piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 2

          Szłam za Alanem krok w krok, zerkając przelotnie na innych pasażerów i z trudem powstrzymując śmiech. Niby najbogatsi z najbogatszych Amerykaninów, a jednak co drugi chodził w dresach albo japonkach. Aż do tego stopnia wyczyścili im pamięć? Nigdy nie przypomną sobie, kim byli? Czy pewnego poranka, przy śniadaniu, wyrecytują numer swojego konta? Wczorajszej nocy rozmawiałam z Alanem dobre trzy godziny. Nie wiem skąd wiedział o wszystkim, co mi przekazał, jednak dzięki tej rozmowie, byłam bogatsza w nowe wiadomości: pamięć znikła wszystkim, którzy przed startem wdychali pył usypiający. Dzięki temu, że prawie nie zdechłam z bólu, pamiętałam to i owo. Chociaż łatwiej byłoby zapomnieć...
           Prawie na każdej twarzy malowało się oburzenie i zmęczenie; o szóstej rano, bez ostrzeżenia, zapalili wszystkie światła i "uprzejmie wezwali na pierwsze śniadanie Promu Południe". Nie zdążyłam wziąć prysznica, ani umyć zębów. Wyglądałam pewnie jak wrak człowieka, ale na szczęście nie musiałam patrzeć w lustro, bo zwyczajnie nie miałam na to czasu.
Chłopak szedł przed siebie pewnym krokiem, skręcał w kolejne rozgałęźnienia bez chwili wahania czy namysłu, zupełnie jakby znał drogę do Sali Jadalnej na pamięć. Wyglądał świeżo i schludnie, bo wstał godzinę wcześniej i zdążył się ogarnąć, po prostu przewidział, że później nie będzie miał na to czasu. Lucy była gdzieś daleko za nami, a od ostatniej (i w pewnym sensie pierwszej) rozmowy z Alanem unikała naszej dwójki, co wcale mnie nie zdziwiło. Dzieliłam z nią pokój i słyszałam, jak w nocy tłumiła płacz w poduszkę. Z resztą, nie tylko ona. Nie miałam jej niczego za złe, bo było mi jej żal.
           Po kilku minutach drogi białym korytarzem dotarliśmy na miejsce. Ogromne pomieszczenie wypełnione było ludźmi, siedzącymi przy długich  stołach w czterech kolorach: niebieskim, zielonym, żółtym i pomarańczowym. Przy każdym z nich znajdowały się wyświetlacze z koszmarnie długimi listami nazwisk członków danego sektoru.
Zajęliśmy miejsca w pomarańczowej części i otrzymaliśmy szczelnie zapakowane kubełki z czymś, co nazwano owsianką. Otworzyłam opakowanie i zgodnie z przepisem, dodałam do białego proszku kilka kropel wody. Odczekałam minutę i zabrałam się za jedzenie bezsmakowej papki.
- Zupełnie jak w domu - zaśmiał się chłopak, opluwając blat owsianką.
Skrzywiłam się i odsunęłam od siebie własną porcję, obrzydzona mieszanką śniadania i śliny chłopaka.
- Musisz zjeść jeszcze trochę. Nie będzie czasu na obiad czy kolację - powiedział z pełnymi ustami. - Ten wspaniały smak zawdzięczamy głównie środkom odżywczym, które tu przemycono. No wiesz, dbają o nasze kondycje.
- Dopalacze? - prychnęłam.
- Witaminy - wyjaśnił chłopak z wymownym spojrzeniem. - Dzisiaj musimy mieć dużo siły, bo będą męczyć nas przez cały dzień.
- A to dlaczego?
- Przydzielą nas do poszczególnych funkcji, oprowadzą po pokładach i wyjaśnią zasady - wyliczył od niechcenia.
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Skąd ty to wszystko wiesz? Nie pisali o tym w Kodeksie. Chyba...
- Może kiedyś ci wyjaśnię - powiedział tajemniczym tonem i mrugnął do mnie.
***
           Na platformach wynoszących się właśnie w powietrze, stała czwórka ludzi: trzech mężczyzn na oko po czterdziestce i jedna, młoda kobieta, o złotych włosach spiętych w ciasny kok.
- Drodzy państwo, witamy na Południu! - przemówił jeden z nich. Ile razy wciągu 48 godzin zostałam powitana na pokładzie?
Nie krzyczał (choć nawet krzyk nie byłby wystarczający na tak dużej powierzchni) a jednak jego głos był głośny i doskonale słyszalny.
- Mamy nadzieję, że każdy zdążył się najeść, bo czeka nas dużo pracy. Na początek podzielimy się na grupy. Przed wami leżą ankiety - spojrzałam na stół, oczekując ujrzeć opluty blat i zużyte pudełka. Przede mną spoczywał jednak przezroczysty wyświetlacz, podobny wielkoscią do tableta, cienki jak kartka papieru i wyjątkowo elastyczny. - Proszę o zaznaczenie ról, które każde z was chce pełnić na pokładzie. Macie trzy minuty do namysłu.
           Zerknęłam na ankietę. Do wyznaczonego miejsca przyłożyłam swój nadgarstek, który uruchomił urządzenie. Niebywałe, co mogę dzięki malutkiemu kwadracikowi zamieszczonemu pod cienką warstwą skóry.
Moje nazwisko pojawiło się w rogu wyświetlacza. Zgodnie z instrukcją powinnam wybrać dwa z czterech zawodów, tyle że nie miałam pojęcia, co mogłabym tu robić. Na Ziemi byłoby łatwiej. Mój plan na życie był wyjątkowo prosty; zostałabym dziennikarką, dzięki znajomościom mojej matki dostałabym pracę w dobrej redakcji i wiodłabym spokojne życie, spełniając się w wymarzonym zawodzie.
Tutaj do wyboru miałam zupełnie nieodpowiadające mi posady. Uznałam, że bieganie za usterkami statku nie jest dla mnie, tak samo jak praca w laboratorium. Wybrałam więc dwie pozostałe opcje - pracę jako Stróż i Medyk, a ekran natychmiast zgasł.
Spojrzałam na Alana, który wyginał urządzenie we wszystkie strony, najwyraźniej znudzonego całą sytuacją.
- Wspaniale, bardzo dziękuję. W ciągu pięciu minut komputer dokona rekrutacji, proszę o cierpliwość - przemówił drugi z mężczyzn.
Był wysoki i, mimo że wisiał kilkanaście metrów nade mną, jego sylwetka wydawała mi się dziwnie znajoma. Odrzuciłam jednak tą myśl tak szybko, jak było to możliwe. Czułam, że podświadomie szukam w obcych dla mnie ludziach cech moich bliskich. Smutne spojrzenie Lucy, które posłała nam dziś rano, przypominało mi wzrok matki, zawiedzionej moim zachowaniem. Nucenie nieokreślonych melodii przy namyśle przez Alana, przypominało mi zachowanie Davida, siedzącego za mną na lekcjach historii, gorączkowo rozwiązującego test semestralny. Nie chciałam oszaleć. Chciałam zachować zimną krew i nie rozpaczać każdego dnia nad moją stratą.
Po kilku minutach Alan przysunął się do mnie, szurając głośno krzesłem.
- Co zaznaczyłaś? - przerwał moje rozmyślenia.
- Może kiedyś ci wyjaśnię - posłałam mu szczery uśmiech, naśladując jego ton.
Uśmiechnął się szeroko i obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
- Nie wyglądasz najlepiej - mruknął i przeniósł wzrok na czwórkę ludzi wiszących w powietrzu.
- Dzięki. Miło jest usłyszeć coś takiego z samego rana - poklepałam go po ramieniu.
Chwilę potem urządzenie uruchomiło się i zapiszczało cicho. Uniosłam je i, po raz kolejny, przyłożyłam do niego nadgarstek. Dotknęłam ikonki w kształcie koperty, a moim oczom ukazał się krótki tekst.
"Gratulujemy. Od dziś należy Pani do grupy Stróżów.
Więcej informacji w sali nr: 201, piętro: 3, sektor: C.
Spotkanie organizacyjne: 8:15."
Wyruszyłam ramionami, złożyłam urządzenie dwa razy i wysunęłam do kieszeni. Jasmine Johnson - stróż Południa. Zabawne.

- Możesz się bać. Po szkoleniu będę mógł nieźle Ci dokopać, jeśli mnie wkurzysz - rzucił Alan, odciągając mnie od stołu po wysłuchaniu długiej mowy powitalnej i prowadząc w stronę wyjścia.
- Zapamiętam - zapewniłam go z lekkim uśmiechem. - Tyle, że ja po tym samym szkoleniu, będę mogła dokopać Ci jeszcze bardziej.
Milczał przez chwilę, idąc cały czas obok mnie.
- Teraz już się ciebie nie pozbędę - westchnął i zerknął na mnie ukratkiem.
***
- Do waszych obowiązków należy przede wszystkim pilnowanie porządku - tłumaczył spokojnym tonem jeden z trzech, widzianych już przeze mnie mężczyzn. - To dzięki wam na Promie panować będzie spokój i dyscyplina. Dokładny podział na patrole jest w trakcie opracowywania. Przy wyjściu otrzymacie skafandry i resztę potrzebnych ubrań, które zostaną przetransportowane do waszych pokoi a po tygodniowym szkoleniu broń i niezbędne...
- Gadżety! - Wyszeptał Alan, zagłuszając przemawiającego. - Jak w Bondzie! Pistolety w wiecznych piórach i tak dalej. Matko, ale będzie zabawa! - Mówił z ekscytającą w głosie. Kręcił się na swoim miejscu, rozglądając się nerwowo.
W sali znajdowała się spora grupa osób, jednak nie na tyle duża, żeby mogła stanowić jedną czwartą społeczności. Pewnie na stanowiska pracy w laboratoriach było większe zapotrzebowanie. Postarałam się przeliczyć dokładnie, ile stróżów zostało zebranych w tak małym pomieszczeniu, ale gdy odliczyłam się pięćdziesięciu, zgubiłam się całkowicie.
           Po godzinie nieznośnie nudnego przemówienia, udaliśmy się na najwyższe - dziewiąte - piętro. Nie było choć odrobinę ciekawsze od ostatnich sześćdziesięciu minut mojego życia, bo całą jego powierzchnię zajmowały biurka, komputery i bliżej nieokreślony sprzęt, którym pewnie sterowano tymi wszystkimi nowoczesnymi wyświetlaczami, zamontowanymi w każdym pomieszczeniu statku.
Schodząc w dół, obeszlismy kolejno - dobrze już nam znaną - salę jadalną, dwa piętra z pokojami, salę główną, na której mieliśmy spotykać się przy większych uroczystościach, salę szkoleniową dostępną dla wszystkich karierowiczow Promu, salę rekreacyjną (TAK! ZABAWA! NARESZCIE!) oraz siedzibę medyków, stróżów, chemików i konserwatorów. Dla każdego, kto nie zatrzymał się z rozwojem na poziomie pierwszej klasy stanie się jasne, że w ciągu czterech, baaardzo długich godzin, pokazano nam osiem pięter. Parter nie był niczym innym, niż ogromną ilością wejść, wyjść, filtrów wody i powietrza. Mój (jeszcze) trzeźwo myślący umysł, domagał się wizyty w sterowni tego kolosa. Dlatego przy kolejnej tego dnia podróży windą, zebrałam się na odwagę i postanowiłam zadać pytanie naszemu przewodnikowi. Tyle, że jego już nie było. Odpechnęłam więc od siebie tę myśl - jak zawsze, kiedy nie chcę zaprzątać tym sobie głowy - i dałam się poprowadzić do pokoju. Wspominałam już, że po każdej przejażdżce windą mój sposób chodzenia radyklanie się zmieniał? W mojej głowie wirowało bardziej, niż kiedykolwiek. Alan objął mnie ramieniem i kierował mną jak marionetką. Oczy zamieniły mi się w cienkie szpary, traktowane cały dzień bezlitośnie jasnym światłem korytarza.
- Masz jakieś plany na sobotę? - zapytał, po długim milczeniu.
- Będę spać. A potem ukaranę kilka książek z rekreacyjnej i się z nimi prześpię - rzuciłam.
- Chętnie do was dołączę - wyszczerzył do mnie zęby.
- Zobaczę, co da się zrobić - zapewniłam go z szerokim uśmiechem, który wypełzł mi na twarz zupełnie bez mojej wiedzy.  - Dlaczego nigdzie nie ma żadnych okien, Al? Chciałabym zerknąć na kosmos. Nie mów, że ty nie.
- Jedynym miejscem na statku, gdzie można spojrzeć na gwiazdy jest sterownia. Ale zwykli obywatele nie mają tam wstępu - powiedział.
- My nie jesteśmy zwykli - mruknęłam i spojrzałam na niego. Nie odpowiedział.
           Chwilę potem znaleźliśmy się w naszym wspólnym mieszkaniu. Pierwszym, co zrobiłam po przyjściu, było wzięcie długiego prysznica i dwukrotne wyszorowanie zębów. Na szafce obok umywalki zauważyłam stetę złożonych w kostkę ubrań w przezroczystym worku, opisywanym moimi inicjałami. Wyciągnęłam z niej granatowy, jednoczęściowy strój i uświadomiłam sobie, że już go widziałam - wczoraj, na Alanie. Nie wiem, co wtedy czułam. Jakaś koszmarna mieszanka potwornego zmęczenia, złości, zdenerwowania, ale też fascynacji całą tą sytuacją, wprowadziła mnie w jeszcze gorszy nastrój. Włożyłam na siebie czarne szorty i granatową koszulkę na cienkich ramionkach, które przeznaczone były do spania. Związałam włosy w luźny kucyk, zarzuciłam na siebie biały szlafrok i opuściłam łazienkę. Na początku postanowiłam udać się do pokoju Alana, jednak spędziliśmy ze sobą cały dzień i pewnie chciał mieć chwilę dla siebie. Zresztą, przeżywał tę sytuację równie mocno jak ja, tyle że niestety równie dobrze potrafił to ukrywać. Rozmowa mogła poczekać, więc usiadłam na kanapie i włączyłam jakiś horror na cienkim telewizorze, umieszczonym na ścianie. Położyłam nogi na małym stoliku, przytuliłam poduszkę i pozwoliłam sobie na chwilę zapomnieć, że znajduję się miliony kilometrów od Ziemi, gdzieś w przestrzeni kosmicznej.
***
- Jas? - Dobiegł mnie czyjś szept.
- Czego? - Wymamrotałam nie otwierając oczu.
- Musisz mi pomóc - usłyszałam. Ktoś delikatnie zebrał moje włosy i przełożył je za ucho.
Westchnęłam i zmusiłam ciało, aby usiąść. Obolałe plecy świadczyły tylko o jednym - bez podnoszenia powiek byłam pewna, że spałam na kanapie.
- Jak stoimy z czasem? - Zapytałam, poprawiając szlafrok.
- Jest kilka minut po trzeciej.
Otworzyłam oczy. Kucał przede mną chłopak, który, cholera, nawet po trzeciej wyglądał nieprzyzwoicie dobrze. Ale nie to było teraz najważniejsze.
- Nienawidzę cię - wysyczałam i położyłam się z powrotem.
- Jas to jest naprawdę poważna sprawa. Wstawaj - nalegał.
Odepchnęłam go stopą w odpowiedzi i zakryłam głowę poduszką.
- Wynagrodzę ci to - jęknął.
Wstałam i rzuciłam w niego wszystkimi poduszkami, jakie wpadły mi pod rękę. Trochę się zdenerwowałam.
- Budzisz mnie o trzeciej w nocy, mimo że przez cały dzień poruszałam się jak jakiś pieprzony zombie i zasypiałam na stojąco! Jeśli nic się nie pali, ani nikt nie umarł, to przysięgam, że urwę ci łeb - wykrzyczałam, zapominając, że w pokoju obok śpi dziewczyna, której wystarczająco daliśmy już w kość. Jej też należał się sen, niemniej niż mnie.
- Ubieraj się, czekam u siebie - powiedział stanowczym tonem i poszedł do swojego pokoju.
Byłam rozbudzona do tego stopnia, że nie mogłabym ponownie zasnąć. Dlatego pognałam do siebie, upewniłam się, że siostra chłopaka śpi, włożyłam na siebie jeden z czterech "służbowych" strojów i ciężkie buty za kostkę, które dostałam w tym samym worku.  Poprawiłam kucyk i udałam się po Ala. 

- Zaczynam się bać - wyszeptałam w trakcie drogi korytarzem, w którym panował błogi półmrok. Główne światła zostały wyłączone, uruchomiono za to jedynie małe lampki umieszczone w ścianie, kilka centymetrów nad podłogą.
- Z góry prepraszam, że cię w to wciągam ale... - przerwał i rozejrzał się nerwowo. - Sam nie dam sobie rady, a nie poznałem tu na razie nikogo, komu mógłbym zaufać.
- To znaczy, że mi ufasz? - zapytałam, zerkając na niego przelotnie.
- Nie mam innego wyjścia - uśmiechnął się smutno.
Widziałam, że coś go trapi. W jego oczach dostrzegłam smutek. Tak, znałam go niecałe dwa dni, ale byłam pewna, że stało się coś złego. Przeszedł mnie dreszcz.
Odbyliśmy kolejną przejażdżkę windą, tym razem tylko piętro niżej i wkroczyliśmy do sektoru niebieskich, opisanego literką A. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach z numerem 74.
- Alan... - potrząsnęłam jego ramieniem. - Co z nadajnikami? - Zapytałam podnosząc nadgarstek.
Domyślałam się, że łażenie po Promie w środku nocy nie było zbyt mile widziane. Spostrzegawcza ze mnie dziewczyna.
- Jutro będzie trzeba się tego pozbyć. Dziś jesteśmy bezpieczni. Wchodzimy - kiwnął głową w stronę uchylonych drzwi.
Nasze palce splotły się ze sobą i mocno zacisnęły, chłopak rozsunął drzwi i weszliśmy do środka.
Mieszkanie było bardzo podobne do naszego, jedynie elementy ddekoracyjne, zamiast pomarańczowych, wpadały w odcień od błękitu do granatu. Udaliśmy się w stronę łazienki. Przed samymi drzwiami Alan zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.
- O nic nie pytaj - mruknął. - Pomożesz mi się go pozbyć, a ja wytłumaczę ci wszystko jutro. Zgoda?
- Jasne.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam to, czego się spodziewałam. Podeszłam do ciała i obróciłam je na poranione nożem plecy. Łazienka wyglądała jak rzeźnia.Białe płytki były zmazane lekko podeschłą krwią. Ręczniki, przybory toaletowe i strój - jak się domyśłam - medyka, zostały rozrzucone.
Ofiarą jakiegoś psychola padł młody mężczyzna, który za życia pewnie nie miał problemów z kobietami. Ocalałe oko było otwarte, to drugie zaś... drugiego nie było. Przez czoło biegła długa, głęboka rana, do której przyschły czarne, zlepione krwią włosy. Ciało leżało tu już pewnie kilka godzin - było dosyć zimne i blade.
To fachowe oko zawdzięczałam moim dziadkom, którzy prowadzili zakład pogrzebowy w małym miasteczku, w którym mieszkali. Dorabiałam tam sobie w wakajce, myjąc podłogi  po nocach i przyjmując żałobników do poczekalni w dzień. I mowię poważnie.
- Co z nim zrobimy? - Zapytałam Alana i zerknęłam w jego stronę.
- Musimy go komuś dostarczyć - odpowiedział.
- Chyba żartujesz. Jesteśmy oznakowani jak bydło, a dookoła aż roi się od kamer - uniosłam głos. Wstałam i zabrałam się za mycie brudnych od krwi dłoni.  - Po jasną cholerę ktoś chce wziąć to ciało?! Kto go zabił? Dlaczego?! Ja pieprzę, on nie miał więcej niż dwadzieścia lat! - Krzyczałam, szorując skórę.
- Porozmawiamy o tym po wszystkim - odpowiedział chłopak spokojnym tonem, cały czas stojąc w przejściu. - Owiniemy go w ręczniki i przewieziemy kilka pięter niżej. Tam odbierze go zaufana mi osoba - tłumaczył. - Potem wrócimy do pokoju i po sprawie.
- Jeszcze przed chwilą to ja byłam jedyną osobą godną twojego zaufania - mruknęłam i wytarłam ręce o skafander.
***
Winda otworzyła się, a my wyszliśmy z niej ostrożne. Ręce drętwiały mi od ciężaru ciała. Modliłam się, żebym mogła je już upuścić i wrócić do siebie. Byliśmy gdzieś na drugim piętrze, tuż przy siedzibie medyków. Zza szklanych drzwi biło przyćmione światło pracującego sprzętu.
Po dłuższej chwili odłożyliśmy naszego przyjaciela, pozostawiając go pod ścianą.
- Dobrze, że już jesteś. Sprzęt namierzający dalej wyłączony? - dobiegł mnie głos chłopaka.
Było tam dużo ciemniej, niż na naszych korytarzach, nie mogłam więc dostrzec, do kogo się zwraca.
- Tak, macie czas do piątej - odpowiedział ktoś, kogo głos był dla mnie podejrzanie znajomy.
Zaintrygowana wcisnęłam guzik windy. Drzwi rozsunęły się, a światło padło wprost na mężczyznę.
- Jasmine... - wyszeptal wpatrując się we mnie, z szeroko otwartymi oczami.
Podeszłam do niego bliżej, czując, że niewiele dzieli mnie od wybuchu agresji. Stanęłam tuż przed nim. Mój oddech przyśpieszył. Zacisnęłam dłoń w pięść i, nie zastanawiając się zbyt wiele, uderzyłam go w jego zakłamaną mordę. Uderzenie nie było pewnie zbyt mocne, jednak dłoń bolała mnie niemiłosiernie.
- Ile to już lat, co? - Wysyczałam, pociągając nosem.
Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam płakać. Z satysfakcją patrzyłam na jego krwawiący nos, uśmiechając się. Nagle silne ręce objęły mnie w pasie i odciągnęły na bezpieczną odległość.
- Co ty wyprawiasz, Jas? Pogieło cię?! On mi pomagał! Dzięki niemu nie wyprali nam mózgów! - wykrzczał. Patrzył na mnie, jakby oczekiwał odpowiedzi na niezadane pytanie.
Otarłam łzy nieobolałą dłonią, zerkając na Alana i na mężczyznę na zmianę.
- Znasz ją? - Podszedł do Chrisa i popchnął go lekko.. - O co tu chodzi?
Mężczyzna w okolicach czterdziestki, z pierwszymi, siwimi nitkami wśród włosów, ściskał nos, chcąc zatamować krwawienie. Posłał mi jadowite spojrzenie, które było dla mnie znakiem: "uderz mnie jeszcze raz".
- Od kołyski. Tylko przez ostatnie pięć lat udaje, że mnie nie ma - wychrypiałam, weszłam do windy i wcisnęłam guzik. Kiedy drzwi zamknęły się, wybuchłam histerycznym śmiechem.
______________________________________________

Witajcie!
Rozdział pojawia się dużo później, niż obiecałam, ale to siła wyższa powstrzymywała mnie przed dodaniem go w terminie  :c
Liczę jednak, że odcinek czytało się przyjemnie :)

1 komentarz :

  1. Wow! Genialny rozdział! Życzę weny kochana i czekam na kolejny 💜

    OdpowiedzUsuń