poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 8

- Więc jak to było, Clay, twoim zdaniem? - Zapytał oschle Chris, który tego dnia wyglądał, jakby przybyło mu dziesięć lat.
           Jego włosy były nieułożone, twarz szara, oczy opuchnięte i podsiniałe. Mimo, że sam nie wyglądałem lepiej, wydawał mi się być wtedy niezwykle kruchy i łatwy do złamania.
- Spotkałem ją tam po tym, jak ktoś ją zranił - zacząłem po raz kolejny w przeciągu trzech ostatnich dni. Mój głos przybrał barwę głębokiego, lecz znudzonego. - Wykrwawiała się. Powoli, ale się wykrwawiała. Przekazała mi kilka informacji, ale zbyt bardzo cierpiała. Dlatego kazała mi strzelić - przerwałem na chwilę, zaskoczony tym, że nieświadomie cały czas patrzyłem w oczy Chrisa. Może dzięki temu byłem bardziej wiarygodny? - Człowiek, kiedy umiera, po prostu to czuje. Nie było cię przy niej - powiedziałem oskarżycielskim tonem. - Nie było cię tam i nie wiesz, jaka była spokojna, kiedy podejmowała tę decyzję. Kazała mi się zabić, bo chciała zginąć z moich rąk. Z moich, nie z rąk wariata, który tak po prostu likwiduje niewinnych ludzi na Promie - mówiłem, coraz bardziej podnosząc głos. Czułem, że robię się czerwony ze wściekłości. Przetarłem szybko usta wierzchem dłoni, scierając kilka kropel śliny. - Ten skurwysyn ją dźgnął, ale nie umarła jako jego ofiara!
           Chris odchylił się na obrotowym fotelu i popatrzył na mnie dziwnie.
- Powiedz mi jeszcze, że zabiłeś ją z milości - prychnął.
- Byłem w stanie strzelić jej w głowę, bo mnie o to prosiła. Jeszcze nie rozumiesz? Ja ZROBIŁEM to Z MIŁOŚCI - warknąłem, pochylając się nad jego biurkiem.
          Twarz mężczyzny napięła się i poczerwieniała.
- Gówno wiesz o milości! - Krzyknął, podrywając się z miejsca. - Nic o niej nie wiesz, nic!
- Wiem o niej więcej od ciebie, Chris - zarzuciłem mu, zachowując resztki spokoju. - Kiedy Prom dzieliło niewiele od katastrofy to właśnie ja szukałem Jas i ja się o nią martwiłem. Ty nawet nie pofatygowałeś się włączyć kamer. - Przerwałem na chwilę, chcąc się uspokoić, ale nie mogłem. - Teraz na moim miejscu siedziałby prawdziwy morderca, a ja mógłbym widzieć ją codziennie. Dzięki tobie i twojemu gospodarowaniu monitoringiem, zaraz będę oglądał ją po raz ostatni.
           Mężczyzna zaśmiał się szaleńczo do tego stopnia, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, i wezwał do środka dwóch strażników.
- Nikt jej nie zobaczy, a już na pewno nie ty - mruknął, kiedy obezwładnili mi ręce i prowadzili w stronę wyjścia.
           Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, ale przeczuwałem, że wymyślił coś niedorzecznego. Jak mógł nie odprawić pogrzebu własnej córce? JAK?
- Obiecywałeś mi, że się nią zaopiekujesz, tak jak ja obiecywałem twojemu ojcu, że zaopiekuję się tobą - rzucił za mną łamiącym się głosem. - Nie dotrzymałeś obietnicy, więc od teraz ja nie jestem do niczego zobowiązany - syknął, a ostatnim co zauważyłem, był opatrunek na jego dłoni.
***
           Leżałem na więziennej pryczy i patrzyłem w sufit. Nie myślałem o niczym, bo myślenie o czymkolwiek strasznie bolało, przywołując wspomnienia. Nie interesowałem się tym, że w skutek zbliżenia się do czarnej dziury straciliśmy jeden z silników, ani tym, że zmieniono głównego dowódcę medyków, chociaż każdy o tym mówił. Ja chciałem po prostu zapomnieć, albo chociaż zasnąć. Niestety, nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.
            Nagle drzwi celi otworzyły się, a do środka weszła moja siostra. Miała na sobie sukienkę zabraną jeszcze z Ziemi, którą kupiła na swoje ostatnie przyjęcie urodzinowe. Zastanawiało mnie, co pamięta, a czego nie.
- Jak się trzymasz? - zapytała niewinnie z lekkim uśmiechem.
          Zrobiłem jej miejsce na pryczy i westchnąłem.
- Tak jak wyglądam - powiedziałem nieprzyjemnym tonem. Zrobiło mi się głupio, więc dodałem szybko: - Ładna sukienka, Lucy.
- Dziękuję - odpowiedziała błyskawicznie, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Kupiła mi ją mama, jakiś rok temu.
          Nie do końca się to zgadzało.
- Jak na imię miała twoja mama? - zapytałem, opierając się plecami o ścianę i rozpoczynając mini-śledztwo.
- Alice - mruknęła cicho.
          Prawda.
- A ojciec?
- Tom. Dlaczego mnie o to pytasz?
          Też prawda.
- Z ciekawości. Miałaś rodzeństwo?
- Tak. Brata - powiedziała ostrożnie, patrząc na mnie podejrzliwie.
          Również prawada. Wiedziała na prawdę sporo.
- Starszego? - Zapytałem, napierając pytaniami coraz bardziej.
- O siedem lat. Michael zginął w wypadku samochodowym razem z mamą, kiedy miałam rok.
           Gówno prawda.
           Mama zginęła, fakt, ale na imię mi Alan, nie mam 23 lat i żyję. To radykalna różnica.
           Byłem cholernie zawiedziony. Przetarłem twarz dłońmi i postanowiłem nie wymuszać na Lucy takich nieprawdziwych (przynajmniej dla mnie) wyznań. Nagle jednak mnie olśniło.
- Który dzisiaj mamy?
             Kiedy wypowiadała słowa, czułem jakby każde z nich wbijało się we mnie, jak pręt w brzuch Jas. Przebijało mnie na wylot. Każde urodziny spędzaliśmy razem, od zawsze. Ja zabierałem ją gdzieś z tej okazji w listopadzie, ona mnie w kwietniu, taka była nasza zasada. Świat się skończył, ale my żyjemy, świadomi swojego pokrewieństwa, czy też nie.
          Przytuliłem Lucy bardzo mocno, tak jak brat tuli ukochaną siostrę. Siostrę, o którą wcześniej się martwił, uczył pływać i jeździć na łyżwach, którą stracił na zawsze i jednocześnie miał przy sobie.
- Wszystkiego najlepszego, młoda - mruknąłem w jej włosy i nie miałem zamiaru jej puścić.
***
          Obudził mnie głośny alarm, obwieszczający, że dzieje się coś niedobrego. W mojej celi czerwone światło migało w szybkim tempie. Wyjrzałem przez małą szybę w drzwiach, ale nic nie zauważyłem. Nie miałem przy sobie ani pistoletu, ani noża i czułem się bezbronnie. Siadłem na pryczy i postanowiłem czekać.
          W jednej sekundzie moje drzwi tak po prostu zapadły się do środka. Odszoczyłem od nich, przyglądając się nieufnie Chrisowi, stojącemu w progu.
- Jesteś wolny, co tak stoisz? - Krzyknął, stojąc sztywno.
- Dzięki - rzuciłem po chwili i ruszyłem w jego stronę, nagle jednak stanąłem jak wryty.
           Lucy była obok niego, celując w stronę mężczyzny ogromnym pistoletem laserowym. Trzymała broń pewnie w dłoniach, a w jej oczach płonęła złość i nienawiść.
- Nie wiem, kim jesteś i dlaczego to robię, ale czuję, że muszę ci pomóc - powiedziała, cały czas obserwując Chrisa.
            Wreszcie zachowywała się jak moja siostra. Była dojrzała, trzeźwo myślała i miała głowę na karku. Lucy z Południa była zbyt beztroska i dziecinna.
- Łap za spluwę, musimy gdzieś go zamknąć - ponagliła mnie.
            Zabrałem więc pistolet Johnsona i poprowadziłem ją do najlepiej strzeżonej celi, jaką widziałem w całej siedzibie Stróżów.
- Nie ujdzie wam to na sucho, dzieciaki - powtarzał mężczyzna co chwila.
- Gdybyś włączał kamery na Promie, może ktoś przybiegłby ci z pomocą, ale sam widzisz... - Rzuciłem, dociskając lufę do jego pleców.
            Chwilę potem otworzyłem pancerne drzwi i wepchnąłem do środka ojca dziewczyny, którą zabiłem. Którą kochałem i zabiłem.
- Jak zdołałaś go złapać? - zapytałem Lucy, kiedy, wpisując kod na wyświetlaczu, aktywowałem program strzegący celi.
- Rozpętałam pożar w laboratoriach - odpowiedziała takim tonem, jakby było to jej codziennością.
           Spojrzałem na nią, oczekując, że wybuchnie śmiechem i powie, że tylko sobie ze mnie kpi. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
- Słucham? - Podniosłem głos. - Oszalałaś? Nie chcemy zniszczyć Promu, chcemy znaleźć mordercę i mieć...
- Nie - przerwała mi ostro. - Nie chcemy tego. Chcesz tego ty i chciała tego Jasmine. Ja tego nie chcę, Alan. Nie zapominaj, że teraz to tylko i wyłącznie twoje ambicje.
           Najbardziej bolała mnie świadomość, że miała rację. Jas była też moim wspólnikiem. Teraz zostałem sam z pragnieniem znalezienia psychola, który zabił już tylu ludzi.
- Więc czego chcesz? - Zapytałem, obserwując jak jej twarz zmienia się, kiedy zaczyna płakać.
- Chcę poznac prawdę o sobie. Prawdę o wszystkim.
- Posłuchaj Jas... - Zacząłem, ale przerwało mi delikatne, lecz otrzeźwiajace uderzenie w twarz. Należało mi się.
- Ona nie żyje, Alan. Ona nie żyje, jak miliony pozostałych. Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda - powiedziała, używając moich słów i odeszła, zostawiając mnie samego na pustym, chłodnym korytarzu, z natłokiem myśli w głowie.
***
           Pobiegłem do laboratoriów, w których ugaszono już "pożar". Kiedy ujrzałem małą próbówkę spaloną na stosie kartek, zrobiło mi się głupio. Ogień nie strawił niczego, po prostu dym z tlącego się papieru aktywował czułe alarmy na Promie. Postanowiłem przeprosić siostrę, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wróciłem więc do pokoju, zostawiając Chrisa na pastwę losu.
