włączył latarkę.
           Szłam za nim rozglądając się nerwowo. Dochodziła druga, więc powinniśmy już obserwować miejsce, w którym spotkać się mieli zdrajcy. W pewnym momencie Alan zatrzymał się nagle, a ja wpadłam na jego plecy.
- Słyszałaś? - szepnął. 
           Oczywiście, że słyszałam. Stłumiony krzyk oznaczał jedno - spóźniliśmy się. Wyciągnęłam broń z pasa i włączyłam w niej latarkę. Ułożyłam ją wygodnie w dłoniach i ruszyłam za chłopakiem. Weszliśmy małym wejściem do ogromnej sali. W środku znajdowały się jedynie stoiska z konsolami i komputerami. Spojrzałam za siebie i zamarłam. Widziałam już to miejsce. Stałam tu z plikiem kartek w dłoni przez kilkanaście sekund, jednak zapamiętałam to pomieszczenie. Napotkałam spojrzenie chłopaka - równie zaskoczone i zdezorientowane co moje.
- Czy ty...
- Tak - uciął. - Nie mamy teraz czasu, chodź - ponaglił mnie.
          Biegliśmy przed siebie, prowadzeni krzykiem. Dotarliśmy do miejsca, w którym trzeba było się rozdzielić - dwa oddzielne wejścia prowadzące zapewne do dwóch oddzielnych pomieszczeń. Alan opuścił broń i zwrócił się do mnie.
- Jas, idziesz w prawo. Gdybyś cokolwiek znalazła, połącz się ze mną tabletem. Uważaj na siebie, zgoda? Gdyby coś ci się stało, nie mógłbym...
           Przerwał, bo oboje ujrzeliśmy jego. Starszy facet, może po pięćdziesiątce, patrzył na nas wystraszonym okiem. Jednym okiem. Płakał, albo raczej wył. Alan uniósł broń, chwilę potem ja zrobiłam to samo. Był niski, gruby i łysy. Jego policzki pocięte nożem, nie wyglądały jak policzki. Upadł na kolana i wyciagnął do nas rękę w błagalnym geście. Skierowałam światło latarki na jego dłoń. Ale dłoni nie było. Za to kałuża krwi na podlodze powiększała się w zawrotnym tępie. - Co się stało? Co tu się dzieje do cholery? - Alan podniósł głos.
           Nie podchodziliśmy bliżej, bo mężczyzna trzymał nóż w dłoni. Ostrze ubrudzone było krwią. Przez głowę przemknął mi pomysł, czy może był w stanie zrobić to sobie samemu.
- Muszę... Nie mogę już dłużej... Muszę... - dławił się łzami i przystawił nóż do gardła.
- Nie! - krzyknęłam. Nie miałam zamiaru obserwować samobójstwa. - Nie rób tego! Sprowadzimy pomoc, za chwilę przestanie cię boleć. - Podeszłam bliżej, wyciągając rękę.
- Dziecko, nie rozumiesz. Ten Prom to przekleństwo - powiedział i przeciągnął nożem po swojej szyi.
           Krew trysnęła prosto w moją twarz. Śmierci mężczyzny towarzyszyły nieprzyjemne charknięcia i przekleństwa Alana. Otworzyłam oczy i dołączyłam do niego, bo dopiero teraz zauważyłam, że mężczyzna leżał z rozprutym brzuchem. Nie mam pojęcia, jak zdołał doczołgać się do nas w takim stanie.
Łzy napłynęły mi do oczu. Odwróciłam się na pięcie i uciekłam w jedno z wejść.
          Podążałam za źródłem światła, a gdy wyszłam z krótkiego korytarza, stanęłam jak wryta.
           Koniec promu był zaokrąglony. Półokrągła ściana była cała przeszklona, ukazując to, czego tak bardzo pragnęłam.
           Kosmos. Podeszłam dużo bliżej, tak, że czubek mojego nosa stykał się z zimnym szkłem. Najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek mogłam ujrzeć, sprawiał, że poczułam się malutka jak mrówka, w bezkresnej otchłani.