           Wróciłbym po niego za dwa dni. Wróciłbym.
***
Przyłożyłem nadgarstek do małego wyświetlacza na ścianie. W miejscu, gdzie przykleiłem nadajnik taśmą, moją skórę przeszyło delikatne mrowienie. Dioda urządzenia zmieniła kolor z czerwonego, na jasnozielony, drzwi rozsunęły się szybko, a mechaniczny głos powitał mnie, wesołym: "Witaj, Alanie".
           Wszedłem niechętnie do mieszkania i usiadłem na kanapie. Odpiąłem klamrę pasa z bronią i zsunąłem go z siebie. Przeszedłem do swojego pokoju, zabrałem z ciągle kurczących się zapasów czekoladowego batona i rzuciłem się na łóżko. Sięgnąłem wolną dłonią za poduszkę, wyciągnąłem spod niej tablet złożony w malutką kosteczkę i rozprostowałem go. Uruchomiłem urządzenie, które momentalnie powiadomiło mnie o czekającej na mnie wiadomości. Dotknąłem ikony w kształcie koperty i zacząłem czytać.
            Nie przypuszczałem, że jesteś taki waleczny, chłopcze. Zresztą, pewnie wszyscy noszący to samo nazwisko co ty, mają to we krwi. Twoja siostra okazała się być niezwykle odważną dziewczynką. Mogę przyznać, że mnie to zaskoczyło. Kiedy już wyznajemy sobie sekrety, muszę ci powiedzieć, że na początku miałem zamiar cię zabić. Jakoś mało wykwintnie, bez zbędnych uprzejmości, rozumiesz. Teraz jednak jestem ogromnie szczęśliwy, że tego nie zrobiłem. Od czasu, kiedy zająłeś się pierwszym ciałem, a co za tym idzie, moją sprawą, wiedziałem, że dzielny z ciebie chłopiec. Nawet nie wiesz ile przyjemności sprawiasz mi, biegając po promie z bronią w ręku w poszukiwaniu mnie. Kiedyś jednak na statku zabraknie bliskich ci osób. Wtedy nie będę mógł ranić cię przez zabijanie każdego, kogo kochasz i będziemy musieli się spotkać. Ogromnie tego pragnę, jednak tymczasem muszę zadowolić się twoją siostrą.
Pozdrawiamy, kochająca Lucy i pragnący cię unieszczęśliwić do granic możliwości przyjaciel.
           Gdybym był kobietą, zacząłbym płakać. Byłem mężczyzną, więc zacząłem działać. Zabrałem wszystko, czym mogłem atakować, albo się bronić. Popędziłem na najwyższe piętro i wszedłem do sali pełnej ludzi i komputerów.
- Proszę wyjść, istnieje zagrożenie zatrucia oparami z laboratoriów! - Krzyczałem, organizując w ten sposób lewą ewakuację. - Macie wolne do jutra, przepraszamy za niedogodności.
            Zatracałem się w swoich kłamstwach tak bardzo, że było mi wstyd. Czułem gniew i rozpacz. Gniew, bo ciągle musiałem robić coś, żeby ratować innych. Rozpacz, bo bałem się, że nawalę tak, jak nawaliłem z Jasmine.
           Kiedy wszyscy wyszli, dorwałem się do komputerów. W wyszukiwarkę wpisałem imię i nazwisko swojej siostry, a po kilku sekundach wiedziałem już, że krąży gdzieś w komorach ewakuacyjnych na czwartym piętrze.
           Nie chcąc tracić czasu, zjechałem najszybszą z wind do laboratoriów już kolejny raz tego dnia. Wpadłem do środka i zaczepiłem pierwszą napotkaną osobę.
- Gdzie jest wasz przełożony? - zapytałem, dysząc ze zmęczenia.
- James? Korytarzem do końca, ostatnie drzwi po lewo - oznajmiła miło młoda kobieta. - Obawiam się jednak, że chyba nie chciałby, żeby mu przeszkadzać - dodała z życzliwym uśmiechem.
- Obawiam się, że mam to w dupie - odpowiedziałem ze sztucznym, szerokim uśmiechem i wszedłem na korytarz, pozostawiając dziewczynę z otwartymi ze zdziwienia ustami, za drzwiami.
***
- Proszę - odpowiedział na pukanie niski, męski głos.
          Wsunąłem się do środka i posłałem czarnoskóremu mężczyźnie uśmiech.
- Witam. Na imię mi Alan i przyszedłem do pana z ogromną prośbą - powiedziałem, podchodząc do biurka i siadajac na krześle.
- Jaką prośbą? - zapytał, nie podnosząc nawet wzroku znad papierów.
- Mogę liczyć na dyskrecję z pana strony?
- Nie - odpowiedział James, a mnie wcisnęło w krzesło.
- Trudno - rzuciłem beztroskim tonem. - Podczas startu nie przyjąłem pyłu, ukrywałem się w komorze ewakuacyjnej i zachowałem pamięć - wyrecytowałem.
           Kiedy podnósł w końcu wrok, trzymałem już pistolet na wysokości jego głowy.
- Mogę liczyć na dyskrecję z pana strony? - Zapytałem po raz kolejny.
          Kiwnął głową, a z jego czoła spłynęły stróżki potu.
- Moja siostra, Lucy, przyjęła pył, straciła pamięć i ogromnie rani mnie, uważając, że jestem dla niej obcym człowiekiem.
- Alanie, powinieneś tak jak ona i reszta...
- Trzy dni temu zmuszony byłem zabić swoją dziewczynę i muszę przyznać, że troszeczkę mi odwaliło - przerwałem mu ostro i wybuchłem śmiechem. - Przyda mi się bliska osoba, więc chcę dostać antidotum.
          James spojrzał na mnie z przerażeniem i pokręcił głową.
- Nie mogę, nie mam takich upoważnień.
          Spoważniałem i opuściłem pistolet.
- James, bądź rozsądny - ostrzegłem go.
- Nie mogę.
          Złapałem go za biały fartuch i uderzyłem pięścią w szczękę, tak mocno, że poczułem, jak łamię sobie palce. Potem uderzyłem go jeszcze raz, i jeszcze raz i jeszcze...
- Zaprowadzę cię! - Krzyknął w końcu, a ja mogłem przestać bić. Mogłem, ale nie chciałem. Wyładowałem swoją złość i żal na jego twarzy. Tęsknota za Jasmine połamała jego szczękę i moją dłoń.
- Zapraszam, Jamie - powiedziałem, kiedy ręka zbyt mocno mnie rozbolała.
***
           Nie musiałem zabić czarnego, bo sam zaproponował, że przyjmie pył i zapomni o tym, co się wydarzyło. Trzymając antidotum w dłoni, przemierzałem komory ewakuacyjne, poszukując Lucy. Świeciłem latarką pod nogi, aż nagle wpadłem na jej ciało.
- Lucy! - krzyknąłem i upadłem na kolana obok niej. - Lucy! Nie możesz, Lucy!
          Poruszyła się. Nie była ciałem, ale żywym człowiekiem.
- Nie powinieneś tu przychodzić, Alan - mruknęła.
- Powinienem. Mam coś, dzięki czemu poznasz prawdę o wszystkim.
- Więc jaka jest prawda? Powiedz mi jaka jest prawda?! - Wrzasnęła, odsłaniając dłonią miejsce, w którym powinno być jej piękne, niebieskie oko. Nie było niczego.
- To nie jest prawda - odpowiedziałem.
___________________________________
Jest rozdział z opóźnieniem, za który mocno przepraszam, jednak nie sądziłam, że opisywanie historii o Jas, bez Jas, będzie dla mnie tak trudne.
Ślę tutaj ogromne podziękowania osobom, które wyciągnęły mnie z tej okropnej niemocy twórczej: spójrzcie, co dzięki Wam powstało! <3
Jednocześnie przepraszam (chyba jedyną osobę spoza grona moich przyjaciół, którzy czytają tego bloga, jedynie po to, żeby zrobić mi przyjemność) za pozostawienie niewygodego tła. Kiedy tylko połączę się ze światem własnym internetem popracuję nad czytelnością.
Do zobaczenia (mam nadzieję) w piątek :')

piątek, 29 maja 2015

Rozdział 7

          Tydzień po ostatnim odkryciu, cały Prom huczał tylko o jednym - o lądowaniu na przystani. Na zwołanym zebraniu w Sali Głównej poinformowano nas, że będziemy tam za dwa, trzy miesiące, ale dla mnie zabrzmiało to jak "dwa, trzy lata". Chciałem jak najszybciej wynieść się z Południa i zamieszkać na Północy. Obawiałem się, że przez tak długi czas, śmierć poniesie więcej osób niż dotychczas. Albo, że przez tak długi czas nie uda się nam odnaleźć mordercy. Co prawda z każdym wyjściem na zwiady udawało się nam odkryć nowe fakty, ale w sprawie szaleńca staliśmy w miejscu.
           Jasmine była tym tak podekscytowana, że ciągle mówiła tylko o tym, jak będzie wyglądało nasze życie na imitacji Ziemi. Zasypywała mnie pytaniami, na które nie znałem odpowiedzi.
          Społeczność Promu była nam wdzięczna do tego stopnia, że wolno było nam wychodzić kiedy chcemy i szperać gdzie nam się spodoba. Przynajmniej tak nam mówiono. Dobrze wiedzieliśmy, że jeśli ktoś będzie chciał coś ukryć, zrobi to tak, abyśmy nie mogli tego odznaleźć.
***
           Jednego z późnych wieczorów wybrałem się na najwyższe piętro, odebrać Jas z popołudniowego patrolu. Ostatnio nasze grafiki były ułożone w ten sposób, że nie widzieliśmy się przez całe dnie.
           Szedłem w półmroku korytarza, stworzonemu przez małe lampki w ścianie nad podłogą. Kiedy skręciłem w jeden z korytarzy, dziewczyna wpadła na mnie, zupełnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu, tyle że teraz nie upadła na podłogę. Wtuliła się we mnie na sekundę, a ja poczułem jej cieżki, drżący oddech. Złapała mnie za dłoń i pociągnęła za sobą.
- To on - szepnęła tylko, a ja zrozumiałem momentalnie, co się dzieje.
            Jednym ruchem ręki otworzyłem komory ewakuacyjne i wepchnąłem ją niezgrabnie do środka. Chyba upadła, bo syknęła głośno. Zanim zdążyłem do niej dołączyć, poczułem jak coś ostrego wbija się w moje udo. Zerknąłem w dół. Ostrze noża wbiło się do samej rękojeści. Wydałem z siebie okrzyk bólu i zamknąłem komorę ewakuacyjną. Zostałem na korytarzu sam, słysząc jedynie swój własny oddech.
           Wyciągnąłem pistolet z pasa i powoli ruszyłem przed siebie. Ból piorunował moją nogę przy każdym kroku, ale postanowiłem iść dalej i dopaść mordercę, bo to on wystraszył Jas do tego stopnia. Niespodziewane natknąłem się na ciało młodej kobiety - bez oka i z poderżniętym gardłem. Była całkiem ładna, pewnie niewiele starsza ode mnie. Pochyliłem się nad nią, chcąc sprawdzić, czy na pewno nie żyje, ale momentalnie podniosłem się. Patrząc na jej obrażenia ze smutkiem stwierdziłem, że dziewczyna nie mogła żyć.
          Przeszedłem korytarz dwa razy, ale nikogo nie znalazłem. Uruchomiłem więc tablet i wybrałem numer Chrisa.
            Dźwięk przychodzącego połączenia rozniósł się po pustym korytarzu. Stanąłem jak wryty i rozejrzałem się nerwowo.
- Chris? - Krzyknąłem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. - Chris, do cholery!
            Nagle coś wbiło się w moje plecy - coś przypominającego strzykawkę. Momentalnie poczułem się senny, a moje oczy zalała ciemność. Postarałem się tylko nie upaść na mnie zranione udo i straciłem przytomność.
***
- Hej, przystojniaku. Wstawaj - usłyszałem jej pogodny głos.
           Otworzyłem oczy, które raziło jasne światło szpitalnej sali. Leżałem przykryty czystą, wręcz sterylną pościelą. Czułem ucisk opatrunku na swoim udzie.
           Jas siedziała tuż obok mojego łóżka i uśmiechała się szeroko. Najlepszym lekiem był dla mnie właśnie jej uśmiech.
- No nareszcie - szepnęła i przytuliła się do mnie. Pachniała różami, jak zawsze.
           Objąłem ją ramieniem i rozejrzałem po sali. Byliśmy sami.
- Bezpieczenie dotarłaś komorą? - zapytałem.
- Tak, ze mną wszystko w porządku - oznajmiła z uśmiechem. - Dziękuję Al. Ile to już razy uratowałeś mi życie?
- Wystarczająco dużo, żeby zasłużyć przynajmniej na medal - rzuciłem.
           Zaśmiała się, ale zaraz potem spoważaniała.
- Mają go? - Zapytałem spokojnym tonem.
           Powiedz, że tak, Johnson, powiedz, że tak.
          Posmutniała jeszcze bardziej i pokrecila głową.
Fala złości oblała mnie od wewnątrz.
- A niech to! Byliśmy tak blisko... - Podniosłem głos. - Co z monitoringiem? A ty, widziałaś coś?
- Nie. To znaczy tak. Tylko jego sylwetkę, ale nie twarz - odpowiedziała i splotła nasze palce. - Strzelił w ciebie środkiem usypiającym. A kamery były wyłączone.
           Odliczyłem w myślach od dziesięciu w dół, aby się uspokoić.
- To nic, Jas. Następnym razem się nam uda - pocieszyłem ją i zmusiłem się do uśmiechu, mimo że byłem wściekły. - Gdybyś wcześniej nie wezwała Chrisa mógłbym się natknąć na mordercę, a ze zranioną nogą nie miałbym szans. Ty też zasługujesz na medal.
- Chrisa? - Zapytała lekko zdziwiona. - Ah tak... Chrisa, oczywiście... - Dodała pośpiesznie.           
           Odniosłem wrażenie, że coś było nie tak.
***
           Nie mogłem chodzić przez trzy najbliższe dni, ale wypuścili mnie do mieszkania. Czułem się jak Bóg - dwie dziewczyny całą dobę skakały nade mną, jakbym umierał. Jedna przynosiła jedzenie, druga książki i tak dalej. Wbrew pozorom szybko się tym znudziłem i chciałem wrócić do pracy.
          Chłodne dłonie o długich, smukłych palcach zakryły moje oczy. Uśmiechnąłem się pod nosem i postanowiłem niereagować. Ten gest wydał mi się trochę zbyt banalny jak na Jasmine, ale w tamtym momencie nie zwróciłem na to uwagi. Stojąc cały czas za mną, dziewczyna pochyliła się i złączyłyła nasze usta. Od razu poczułem, że to nie były usta Jas. Otworzyłem oczy i z całej siły odepchnąłem od siebie Lucy. Upadła głośno na podłogę, przynajmniej tak usłyszałem, bo w tym samym momencie wycierałem język o poduszkę, wydając z siebie odgłosy obrzydzenia.
- Zwariowałeś? Przecież nie chciałam cię zabić! - Krzyknęła, zanosząc się łzami.
- Nie wydaje mi się - rzuciłem, przecierając nerwowo usta dłonią. - Nigdy więcej tego nie rób, zrozumiałaś? - Zapytałem, kładąc nacisk na każde słowo. - Wbij to sobie do tego pustego łba, do cholery. - Rzuciłem w jej stronę poduszką i posłałem jej wściekłe spojrzenie. - Zejdź mi z oczu.
           Wybuchłem nerwowym śmiechem i ostatni raz starłem niewidzialne ślady Lucy ze swojej twarzy. Przez to, co zrobili z jej mózgiem, dziewczyna oszalała. A ja razem z nią.
           Kiedy zaczęły się kłopoty, byłem w trakcie przeglądania nudnych kanałów telewizyjnych. Bardzo głośny alarm powiadomił, że dzieje się coś złego. Głos znikąd instruował każdego, że ma zamknąć się w mieszkaniu i założyć maskę tlenową.
Patrzyłem na nią nieufnie, przypominając sobie, że to urządzenie odebrało mi drugą, najważniejszą kobietę w moim życiu - moją siostrę.
          Odrzuciłem maskę i poderwałem się na nogi.
- Lucy! - krzyknąłem, zaciskając zęby przy ukłuciu bólu. - Na kanapę! Zaraz wracam.
            Dziewczyna usiadła posłusznie i postępowała zodnie z poleceniami mechanicznego głosu. Posłała mi spojrzenie pełne oburzenia. Nie obchodziło mnie, co wtedy o mnie myślała.
           Wybiegłem z pokoju i udałem się na pierwsze piętro. Kulałem, ale mimo to biegłem. Jasmine nie mówiła mi, gdzie ma dzisiaj dyżur, a jej tablet nie odpowiadał. Potykałem się o innych ludzi, biegnących w przeciwnym kierunku. Nie martwiłem się o siebie. Bałem się tylko o nią i o jej zdrowie. Jedyna myśl, bijąca wtedy w mojej głowie to: "odnajdź Jas." W prawdzie mogła przecież postąpić zgodnie z poleceniami i wrócić do pokoju, ale miałem złe przeczucia. A przeczucia nigdy mnie nie myliły.
           Nie było jej w sterowni, nie było przy jednym oknie z widokiem na kosmos. Nie znalazłem jej na piętrze Medyków, ani w laboratoriach. Kiedy zjeżdżałem windą do Stróżów, Prom jakby przechylił się do przodu, a potem zaczął się niespokojnie trząść. Teraz było mi jeszcze trudniej.
           Wybiegłem z windy i wpadłem prosto w ręce postaci bez twarzy. Mężczyzna nie miał włosów. Tak to przynajmniej wyglądało, bo zaginął na twarz bardzo ścisły materiał. Nie miał oczu, ust czy nosa. On widział mnie, ja nie widziałem jego. Chwycił mnie, mimo że starałem się uciec i zacisnął swoje przedramię na mojej szyi. Zaczął mnie dusić. Smierdział chemikaliami do tego stopnia, że zakręciło mi się w głowie. Nie mogłem oddychać, ale nadal myślałem tylko o niej i kiedy wyobraziłem sobie, że mógł coś jej zrobić, ugryzłem go bardzo mocno i wyrwałem z jego dłoni kawał skóry. Wydał z siebie głośny okrzyk bólu i uciekł. Przestraszył się moich zębów.
           Smak krwi wywołał u mnie odruch wymiotny, ale powstrzymałem się i pobiegłem dalej. Nie było sensu szukać mordercy. Nie w tamtym momencie.
          Światła na Promie zgasły, a sam statek coraz bardziej się pochylał.
           Wybrałem numer do Chrisa, który odebrał po kilku sekundach.
- Chłopcze, powiedz, że z Jasmine wszystko w porządku - powiedział stanowczo.
          Nie było jej u niego. Ogarnęło mnie przerażenie.
- Mam taką nadzieję, Chris. Szukam jej po całym Promie i nic. Poza tym, natknąłem się na tego psychola.
- Nic mnie to nie interesuje! Masz ją znaleźć, albo gorzko tego pożałujesz - warknął.
- Co się w ogóle dzieje? Coś w nas uderzyło? - Zapytałem, ledwo łapiąc oddech.
- Mijamy supernową. Nie spodziewaliśmy się tak wielkiej siły grawitacyjnej. Nie wiem, czy nas nie wciągnie, ale mimo to, chcę mieć swoją córkę żywą - oznajmił i rozłączył się.
           I bez jego wspaniałych rad wiedziałem co mam robić. A jej krzyk był dla mnie drogowskazem.
***
           Prom przechylił się do tego stopnia, że bezpieczniej było chodzić po jego ścianach. Modliłem się, aby urządzenie wywołujące sztuczną grawitację nie zawiodło. Zmierzałem w stronę cel, ciągnięty jej głosem, nie zważając na krwawiącą ranę po nożu.
           Sali było bardzo wiele. Musiałem otworzyć każde drzwi i zajrzeć do środka. Kiedy traciłem nadzieję na odnalezienie dziewczyny, usłyszałem jej płacz.
- Jas, to ty? - Krzyknąłem, uderzając w drzwi jednego z pomieszczeń.
- Al! Boże, Al, co się dzieje? - Wrzeszczała.
           Strzeliłem w urządzenie na ścianie, dzięki czemu drzwi zostały odblokowane. Rozsunąłem je, a właśnie w tym momencie statek wrócił do wcześniejszej pozycji. Nie zdążyłem się niczego złapać i runąłem do tyłu. Szybko wstałem i wbiegłem do środka, ale jej tam nie było.
           W zamian za to na podłodze widniała ogromna smuga krwi.
***
             Alarm ciągle wył, powodując, że miałem ochotę go zniszczyć. Nagle na moim tablecie wyświetliło się zdjęcie kosmosu, widocznego z jedynego okna na Promie. Nie było podpisane, ale jego nadawcą była Jas.
           Byłem wykończony, noga bolała mnie niemiłosiernie i chyba miałem gorączkę. Mimo to pobiegłem do sterowni jak oszalały. Kiedy znalazłem się na miejscu, nie zastałem nikogo. Przetarłem czoło dłonią, opadłem na krzesło i westchnąłem.
- Gdzie jesteś, Jas? - Mruknąłem, i pod wpływem impulsu obejrzałem się za siebie.
***
            Ujrzałem ją - przerażoną i śmiertelnie bladą. Wyciągnęła w moją stronę drżącą dłoń i jękneła z bólu. Metalowy drąg, zaostrzony na końcach, przebił ją na wylot na wysokości brzucha. Obejmowała go rękoma, które pokryły się ciemną krwią. Siedziała bez ruchu na jednym z krzeseł bez oparcia, ale mało brakowało, by z niego spadła.
            Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem wydusić z siebie słowa. Chciałem być na jej miejscu, chciałem nie patrzeć na jej cierpienie ale i uciec stamtąd. Zamiast to, natychmiast wysłałem sygnał alarmowy, a potem znalazłem się obok niej, podtrzymując ją i głaszcząc po głowie. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Powtarzałem tylko w myślach: "o Boże, o Boże, o Boże".
- Wszystko... Na moim tablecie... Hasło to 9073Q. Zapisz to sobie - tłumaczyła, a przy każdym wypowiadanym słowie, z jej ust wypływała krew. - Wszystkie wyjaśnienia są właśne tam... Zostawię cię z tym, ale dasz sobie radę. Zrobisz to dla mnie - wyszlochała i ścisnęła moje dłonie bardzo mocno.
            Łzy na jej twarzy mieszały się z krwią na brodzie. Włosy były potargane, a oczy... Jej oczy wyrażały ogromny smutek, cierpienie i przerażene.
            Nie wiedziałem, co mam zrobić. Moje serce rozpadało się właśnie na milion kawałków. Unosiłem jej dłonie i całowałem co chwila.
- Już wezwałem pomoc, Jas. Wytrzymaj - powtarzałem tylko.
- Nie chcę - krzyknęła przeraźliwie i wybuchła płaczem. - Zabiorą mnie tam i wyczyszczą mi pamięć, a dopiero potem będą martwić się moim zdrowiem - mówiła, dławiąc się krwią. - Nie chcę umrzeć, nie pamiętając o tobie - dodała. - Poza tym... Po tym co zrobiłam - kiwnęła głową w stronę kamer - nawet nie pofatygują się po mnie przyjść. - Przetarła twarz dłońmi, aby zetrzeć łzy, a zamiast to umazała swoją twarz krwią.
           Walczyła ze sobą. Starała się opanować, ale jej ciałem co chwila wstrząsały kilkusekundowe ataki płaczu i histerii.
- Al... Przekaż Chrisowi, aby odnalazł Erica. Mojego brata, sześć lat srarszego ode mnie. Porwano go, a z tego, co znalazłam na tych komputerach wynika... On jest w Przystani - zacisnęła zęby. - Boże, Al, nie wytrzymuję
            Posłała mi spojrzenie, które boleśnie mnie ukuło. Podniosła zakrwawione, drobne dłonie, na wysokość mojej twarzy i wtarla moje łzy, których nawet nie zauważyłem, zostawiając na policzkach czerwone ślady. Potem przeniosła je na swój pas z bronią i wyciągnęła pistolet.
- Zrób to, Al. Zrób to i pozwól mi już nie cierpieć - szepnęła i podała mi broń.
           Oszalałem. Czułem gniew, rozpacz i ogromny strach.
- Przecież wiesz, że nigdy ci tego nie zrobię! - Krzyknąłem i złapałem ją za ramiona. - Zaraz ci pomogą i wszystko będzie w porządku - tłumaczyłem, patrząc jej w oczy.
- Alan, to był on! On to zrobił, rozumiesz?! - Wrzasnęła z oszalałym wzrokiem, opluwając mnie przy tym czerwoną cieczą. - Zostawiam ci nagranie z monitoringu, a wszystkiego się dowiesz - dodała, a z jej ust wypłynęło jeszcze więcej krwi. Krew, krew, krew. Wszędzie było pełno krwi. Westchnęła i milczała przez długi czas, obracając broń w swoich dłoniach. - Strzelaj - powiedziała stanowczo i wcisnęła mi pistolet. - Strzelaj! No strzelaj pieprzony tchórzu! Jeśli mnie kochasz, to strzelaj - ryknęła.
             Łzy całkowicie rozmyły mi obraz. Powoli unisołem dążącą dłoń i przyłożyłem jej lufę do czoła. Gdyby sięgnęła po moją spluwę... Nacisnąłbym spust, pistolet nie zadziałałby bo byłem zawieszony w obowiązkach przez ranę w udzie, a ona by zrozumiała. Zrozumiałaby, że nie chce umierać.
           Stała się spokojniejsza, dużo spokojniejsza. Chwyciła moją drugą rękę i uśmiechnęła się do mnie, obnażając czerwone zęby.
- Policzmymy do trzech, dobrze? - Przemówiła delikatnym tonem. - Do trzech - powtórzyła z uśmiechem i pogłaskała mą dłoń.
          Serce mi się łamało, ale zgodziłem się. Jej widok sprawiał, że chciałem strzelić w głowę samemu sobie.
- Jeden - powiedziała powoli, patrząc mi w oczy.
- Jasmine, to nie może się tak skoczyć. Ja... Ja zostanę całkowicie sam. Nie potrafię żyć tutaj samemu - wychrypiałem i zacisnąłem na chwilę powieki. Kiedy je otworzyłem, patrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem. Powtórzyłem więc za nią, z ciężkim sercem: - Jeden.
- Dwa - szepnęła, cały czas się uśmiechając. - To nie będzie bolało, Al - dodała wesołym tonem. - To jak wizyta u dentysty. Cholernie się boisz, ale po chwili jest po wszystkim.
- Nie będę mógł żyć z myślą, że cię zabiłem. Chcesz, żebym pozbył się osoby, której w moim życiu powinno być najwięcej? Czego ty ode mnie oczekujesz?  - podniosłem głos, a ręka zaczęła mi ciążyć. - Dwa - dodałem po chwili, kiedy kiwała głową, zaciskając powieki.
- Kocham cię, Clay - powiedziała z całkiem poważną miną.
            Już nie płakała. Po prostu zatapiała się w moich oczach.
- Kocham cię, Johnson - odpowiedziałem łamiącym się głosem i pociągnąłem nosem.
           Kiwnęła głową, musnęła wargami moją dłoń i dała mi znak ruchem głowy.
- Trzy - powiedzieliśmy w tym samym czasie, a ja pociągnąłem za spust.
           Część mnie umarła razem z nią.
____________________________________________
No i jest za nami dosyć krótki rozdział z perspektywy Alana.Trochę się porobiło, ale historia ciągnie się dalej i - jak myślę - zaskoczy Was w najbliższym czasie.
Za tydzień kolejny odcinek! :))

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 6

          Chris był w kompletnym szoku, kiedy powiedzieliśmu mu, co się wydarzyło. Najpierw milczał, potem na nas krzyczał, a na samym końcu nam pogratulował. Jeszcze tego samego dnia ogłosił całej społeczności Promu o naszych "dokonaniach", wyświetlił ostatnią mowę Richardsa i zasiadł na jego miejscu. Zbadano nas i opatrzono. Potem mogliśmy wrócić do siebie. Na początku wzięłam długi prysznic i doprowadziłam się do porządku, a następnie położyłam się spać z myślą, że przez najbliższe trzy dni mogę nie wychylać nosa spod kołdry, podczas kiedy inni będą musieli pracować. Między innymi tak wynagrodził nas Chris - dowolną liczbą dni wolnych od pracy. Alan chciał wrócić do obowiązków po tygodniu, mi jednak wystraczyłyby trzy doby. Trzy doby spokoju.
          Następnego dnia wyszłam z łóżka po dziesiątej, w godzinę uporałam się z przygotowaniem się do życia i samotnie udałam się na śniadanie.
           Zajadałam papkę o smaku jajecznicy, opracowując przy tym plan dalszego działania.
Nagle z mojego wewnętrznego monologu wyrwał mnie znajomy mi głos:
- Smacznego - mruknął mój ojciec, siadając obok mnie.
           Tylko jego mi brakowało.
- Szukasz Ala? - Zapytałam z pełnymi ustami. - Jeszcze śpi, napisz do niego w okolicach szóstej wieczorem, powinien już wrócić do żywych.
- Nie. Szukałem ciebie - oświadczył.
           Milczałam przez chwilę, wpatrując się w ścianę przed sobą.
- Doprawdy? Ja ciebie też. Przez pięć lat. I żeby cię odnaleźć musiałam jedynie przeżyć koniec świata - posłałam mu sztuczny uśmiech.
- Jasmine... Nie zrozumiesz mnie. Musiałem wtedy odejść, bo nie miałem innego wyjścia.
           Z kazdym jego słowem złość we mnie rosła.
- Musiałeś naz zostawić? Okej, mogę to zrozumieć. Ale nie mogłeś nalepić nawet pieprzonej karteczki na drzwiach lodówki z napisem: "nie umarłem, nie opłakujcie mnie, cześć"? Naprawdę? - Podniosłam głos i wstałam.
- Martwię się o ciebie. Po sprawie z Richardsem... Jesteś teraz w centrum uwagi, boję się, że staniesz się celem mordercy.
           Nachyliłam się nad nim i zacisnęłam szczęki. Miał rację. Na Promie każdy mnie znał, pokazywał na mnie palcem albo mi gratulował.
- Mogłeś martwić się, kiedy nie wracałam na noc do domu, kiedy skradałam się pijana do pokoju po imprezie, kiedy złamałam nogę na rowerze podczas przejażdżki z Patricią albo kiedy weszłam na poddasze i zatrzasnęłam wyjściową klapę. Wtedy mogłeś się martwić. Ale ciebie nie było - powiedziałam z wielkim żalem w głosie. - Błagam, udawaj, że teraz też cię nie ma.
           Patrzył mi w oczy, wzrokiem bez wyrazu.
- Uważaj na siebie - powiedział w końcu.
- Wystraczy mi jedena osoba przejmująca się moim bezpieczeństwem bardziej, niż swoim - rzuciłam i odeszłam od stołu.
***
           Kiedy wróciłam do pokoju, Al siedział na kanapie i czytał coś. Usiadłam obok niego bez słowa i włączyłam wyświetlacz na ścianie, chcąc obejrzeć jakiś film. 
- Nadmiar wolnego czasu bardzo mnie męczy - powiedział, nie wychylając nosa znad książki.
           Nie zareagowałam. Dalej przerzucałam filmowe propozycje ruchem ręki.
- Wszystko gra?
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i oparłam się o niego plecami, wtulając się mocno. - Mam wrażenie, że Chris nie pozwoli nam dokończyć poszukiwań - powiedziałam, a jego ramiona objęły mnie.
- Dlaczego miałby nam w tym przeszkadzać? Jak dotąd nas wspierał i zawsze...
- Zamartwia się o mnie - przerwałam mu i odchyliłam głowę tak, aby na niego spojrzeć.
Na twarz chłopaka wypełzł uśmiech.
- To twój ojciec. Przecież to całkiem naturalne - odparł takim tonem, jakby tłumaczył coś mało zdolnemu dziecku.
- Być może naturalne dla normalnych rodziców. Nie dla Chrisa - odpowiedziałam. - Musisz zapewnić go, że nic mi się nie stanie - mruknęłam.
- Nic ci się nie stanie. Dopilnuję tego - usłyszałam.
- Przecież ja doskonale o tym wiem - przewróciłam oczami. - Tylko on nie.
           Zapanowała cisza. Po raz kolejny na niego zerknęłam. Patrzył na mnie wzrokiem oczekującym wyjaśnień.
- Zdenerwowałam się na niego - oznajmiłam.
- Zauważyłem. Tylko dlaczego?
- Nagle pojawił się w moim życiu... Tak niespodziewanie. Akurat teraz, kiedy nauczyłam się bez niego żyć - powiedziałam cicho, nieświadomie bawiąc się jego palcami. -  Żyć ze świadomością, że najprawdopodobniej umarł, że wyszedł z domu jednego z sierpniowych poranków i nie wrócił...
           Pamiętam to, jakby miało to miejsce wczoraj. Tamtego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. Zbiegłam na dół, zrobić sobie śniadanie. Poprzedniego wieczoru obiecał mi zabrać mnie na zakupy do dużego centrum. Zauważyłam, że nie ma go w kuchni, mimo że zawsze wstawał przede mną. Nie było go tam tak samo, jak w pozostałch częściach domu. Zniknął tylko samochód. Jego komórka milczała. W pracy nikt nie widział go tego dnia i zbywał mnie tłumaczeniem, że ten dzień miał mieć wolny. Oczywiście. Potem zadzwoniłam do mamy, która o niczym nie miała pojęcia. Po dwudziestu czterech godzinach niepewności i szukania Chrisa po znajomych, zgłosiłyśmy zaginięcie na policji. Mieli się tym zająć - ale z marnym skutkiem. Przez pięć lat zdołali odnaleźć tylko jego auto. Od pierwszych dni poszukiwań przygotowywano nas na najgorsze. Było nam trudno, ale daliśmy radę się z tym uporać i żyć z tą myślą, że już nigdy go nie zobaczymy. Był słabym ojcem, ale lepszy słaby ojciec, niż żaden.
- Rozumiem - odpowiedział i popatrzył na mnie z litością.
           Doskonale znałam ten wzrok. Tyle ludzi mi "współczuło", że nauczyłam się go rozpoznawać w ułamku sekundy.
           Nic nie rozumiesz, pomyślałam, ale ugryzłam się w język.
- Porozmawiasz z nim? - Zapytałam, próbując się uśmiechnąć.
- Porozmawiam - odpowiedział pogodnie i wrócił do czytania.
            Podziękowałam mu, cmoknęłam go w policzek i wyszłam z mieszkania, informując go wcześniej, że idę do Rekreacyjnej. Dołączył do mnie po minucie i trzynastu sekundach. Pobił swój rekord.
***
           Nie dotarliśmy do Sali Rekreacyjnej. Nie dotarliśmy nawet na inne piętro. Już w windzie dostaliśmy wiadomość od Chrisa - ranny nie żyje. Umarł i zostawił nas samych, bez żadnych wyjaśnień ani wskazówek.
            W ciągu kilku minut znaleźliśmy się w szpitalnej sali. Weszliśmy do środka akurat wtedy, kiedy jego ciało pakowano do worka.
- Możemy porozmawiać z jego lekarzem prowadzącym? - Spytał Al jednego z pielęgniarzy.
- Nie widzimy takiej potrzeby - odparł mężczyzna, patrząc na nas z pogardą.
           No tak. Mieliśmy przed sobą jednego z nielicznych zwolenników Richardsa, który najchętniej odsztrzeliłby nam łeb.
- Jest taka potrzeba - warknęłam. - Morderca nadal jest wśród nas. To już jego trzecia ofiara, a my krążymy w kółko. Ludzie się boją... - Wyliczałam i widziałam, jak facet mięknie.
- Pokój 458. Aidan Bell - odpowiedział od niechcenia i zasunął worek na zwłoki.
           Podczas drogi korytarzem zadałam Alanowi nurtujące mnie pytanie.
- Co robią z ciałami ofiar?
Nie powiedział słowa, ale zrozumiałam, że kilka pięter niżej, znajduje się prawdziwe cmentarzysko.
***
- Na jego ciele nie znaleźliśmy żadnych śladów, pozostawionych przez mordercę - tłumaczył Aidan.
            Siedziałam obok Alana, przy białym biurku, przypominającym mi dzień przesłuchania.
- Dlaczego zginął? - Zapytałam w końcu. - Zauważyłam uszkodzone oko i naderwane ucho, ale to chyba nie są śmiertelne obrażenia.
- Nie - przyznał lekarz. - Był poobijany, ale nie dlatego umarł. Miał zawał. Oczywiście to nie wyklucza ataku ze strony napastnika. Jak już mówiłem, nie mam nic, co by was zainteresowało.
- Jasne - mruknął Alan zamyślonym tonem. - W takim razie nic tu po nas.
           Zrobił to zbyt szybko. Liczyłam, że zdołamy wyciągnąć z tego faceta coś więcej. Nie ruszyłam się więc z miejsca, mimo że Al ciągnął mnie za rękę i piorunowałam Bell'a wzrokiem.
- No dobrze... Jest jeszcze coś - westchnął po chwili i wyciągnął kawałek kartki z szafki.
           Spojrzałam na Clay'a z satysfakcją, wzrokiem mówiącym: "a nie mówiłam?".
           Wzięłam kawałek wymiętej i porwanej kartki do ręki. Rządek cyferek wydawał się nieskończenie długi, jenak na końcu dostrzegłam jedno słowo: "Północ".
- Znaleźliśmy to w kieszeni jego skafandra - powiedział cicho i pochylił się nad biurkiem. -Jeśli wiecie, co to może oznaczać, zabierzcie ten papier. Nie podoba mi się ta sytuacja, ani to, że zajmują się nią dzieciaki, ale jeśli macie to wyjasnić, to ja wam pomogę.
           Poczułam dumę, rosnącą w moim sercu. Wierzy w nas. Wiedziałam to.
- Gdzie pracował? - Spytał Alan, czytając w moich myślach.
- W sterowni. Miał na nazwisko Graham, jeśli dobrze pamiętam - odpowiedział Aidan. - Zbierajcie się już, bo będą coś podejrzewać.
           Podeszłam do drzwi, rzuciłam radosne: "dzięki" i wyszłam na korytarz, ściskając papier w kieszeni tak kurczowo, jakby miał wyparować.
***
          Jeszcze tej samej nocy wybraliśmy się na pierwsze piętro. W sterowni nie było nikogo - nocą, naszą arką kierował autopilot, a w razie jakichkolwiek problemów powiadamiał głównych dowodzących. Przez pół godziny staraliśmy się odnaleźć biurko Grahama.
- Mam! - Krzyknęłam w końcu oszalałym głosem, usilnie próbując uruchomić komputer.
           Alan w ułamku sekundy znalazł się obok mnie. Szukaliśmy w urządzeniu jakichkolwiek wskazówek połączonych z serią liczb z kartki, ale nic nie wskazywało na to, że cokolwiek znajdziemy. Siedzieliśmy obok siebie i wpatrywaliśmy się w monitor.
- Mój ojciec znał się na takich rzeczach - mruknął Alan, nie patrząc na mnie. - Na astronomii.
- Astronomii... - Powtórzyłam zamyślonym tonem. - Te cyfry to współrzędne! - Wypaliłam.
- No tak... Myślałem, że o tym wiesz.
          Jakie to przewidywalne. Nie mówił mi nic o swojej przeszłości, a oczekiwał ode mnie, że będę wiedziała o nim wszystko.
          Prychnęłam i wpisałam współrzędne do wyszukiwarki, ale każda informacja o nich była zakodowana.
- Założę się, że hasło znał tylko Graham - westchnęłam i odchyliłam się na fotelu.
           No i pozamiatane. Szczerze staciłam już całą nadzieję na wyjaśnienie tej sprawy. Zbyt dużo przeszkód pojawiło się na naszej drodze. Czułam się bezsilna.
- Poddajesz się, Jas? - Zapytał poważnym tonem i ujął moje dłonie. - Ty?
- Przecież sam widzisz, że nic tutaj nie zdziałamy, a nigdzie...
- Musiałbym przejść komorami ewakuacyjnymi do parteru - przerwał mi - znaleźć jego ciało i wyciąć nadajnik. Po przełożeniu go do monitora informacje będą nasze - powiedział Alan, patrząc na mnie uważnie.
          Na początku myślałam, że żartuje. Kiedy zrozumiałam, że mówi o tym poważnie, miałam ochotę schować go do szlanej celi i nigdy nie wypuścić.
- Wykluczone - warknęłam i poderwałam się z miejsca. - Nie pamiętasz naszych szkoleń? Na parterze może panować bardzo wysoka, albo bardzo niska temperatura, w zależności od tego, jak blisko mijamy większe gwiazdy. W powietrzu jest więcej dwutlenku węgla, niż tlenu. Nie będziemy tak ryzykować - mruknęłam i odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam, żeby wyczytał z moich oczu, jak bardzo się boję. Założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej i pokręciłam głową.
           Pierwszy raz podczas naszego "śledztwa" zaczęłam się martwić o Ala.
- Troszczysz się o mnie i opiekujesz się mną. Pozwól mi ten jeden raz zatroszczyć się o ciebie i zabronić ci tam iść.
           Zapanowała długa cisza. Zwróciłam się w jego stronę, ale jego już tam nie było.
- Pieprz się, Clay - rzuciłam szeptem w pustkę i zasiadłam przy biurku.
***
          Przemierzałam korytarz Promu stawiając duże, ciężkie kroki. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że mam na sobie ogromne buty. Moje dłonie, nie były dłońmi kobiety, a zniszczonymi łapami starego faceta. Chciałam się zatrzymać, ale nie mogłam. Coś pchało mnie do drzwi jednego z mieszkań. Do mojego mieszkania. Weszłam do środka, prowadzona niewidzialną siłą. Chwilę później znalazłam się w pokoju Alana. Chłopak siedział skulony w jednym z rogów pomieszczenia, zwrócony w moją stronę plecami. Miał na sobie jedynie krótkie szorty. Jego ciało było obite, a w niektórych miejscach rozcięte. Podeszłam bliżej, a moja... Nie moja ręka powędrowała do pasa z bronią. Dokładnie zrozumiałam, co się dzieje. Łzy momentalnie napłynęły do moich oczu. Chciałam krzyczeć. Chciałam przestać. Ale nie mogłam. Rosnąca we mnie rozpacz walczyła z pragnieniem krwi. Czułam się jak zwierzę, myślące tylko o swojej ofierze. Lufa delikatnie musnęła jego skroń. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie jednym, ocalonym okiem. Palec zacisnął się spuscie, a chwilę potem Al leżał z małą, czerwoną plamką w skroni, od wiązki pistoletu laserowego. Wrzeszczałam w duchu, żeby się obudził, a siła, którą do tej pory czułam i która zmusiła mnie do tego wszystkiego, opuściła mnie. To ja byłam mordercą. Przyłożyłam ręce do twarzy, chcąc ją rozpoznać, ale pod palcami nie poczułam nic. Bo nie miałam twarzy.
***
           Obudził mnie dźwięk uruchomionej drukarki. Pośpiesznie spojrzałam na zegarek - przespałam trzydzieści osiem minut. Moje loki powiewały, dzięki nawiewowi wentylacji. W sali było ciemno, a jedynym źródłem światła były monitory komputerów. Wstałam od biurka i podeszłam do urządzenia. Kilka kartek leżało na podłodze. Pozbierałam je i złożyłam w jeden plik. Kiedy drukarka zakończyła swoją pracę, miałam w dłoni naprawdę dorodną ilość papieru. Wtedy poczułam się, jakby to wszystko miało już miejsce. Widziałam tę sytuację przy starcie, a wtedy, tuż za mną, stał...
- Al! - Szepnęłam i odwróciłam się szybko.
           Był tam, wyraźnie zmęczony, mokry od potu i osłabiony. Oparł się o futrynę i przewiązywal rękawy skafandra w pasie. Biały t-shirt lepił się do jego idealnego ciała. Posłał mi uśmiech, ten zarezerwowany tylko dla mnie i mruknął radosnym, filmowym tonem:
- Wróciłem.
          Kartki upadły na podłogę, a ja w ciągu sekundy znalazłam się w jego ramionach, nie zwarzając na to, że był cały mokry.
- Nigdy więcej mnie tak nie wystawiaj, Al - powiedziałam ostrym tonem i przytuliłam go mocniej.
- Nie było mnie raptem pół godziny - stwierdził z uśmiechem i pocałował mnie krótko. Zbyt krótko. - Mam nadajnik, a niektóre z danych zdążyłem już wysłać do drukowania - oznajmił, wchodząc w głąb sali i podnosząc kartki. - Siadaj.
           Zajęliśmy miejsce przy biurku. On przeglądał wydrukowane dane, a ja czekałam na polecenie.
- Wyszukaj termin "Północ". Przewija się w tych wspolrzednych jak refren - powiedział.
          Za pomocą nadajnika Grahama, w pół minuty znalazłam to, czego szukałam.
- "Północ - Ziemska Przystań Kosmiczna wybudowana na początku XXI wieku na planecie..."
- U367? - Przerwał mi Al.
Kiwnęłam głową i czytałam dalej.
- "Dzięki Ziemskiej technologii, specjalne kolektory wytwarzają na 1/6 jej powierzchni klimat, umożliwiający przetrwanie organizmów ziemskich. Stacja przeznaczona do lądowania Kosmicznego Promu Południe, jest w stanie zmieścić przeszło dwa miliony osób. Na obecną chwilę, w przystani Północ przebywa grupa trzystu administratorów."
         Nie wierzyłam w to, co czytam. Nikt nie powiedział nam o istnieniu jakiejkolwiek przystani. Nigdy nam o tym nie wspomiano.
Wyciągnęłam kartkę z kieszeni i wklepałam ciąg cyfr do komputera. Przed moimi oczami ukazała się historia zmian sterowania Promem. Szybko wyrwałam dane z dłoni Alana, porównałam je z tymi na monitorze i zastygłam w bezruchu.
- Graham... - Szepnęłam, czując, jak ściska moją dłoń.
- Zmienił kierunek lotu - dokończył za mnie i przetarł czoło.
- Wysłał nas do Ziemskiej Przystani Kosmicznej... - Mruknęłam. - Gdzie panuje podobna atmosfera. Al, czy to to rozumesz? Znalazł nam drugą Ziemię. Wiedział, że na Promie jesteśmy jak w klatce - wystawieni zabójcy przed nos... Będziemy mogli żyć jak przed wybuchem - mówiłam z uśmiechem i ekscytacją.
- A nikt nie będzie mógł zmienić jego ustawień, bez jego nadajnika - skwitował chłopak z szerokim uśmiechem.
***
          Włączyliśmy cały sprzęt i wróciliśmy do mieszkania. Postanowiliśmy powiadomić o wszystkim Chrisa dopiero jutro.
         Wzięłam szybki prysznic, ale nie czułam się zmęczona. Stanęłam przed lustrem i rozwinęłam opatrunek na ramieniu. Rana goiła się paskudnie, ale już prawie nie bolała. Spojrzałam na swoją twarz, dużo szczuplejszą niż przed wylotem, ale nadal całkiem ładną, mimo sińców pod oczami. Ubrałam się w jeden z identycznych kompletów nocnych - granatowe spodenki i szarą koszulkę.
           Przez godzinę leżałam przestraszona wizją własnego snu. W końcu postanowiłam sprawdzić, czy u Ala wszystko w porządku. Nocą takie potrzeby wydają się ogromnie ważne.
           Powoli uchyliłam drzwi jego pokoju, wślizgnęłam się do środka i zamknęłam je. Oswetliłam sobie drogę do jego łóżka. Cicho stawiałam gołe stopy na podłodze. Potem skierowałam źródło światła na jego twarz. Spał spokojnie, wręcz zbyt spokojnie. Dla świętego spokoju musiałam upewnić się, że oddycha. W dłoni zaciskał coś bardzo mocno - jak się domysliłam - nadajnik Grahama. Poczułam gorącą falę uczuć do niego, zalewającą mnie od środka. Usiadłam na brzegu materaca i przyglądałam się mu. Kiedy poczułam się senna, odłożyłam tablet na szafkę, wsunęłam się pod kołdrę i wcisęłam się pod jego ramię. W ten sposób mogłam wtulic twarz w jego klatkę piersiową. Zapach jego ciała sprawiał, że chciałam spędzić w takiej pozycji całe zycie. Miałam naprawdę  gdzieś, co pomyślą inni, dowiadując się, że spędziłam noc w jego łóżku. Potrzebowałam jedynie jego bliskości - ciepła jego ciała i oddechu na swoim karku, niczego więcej. Nagle ogarnęła mnie potrzeba powiedzenia mu, co do niego czuję. W takich sytuacjach wszystko czuje się bardziej.
- Gdybym miała wybrać, między życiem na ocałej ziemi, a lotem tym Promem z Tobą, wybrałabym to drugie - szepnęłam prawie nieslyszalnie, ignorując to, że i tak mnie nie słyszał. - Bo tak wyszło, że cię kocham
         Jego wargi spoczęły na moim czole w krótkim geście, sprawiającym, że czułam się jak mała dziewczynka. Nie miałam pojęcia, kiedy się obudził. Jego silne ramiona objęły mnie mocniej, a ja przylgnęłam do jego ciała jeszcze bardziej. Zasypiałam już, kiedy mruknął coś wprost w moje ucho, ale jestem pewna, że było to: "Niech to szlag, Johnson, ja ciebie też" wypowiedziane z szerokim uśmiechem.
_________________
I tym sposobem szósty rozdział za nami.
Odcinek krótki, ale treściwy, mam nadzieję, że przyjemny :)
Kolejny już za tydzień.

czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 5

- Wstawać! Wychodzimy! - krzyknął ktoś, kto obudził mnie z głębokiego snu.
           Poderwałam się na nogi i poczułam, że spanie na pryczy nie było dobrym pomysłem. Dotknęłam obolałych mięśni i zamarzyłam o gorącym prysznicu.
           Spojrzałam na Alana - na jego przekrwione oczy i bladą twarz - i domyśliłam się, że nie spał przez większość nocy. Szybko odwróciłam jednak wzrok, przypominając sobie o naszej wczorajszej wymianie zdań.
- Najpierw ona - powiedział strażnik, a ja podeszłam do niego, pełna obaw i strachu.
          Skrępował mi dłonie kajdankami i poprowadził przed sobą. Siedzibę Stróżów znałam doskonale, dlatego szybko odgadłam cel naszej podróży - prowadził mnie na przesłuchanie.
- Mogę dostać coś do picia? - Zapytałam strażnika, którego kojarzyłam ze wspólnych szkoleń. Moje usta były przesuszone, a głos zachrypnięty.
- Później - mruknął tylko.
           Chwilę potem siedziałam już w śnieżnobiałym pomieszczeniu, ściskając kubeczek pełen przyjemnie chłodnej wody i czekając na jakikolwiek ruch ze strony władz. Do sali wszedł jeden z przywódców, ten od Stróżów. Ten sam, który skazał Veronicę na wydalenie z Promu. Usiadł naprzeciwko mnie i uruchomił dotykowy wyświetlacz umieszczony w stole.
- Richards - przedstawił się, nie patrząc na mnie. Jego głos był znudzony.
- Johnson - odpowiedziałam, odstawiając kubek na blat.
           Mężczyzna podniósł wzrok i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Doskonale wiem, jak się nazywasz, dziecko - rzekł spokojnie.
- Ja również, a jednak przypomniał mi pan swoje nazwisko - mruknęłam i przysunęłam się do stołu.
- Posłuchaj mnie. Sprawa jest poważna, szczerze nie widzę już dla was ratunku, więc daruj sobie wszelkie uszczypliwości - powiedział, cały czas uśmiechając się do mnie. Spojrzał przelotnie na notatki na wyświetlaczu. - Zacznijmy od początku. Pokaż mi swój nadajnik.
          Zamarłam. Przecież to będzie jednoznaczną wskazówką dla tych ludzi, że to ja jestem mordercą.
- Nie - odpowiedziałam i zacisnęłam dłoń na nadgarstku. Jakie to było naiwne!
          Mężczyzna wstał, cały czerwony ze zdenerwowania i uderzył mnie w twarz. Spadłam z krzesła, czując ogromny ból na policzku. Dotknęłam warg palcami, które pokryły się krwią, podobnie jak skrawek podłogi w sali. Richards szarpnął mnie za rękę, odsłonił rękaw i zaśmiał się na widok krzywej blizny. - Sprytnie - przyznał. - Wracaj na miejsce.
          Usiadłam grzecznie, a on zajął własne krzesło. Po raz kolejny zanurzył się w morzu swoich notatek.
- Gdzie taka młoda dziewczyna jak ty, podziewała się z równie młodym chłopakiem o czwartej w nocy? - Zapytał uprzejmie.
- Umówiliśmy się - skłamałam - na krótki spacer po Promie.
          Wspaniale. Zatracałam się w swoich kłamstwach, z mimuty na minutę coraz bardziej. Pocierałam dłoń o dłoń i starałam się ignorować ból policzka.
- Oczywiście - mruknął. - A wracając do pokoju natknęliście się na rannego w windzie? - Zapytał sarkastycznie.
- Tak właśnie było - odpowiedziałam, czując pieczenie wargi przy wypowiadaniu każdego ze słów.
- Powiem ci, jak było - wstał i stanął za mną. - Usunęliście nadajniki, żeby móc biegać po statku i zabijać ludzi dla zabawy - powiedział lekkim tonem i położył mi dłoń na ramieniu. - Chcieliście wcielić się w role przebiegłych, seryjnych morderców, jednak ja was ubiegłem - dodał uprzejmym tonem, przechodząc obok mnie i pogłaskał mnie po nieobitym policzku. - Tak. Zabijanie dla zabawy pasuje do dwojga nastolatków.
- Nie widzę nic zabawnego w uśmiercaniu niewinnych - powiedziałam i posłałam mu  spojrzenie pełne nienawiści, przypominając sobie o Veronice.
- Ty kłamliwa suko - rykną i złapał mnie boleśnie za włosy. - Chciałaś go zabić. Powtórz: chciałam go zabić. Masz się przyznać, słyszysz? - krzyczał i ciągnął mnie za włosy coraz mocniej, przytrzymując mnie nogą na krześle.
- Pierdol się - syknęłam i zmusiłam się do tego, aby posłać mu uśmiech.
           Najważniejsze było sprawianie pozorów twardej i niemożliwej do złamania. Wtedy Richards wiedziałby, że nie będzie tak łatwo wkręcić mnie w zbrodnie.
          Mężczyzna popchnął mnie do tyłu. Upadłam wraz z krzesłem, ale szybko się podniosłam. Wtedy strach ustąpił miejsca wściekłości. Dostrzegłam broń w jego pasie i rzuciłam się po nią. Richards ubiegł mnie, wyciągnął nóż i zdążył zranić mnie w ramię. Ostrze wbiło się dość głęboko i przejechało wzdłuż mojego ciała, kilka centymetrów. Skafander został przerwany, a spod materiału wydobyła się krew.
- Na krzesło - rozkazał, a ja zrobiłam to, czego chciał.
           Wymienił nóż na pistolet laserowy i przystawił mi go do skroni.
- Nawet jeśli nie rusza cię wizja własnej śmierci, ja mam coś w zanadrzu - wycedził przez zęby. - Zalożę się, że twój przyjaciel będzie bardziej wylewny, kiedy zobaczy, że niewiele dzieli twój mózg od kompletnego zjarania - zaśmiał się i zacisnął dłoń na moim krwawiącym ramieniu.
          Ból był koszmarny i przeszył moją rękę do kości. Nawałnica myśli zalała moją głowę - cierpienie, rozpacz i niepokój o Ala. Zaczęłam ryczeć z bólu, ale nie prosiłam go o litość.
          Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich ktoś, kogo nie mogłam poznać przez łzy w oczach.
- Matko boska, puść tę dziewczynę! - powiedział ostro Chris.
          Richards posłuchał mojego ojca i wrócił na miejsce. Patrzyłam na niego z nienawiścią, chcąc rzucić się na niego i zatłuc.
- Nie przyznała się - zwrócił się do niego - ale to kwestia czasu. Prędzej czy później złamiemy ją. Ją, albo tamtego chłopaka - uśmiechnął się do mnie. - Teraz zabierzcie ją do celi i przyprowadźcie mi Clay'a za jakieś dziesięć minut.
           Strażnik skrępował mi ręce i odprowadził na miejsce. Cały lewy rękaw pokrył się krwią, a ja byłam pewna, że wyglądam tak, jak się czuję - koszmarnie. Kiedy drzwi się otworzyły spuściłam wzrok i udałam się wprost na łóżko.
- Jas, o Boże! - syknął Al pod nosem i natychmiast znalazł się obok mnie. - Co tam się działo? Przecież to rana do szycia. Twoja twarz... - Mówił ciągle i ciągle, a jego dłonie dotykały mojego obolałego ciała.
- To boli, zostaw - warknęłam w końcu i odsunęłam się od niego.
           Patrzyliśmy na siebie przez długi czas. W mojej głowie krążyła jedna myśl : nasze zeznania musiały się zgadzać. Potem położyłam się tak, aby nie poruszyć obolałego ramienia, a kiedy przyszli po chlopaka, zwróciłam się do niego:
- To była najgorsza randka w moim życiu - powiedziałam, posyłając mu wymowne spojrzenie.
          Z jego oczu wyczytałam, że mnie zrozumiał. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
***
           Alan wrócił do celi w poszarpanym skafandrze, z otartym policzkiem i podbitym okiem. Usiadł na podłodze i nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Kilka razy próbował coś powiedzieć, jednak nie usłyszałam od niego niczego sensownego. Czułam się winna. Tak bardzo męczyły mnie wyrzuty sumienia. To ja wyciągnęłam go na szperanie w nadajnikach i to ja sprawiłam mu przykrość. Przynajmniej jako pierwsza.
           Ból pulsował w moim ciele w równym rytmie i powoli zaczęłam się do niego przyzwyczajać. Wpatrywanie się w sufit działało na mnie przeciwbólowo. Krew powoli skapywała na podłogę.
           W końcu podeszłam do drzwi i wcisnęłam guzik. Mała szyba pojawiła się w nich natychmiast, a w niej jeden ze strażników.
- Potrzebujemy pomocy Medyków - oznajmiłam, a mój głos był niewyraźny przez opuchniętą twarz.
            W odpowiedzi usłyszałam jedynie pogardliwy śmiech. Wróciłam więc na łóżko i przyłożyłam twarz do zimnej ściany. Wybuchłam głośnym płaczem, rycząc jak dziecko, przerażona wizją śmierci w miejscu, gdzie moje życie miało być uratowane. Płakałam, czując, że w pewnym sensie mi to pomaga. Chciałam wydostać się z tej pieprzonej celi, tylko tyle. I kiedy wpadłam na genialny pomysł, wiedziałam, że mi się to uda.
            Wstałam szybko, stanęłam na samym środku pomieszczenia i spojrzałam przelonie na Ala. Potem upadłam, starając się, aby wyglądało to realistycznie i uderzłam się w głowę jak najmocniej.
            Jedyne, co pamiętam z późniejszych wydarzeń do krzyk chłopaka i jego dłoń gładzącą moje włosy.
***
           Ocknęłam się w drodze do siedziby Medyków, jednak udawałam nieprzytomną jeszcze przez jakieś pół godziny. Oczy otworzyłam dopiero, gdy leżałam w szpitalnym łóżku, dużo wygodniejszym niż to w więzieniu.
- Jasmine... Jak się czujesz? - zapytał mój ojciec, podłączając mi kroplówkę.
- Oskarżają mnie o próbę zabójstwa, biją, poniżają, a Al... Czuję się wspaniale - odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
- Podaję ci środek nasenny - oznajmił.-  Odzyskasz siły, a ja spróbuję porozmawiać z Richardsem. W międzyczasie zszyjemy ci ramię i opatrzymy inne rany.
           Nie zdążyłam zaprotestować, bo zasnęłam. Poczułam tylko, jak wsuwa coś pod moją poduszkę.
***
- Pozwolili mi tu przyjść tylko na dziesięć minut - usłyszałam czyjś głos, gdzieś z daleka. - Mówienie do kogoś nieprzytomnego jest chore, wiem - stwierdził chłopak - ale tylko teraz mam.pewność, że mi nie przerwiesz.
           Nie widziałam go, ale czułam, że się uśmiecha. Postanowiłam nie ujawnić się jeszcze i udawać, że dalej śpię. Cieszyłam się, że był tam ze mną do tego stopnia, że musiałam powstrzymywać uśmiech.
- Nikt nie chce powiedzieć mi, co z tobą. Właściwie to nikogo tutaj nie było i nie mogłem się niczego dowiedzieć. Okropnie mnie przestraszyłaś, Jas.
           Domyślałam się, że siedzi blisko, bardzo blisko. Jego zapach sprawiał, że nie czułam ani bólu, ani strachu.
- Czuję się jak palant, po tym, co ci powiedziałem. Nie wszystko było prawdą. Jedyne, czego żałuję w związku z naszą znajomością, jest to, jak zachowałem się w tej celi, naprawdę. Mówiłem szczerze, co do ciebie czuję, nawet, jeśli poważnie cię to nie interesuje. Nie wiem, czy gdy się obudzisz, będę tu jeszcze. Chcą mnie wypchnąć. Richards dobitnie mnie o tym przekonał, uwierz. Przeczuwam, że chcą mnie ukarać.
          Nie wytrzymałam. Uchyliłam oczy i spojrzałam na niego.
           Na jego policzku widniała fioletowo - zielona plama. Byłam pewna, że przesłuchiwali go jeszcze raz, bo wyglądał znacznie gorzej niż wcześnie. Wielki siniak wyglądał koszmarnie, a rozcięty łuk brwiowy nie był opatrzony. Chłopak był zaskoczony, ale nie ruszył się z miejsca. Do moich oczu napłynęły łzy, już po raz kolejny.
           Tego dnia płakałam jak nigdy.
- Nachyl się i poluźnij mi pasek - mruknęłam, starając się zrobić to jak najciszej, bez żadnego ruchu. Dzięki bogu siedział tak, że zakrywał mnie przed strażnikami.
           Zrobił to, o co prosiłam - nachylił się, a przy okazji pocałował mnie w czoło, poluźniając klamrę paska na moim nadgarstku, bardzo szybko i dyskretnie. Po raz kolejny zamknęłam oczy.
           Potem wstał - słyszałam jego oddalające się kroki i uchylił drzwi.
- Ile mam jeszcze czasu? - Zapytał.
           Nie usłyszałam odpowiedzi, jednak wrócił i usiadł po drugiej stronie łóżka.
           Strażnicy pozwolili mu siedzieć tutaj bez żadnej kontroli. Obserwowali nas jedynie z dużej odległości, przez szybę. To ogromne niedopatrzenie z ich strony.
           Położył swoje dłonie na mojej, a potem bardzo powoli poluźnił drugi pasek.
           Połowa roboty za nami.
           Otworzyłam oczy, posłałam mu uśmiech i zaczęłam przestawienie. Rzucałam się na łóżku, próbując udawać jakikolwiek atak. Chłopak szybko wezwał strażników. Podeszli do mnie natychmiast, jednak ja ubiegłam ich i wyswobodziłam ręce z pasów. Chwyciłam nóż, schowany pod poduszką i rzuciłam prosto w pierś jednego z mężczyzn. Zaryzykowałam, nie mając pewności co dokładnie schował mi Chris. W tym czasie Alan ogłuszył drugiego ciosem metalową nerką.
- I co teraz? - Zapytał, patrząc na mnie z ekscytacją w oczach.
- Teraz do Richardsa - powiedziałam z cieniem uśmiechu, który zmylł się z mojej twarzy, gdy zajrzałam pod pościel. - Ale najpierw po ubrania.
***
           Odzyskałam swoją broń i jeden ze skafandrów. O dziwo nikt z patroli na Promie nie wiedział o naszym aresztowaniu. Chodziliśmy po pokładzie bez żadnych wątpliwości - byliśmy pewni, że jesteśmy bezpieczeni.
           Siedziba Stróżów była opsutoszała, większość z pracowników siedziała w tym czasie na kolacji. Szliśmy korytarzem w milczeniu, zaglądając do każdego z pomieszczeń, aż w końcu znaleźliśmy tego, kogo szukaliśmy.
- Richards - powiedziałam z uśmiechem i weszłam do środka.
           Jego mina była warta każdego zamieszania. Patrzył na mnie zaskoczonym wzrokiem, potem wstał i wyciągnął broń w moją stronę. Ręce mu drżały. Nie spuszczał mnie z oczu.
- Nie radzę, skarbie - rzuciłam pewnym siebie tonem i podeszłam do jego biurka.
           Do środka wszedł wtedy Alan i, dając znak Richardsowi, rozkazał mu opuścić broń.
- Rzuć to, chłopcze, bo ją zastrzelę - powiedział mężczyzna niepewnym głosem.
Bał się, a ja chciałam to wykorzystać.
- Nie zatrzelisz - zaśmiałam się i wyciągnęłam rękę w jego stronę. Po chwili oddał mi swój pistolet i usiadł zrezygnowany na krześle.
- Jak wam się udało? Dopilnowałem przecież...
- Zła organizacja, Richards - przerwał mu Al. - Masz środki, sprzęt i ludzi, ale nie umiesz tego wykorzystać.
           Chłopak podszedł do niego i przyłożył mu lufę do skroni. Był wściekły na Richardsa, ale zaszczycił mnie czułym uśmiechem.
- Czego chcecie? Wolności? Wyższych stanowisk? W porządku, dostaniecie wszystko, tylko...
- Zamknij się i słuchaj - warknął Alan i kiwnął do mnie głową.
            Opowiedziałam mu, czego żądam. Co chwilę Al wtrącał się ze swoimi propozycjami. Obserwowałam bacznie twarz czterdziestolatka, wyrażającą przerażenie i nienawiść.
- A jeśli nie? - Zapytał, próbując udawać pewnego siebie.
- A jeśli nie, to jutro o godzinie dziesiątej na Sali Głównej odbędzie się projekcja nagrania z przesłuchania Jasmine Johnson i Alana Clay'a - zaśmiałam się pogardliwie. - Sam wiesz, jak zareagują ludzie.
- Wybieraj. Albo śmierć na oczach wszystkich, albo w gronie naszej trójki - powiedział Alan i mocniej docisnął lufę do jego skroni.
           Nastała długa cisza, a kiedy usłyszałam odpowiedź, uśmiechnęłam się w duchu.
- Zgoda - wycedził, próbując powstrzymywać płacz.
***
- Nazywam się Andrew Richards, przywódca Promu Południe z projektu Stanów Zjednoczonych Ameryki, opiekun grupy stróżów i przedstawiciel naszej społeczności. Zrzekam się swojego stanowiska i przekazuję go Christianowi Johnson. Jednocześnie oświadczam, że Jasmine Johnson i Alan Clay nie są zamieszani w zabójstwa dokonane na pokładzie arki... Podobnie jak Veronica Dale, którą niesłusznie skazałem na smierć, mimo świadomości, że była osobą niewinną. Swój błąd przypłacam życiem.
           Alan stał obok mnie, objął mnie w pasie i celował w mężczyznę pistoletem. Ja nagrywałam wszystko, czując ogromną satysfakcję, że dowiodłam prawdy. Przynajmniej do połowy.
- Wspaniale - uśmiechnęłam się, kiedy wyłączyłam kamerę.
- Wstawaj - warknął Al i skrępował mu ręce.
            Znalazłam urządzenie przywołujące celę w biurku. Przyłożyłam je do ściany i uruchomiłam.
- Było miło Andy, ale sam rozumiesz... Nie mamy na ciebie całego dnia - rzuciłam, otwierając szklaną klatkę.
           Chłopak wepchnął mężczyznę do środka i zamknął drzwi.
- Chcesz zabrać głos ostatni raz? - Zapytał Richardsa.
            Mężczyzna nie odpowiedział, uznałam to za odmowę i wcisnęłam guzik. Jego twarz bez wyrazu była skierowana wprost w moją stronę. Cela zniknęła pod podłogą, a na wyświetlaczu pojawił się skazany, już po raz ostatni. Kiedy zniknął za ostatnią śluzą, poczułam, jak ogromny ciężar spada mi z serca, a ciągły strach ustępuje, z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Usiadłam na biurku, od teraz należącym do mojego ojca i przetarłam twarz dłonią, uważając na obite miejsca. Satysfakcja rosnąca wewnątrz mnie nie pozwala mi się nie uśmiechać. Obserwowałam bacznie, jak Al chował broń do pasa i odmontowywał urządzenie od ściany. Kiedy umieścił je w jednej z szuflad biurka, stanął przede mną i przytulił mnie mocno, gładząc dłonią moje włosy.
- Już po wszystkim - powiedział uspokajającym tonem.
           Objęłam go mocno i uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba wydawało mu się, że bardzo przeżyłam uśmiercanie Richardsa, ale ku własnemu zaskoczeniu, dokonałam tego z wielkim spokojem.
- Już po wszystkim - powtórzyłam i odsunęłam się na małą odległość.
           Jego czerwone oczy były zmęczone i ponure, a siniak na twarzy robił się coraz bardziej fioletowy. Opuchlizna prawie całkiem zeszła, jednak zaschnięta krew w okolicach brwi nie poprawiła jego wyglądu. Nieświadomie wyciągnęłam ręce w jego stronę. Jedna z dłoni powędrowała na jego policzek, a druga zanurzyła się w jego bujnych włosach.
- Przepraszam - szepnęłam, patrząc mu w oczy. - Jedno słowo nie wynagrodzi ci tego wszystkiego, ale chcę, żebyś wiedział, że mi przykro. Żałuję, tego, co powiedziałam i, że wciągnęłam cię w to całe zamieszanie - powiedziałam, czując, że moje policzki zmieniają kolor i cmoknęłam go w czoło nad rozciętą briwą, bardzo powoli, chcąc dać sobie czas na poukładanie myśli, zanim zmowu coś powiem. 
            Posłał mi uśmiech, delikatny, ale prawdziwy uśmiech oczyszczonego już z zarzutów Alana Clay'a. Niepowtarzalny i idealny pod każdym względem.
- Już o wszystkim zapomniałem, spokojnie - odpowiedział i położył dłonie na mojej talii.
- Obiecuję, że nigdy więcej nie poproszę cię o pomoc w związku z tą sprawą - mruknęłam i przesunęłam ręce niżej, zaciskając lekko palce na jego ramionach.
- Dalej chcesz w to wnikać? - Zapytał, marszcząc brwi.
- Żartujesz? Liczyłam się z takim ryzykiem. Zbyt daleko zaszłam, żeby teraz zostawić to wszystko - odpowiedziałam poważnym tonem. - Zbyt daleko zaszliśmy, Al - poprawiłam natychmiast.
- W takim razie dokończymy poszukiwania mordercy tak, jak je zaczęliśmy. Razem - odparł z uśmiechem.
             Widok Alana w dobrym humorze sprawiał, że poczułam dziwny ucisk w środku i, nim się obejrzałam, sama uśmiechnałam się jak głupia.
- Liczę tylko, że obejdzie się bez kolejnych wyroków śmierci - dodał po chwili.
- Mnie się podobało - odchyliłam się lekko, opierając się dłońmi o blat.
- Zabijanie? - Zapytał z udawanym przerażeniem, ale zaraz zaśmiał się. - Jas, ciszej, oni mogą to nagrywać!
            Zakryłam usta dłonią, sygnalizując, że zaliczyłam wpadkę i wzruszyłam ramionami.
- Chris raczej nie odważy się skazać nas za nagranie z monitoringu, prawda? Zwłaszcza, gdy opowiemy mu, co zrobiliśmy z jego poprzednikiem - rzuciłam, szczerząc się do niego i zsunęłam się z biurka, z zamiarem powrotu do ukochanego mieszkania.
           Jego ramiona pochwyciły mnie szybko i posadziły z powrotem na blacie. Patrzył wprost na mnie, badając dokładnie każdy centymetr mojej twarzy, i tym samym dając mi szansę podziwiania jego wspaniałych oczu. Posłał mi przelotny uśmiech i pocałował mnie delikatnie, jedną ręką obejmując mnie w talii, a drugą wplatając w moje włosy.
           Odwzajemniłam pocałunek, przywierając do jego ciała i poczułam przyjemne ciepło, bijące od niego. Nagle zaskoczyła mnie myśl, pojawiająca się w mojej głowie: kochałam go już od pierwszej sekundy naszej znajomości, a żeby to zrozumieć, potrzebowałam niespełna miesiąca.