           Wpatrywałam się w gwiazdy przez kilkadziesiąt minut, moze nawet godzinę. Krew na mojej twarzy zaschła, ale nie myślałam teraz o tym. Przyciągnęłam sobie obrotowe krzesło sprzed jednego z pulpitów i podziwiałam.
***
- Niesamowite - odezwał się za mną znajomy mi głos.
Nie odezwałam się i nie ruszyłam się z miejsca. Alan przysunął drugie z krzeseł i usiadł obok mnie.
- Już po wszystkim - mruknął. - Zawiadomiłem Chrisa i zajęliśmy się ciałem. Potem...
- Al - przerwałam mu ostrym tonem. - Nie chcę o tym słyszeć - powiedziałam, kładąc nacisk na każde słowo. - Proszę - dodałam po chwili, bardzo cicho, prawie niesłyszalnie.
            Cały czas wpatrywałam się w kosmos. Chłopak włożył w moją dłoń kawałek wilgotnego materiału, którym wytarłam twarz.
- Przepraszam Jas - powiedział nie patrząc na mnie. Wstał i podszedł bliżej szyby, jakby chciał mnie zmusić, abym to spojrzała na niego pierwsza. - To moja wina.
- Nie zabiłeś go - odpowiedziałam takim tonem, jakby była to jedna z oczywistych prawd.
- Nie. Ale zabrałem cię tutaj i musiałaś na to patrzeć.
- Sama tego chciałam - odrzekłam zgodnie z prawdą. - I chcę też wyjaśnić, dlaczego zginął.
- Nie. Tego będzie za dużo. Powinnaś zostawić tę sprawę w spokoju - powiedział trochę zbyt stanowczo.
- Tak? Dlaczego? - Zaśmiałam się i podeszłam do niego. - Wyjaśnienie tej sytuacji i znalezienie zabójcy należy się i temu bez dłoni i temu spod 74. A ty nie możesz mi zabronić dociekania prawdy - powiedziałam spokojnym tonem i oparłam się o szybę.
           Stał prosto, z rękoma w kieszeniach, o kamiennym wyrazie twarzy. Światło gwiazd odbijało się od jego cudownych oczu, sprawiając, że błyszczały niesamowicie.
- Gdybyś była pod wpływem Pyłu, nawet nie pomyślałabyś o tych morderstwach - mruknął.
- Ale nie jestem - podniosłam głos. - Przypominam ci, że to dzięki tobie - warknęłam i przetarłam dłonie materiałem, ścierając z nich krew.
- Masz mi to za złe? Naprawdę? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Nie miałam. Nie mogłabym mieć mu za złe tego, że pomógł mi zatrzymać resztki świadomości.
- Nie - odpowiedziałam i rzuciłam szmatę na podłogę. Poczucie winy ukuło mnie boleśnie w żołądek. - Wybacz, to przez to wszystko. - Westchnęłam. - Jestem ci bardzo wdzięczna. Za wszystko - powiedziałam cicho i podeszłam bliżej. Owinęłam dłonie wokół jego przedramienia i oparłam głowę o jego ramię.
- Pomogę ci - oświadczył, nie patrząc na mnie. - Pomogę ci, ale tylko dlatego, że będąc w pobliżu będę mógł cię ochronić.
          Pomyślałam o Davidzie - szkolnym przystojniaku, którego wielbiły wszystkie dziewczyny z okolicy, chłopaku, który wybrał mnie spośród wszystkich ślicznotek i chłopaku, który nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego. On nie żył. Ja żyłam. Powinnam o nim pamiętać, ale nie żyć w celibacie.
           Pod wpływem impulsu przełożyłam dłoń na policzek chłopaka, odwróciłam jego głowę w swoją stronę i pocałowałam go.
           Nie zjebałam tego.
______________________________________________
Halo halo!
Oto nowy rozdział - może wydawać się krótki, ale zawiera wszystkie informacje, które chciałam Wam przekazać w trzecim odcinku.
Kolejny już niebawem :)

1 komentarz :

  1. CUDOWNY! Genialny! Idealny! Najlepszy! Kochana czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń