piątek, 29 maja 2015

Rozdział 7

          Tydzień po ostatnim odkryciu, cały Prom huczał tylko o jednym - o lądowaniu na przystani. Na zwołanym zebraniu w Sali Głównej poinformowano nas, że będziemy tam za dwa, trzy miesiące, ale dla mnie zabrzmiało to jak "dwa, trzy lata". Chciałem jak najszybciej wynieść się z Południa i zamieszkać na Północy. Obawiałem się, że przez tak długi czas, śmierć poniesie więcej osób niż dotychczas. Albo, że przez tak długi czas nie uda się nam odnaleźć mordercy. Co prawda z każdym wyjściem na zwiady udawało się nam odkryć nowe fakty, ale w sprawie szaleńca staliśmy w miejscu.
           Jasmine była tym tak podekscytowana, że ciągle mówiła tylko o tym, jak będzie wyglądało nasze życie na imitacji Ziemi. Zasypywała mnie pytaniami, na które nie znałem odpowiedzi.
          Społeczność Promu była nam wdzięczna do tego stopnia, że wolno było nam wychodzić kiedy chcemy i szperać gdzie nam się spodoba. Przynajmniej tak nam mówiono. Dobrze wiedzieliśmy, że jeśli ktoś będzie chciał coś ukryć, zrobi to tak, abyśmy nie mogli tego odznaleźć.
***
           Jednego z późnych wieczorów wybrałem się na najwyższe piętro, odebrać Jas z popołudniowego patrolu. Ostatnio nasze grafiki były ułożone w ten sposób, że nie widzieliśmy się przez całe dnie.
           Szedłem w półmroku korytarza, stworzonemu przez małe lampki w ścianie nad podłogą. Kiedy skręciłem w jeden z korytarzy, dziewczyna wpadła na mnie, zupełnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu, tyle że teraz nie upadła na podłogę. Wtuliła się we mnie na sekundę, a ja poczułem jej cieżki, drżący oddech. Złapała mnie za dłoń i pociągnęła za sobą.
- To on - szepnęła tylko, a ja zrozumiałem momentalnie, co się dzieje.
            Jednym ruchem ręki otworzyłem komory ewakuacyjne i wepchnąłem ją niezgrabnie do środka. Chyba upadła, bo syknęła głośno. Zanim zdążyłem do niej dołączyć, poczułem jak coś ostrego wbija się w moje udo. Zerknąłem w dół. Ostrze noża wbiło się do samej rękojeści. Wydałem z siebie okrzyk bólu i zamknąłem komorę ewakuacyjną. Zostałem na korytarzu sam, słysząc jedynie swój własny oddech.
           Wyciągnąłem pistolet z pasa i powoli ruszyłem przed siebie. Ból piorunował moją nogę przy każdym kroku, ale postanowiłem iść dalej i dopaść mordercę, bo to on wystraszył Jas do tego stopnia. Niespodziewane natknąłem się na ciało młodej kobiety - bez oka i z poderżniętym gardłem. Była całkiem ładna, pewnie niewiele starsza ode mnie. Pochyliłem się nad nią, chcąc sprawdzić, czy na pewno nie żyje, ale momentalnie podniosłem się. Patrząc na jej obrażenia ze smutkiem stwierdziłem, że dziewczyna nie mogła żyć.
          Przeszedłem korytarz dwa razy, ale nikogo nie znalazłem. Uruchomiłem więc tablet i wybrałem numer Chrisa.
            Dźwięk przychodzącego połączenia rozniósł się po pustym korytarzu. Stanąłem jak wryty i rozejrzałem się nerwowo.
- Chris? - Krzyknąłem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. - Chris, do cholery!
            Nagle coś wbiło się w moje plecy - coś przypominającego strzykawkę. Momentalnie poczułem się senny, a moje oczy zalała ciemność. Postarałem się tylko nie upaść na mnie zranione udo i straciłem przytomność.
***
- Hej, przystojniaku. Wstawaj - usłyszałem jej pogodny głos.
           Otworzyłem oczy, które raziło jasne światło szpitalnej sali. Leżałem przykryty czystą, wręcz sterylną pościelą. Czułem ucisk opatrunku na swoim udzie.
           Jas siedziała tuż obok mojego łóżka i uśmiechała się szeroko. Najlepszym lekiem był dla mnie właśnie jej uśmiech.
- No nareszcie - szepnęła i przytuliła się do mnie. Pachniała różami, jak zawsze.
           Objąłem ją ramieniem i rozejrzałem po sali. Byliśmy sami.
- Bezpieczenie dotarłaś komorą? - zapytałem.
- Tak, ze mną wszystko w porządku - oznajmiła z uśmiechem. - Dziękuję Al. Ile to już razy uratowałeś mi życie?
- Wystarczająco dużo, żeby zasłużyć przynajmniej na medal - rzuciłem.
           Zaśmiała się, ale zaraz potem spoważaniała.
- Mają go? - Zapytałem spokojnym tonem.
           Powiedz, że tak, Johnson, powiedz, że tak.
          Posmutniała jeszcze bardziej i pokrecila głową.
Fala złości oblała mnie od wewnątrz.
- A niech to! Byliśmy tak blisko... - Podniosłem głos. - Co z monitoringiem? A ty, widziałaś coś?
- Nie. To znaczy tak. Tylko jego sylwetkę, ale nie twarz - odpowiedziała i splotła nasze palce. - Strzelił w ciebie środkiem usypiającym. A kamery były wyłączone.
           Odliczyłem w myślach od dziesięciu w dół, aby się uspokoić.
- To nic, Jas. Następnym razem się nam uda - pocieszyłem ją i zmusiłem się do uśmiechu, mimo że byłem wściekły. - Gdybyś wcześniej nie wezwała Chrisa mógłbym się natknąć na mordercę, a ze zranioną nogą nie miałbym szans. Ty też zasługujesz na medal.
- Chrisa? - Zapytała lekko zdziwiona. - Ah tak... Chrisa, oczywiście... - Dodała pośpiesznie.           
           Odniosłem wrażenie, że coś było nie tak.
***
           Nie mogłem chodzić przez trzy najbliższe dni, ale wypuścili mnie do mieszkania. Czułem się jak Bóg - dwie dziewczyny całą dobę skakały nade mną, jakbym umierał. Jedna przynosiła jedzenie, druga książki i tak dalej. Wbrew pozorom szybko się tym znudziłem i chciałem wrócić do pracy.
          Chłodne dłonie o długich, smukłych palcach zakryły moje oczy. Uśmiechnąłem się pod nosem i postanowiłem niereagować. Ten gest wydał mi się trochę zbyt banalny jak na Jasmine, ale w tamtym momencie nie zwróciłem na to uwagi. Stojąc cały czas za mną, dziewczyna pochyliła się i złączyłyła nasze usta. Od razu poczułem, że to nie były usta Jas. Otworzyłem oczy i z całej siły odepchnąłem od siebie Lucy. Upadła głośno na podłogę, przynajmniej tak usłyszałem, bo w tym samym momencie wycierałem język o poduszkę, wydając z siebie odgłosy obrzydzenia.
- Zwariowałeś? Przecież nie chciałam cię zabić! - Krzyknęła, zanosząc się łzami.
- Nie wydaje mi się - rzuciłem, przecierając nerwowo usta dłonią. - Nigdy więcej tego nie rób, zrozumiałaś? - Zapytałem, kładąc nacisk na każde słowo. - Wbij to sobie do tego pustego łba, do cholery. - Rzuciłem w jej stronę poduszką i posłałem jej wściekłe spojrzenie. - Zejdź mi z oczu.
           Wybuchłem nerwowym śmiechem i ostatni raz starłem niewidzialne ślady Lucy ze swojej twarzy. Przez to, co zrobili z jej mózgiem, dziewczyna oszalała. A ja razem z nią.
           Kiedy zaczęły się kłopoty, byłem w trakcie przeglądania nudnych kanałów telewizyjnych. Bardzo głośny alarm powiadomił, że dzieje się coś złego. Głos znikąd instruował każdego, że ma zamknąć się w mieszkaniu i założyć maskę tlenową.
Patrzyłem na nią nieufnie, przypominając sobie, że to urządzenie odebrało mi drugą, najważniejszą kobietę w moim życiu - moją siostrę.
          Odrzuciłem maskę i poderwałem się na nogi.
- Lucy! - krzyknąłem, zaciskając zęby przy ukłuciu bólu. - Na kanapę! Zaraz wracam.
            Dziewczyna usiadła posłusznie i postępowała zodnie z poleceniami mechanicznego głosu. Posłała mi spojrzenie pełne oburzenia. Nie obchodziło mnie, co wtedy o mnie myślała.
           Wybiegłem z pokoju i udałem się na pierwsze piętro. Kulałem, ale mimo to biegłem. Jasmine nie mówiła mi, gdzie ma dzisiaj dyżur, a jej tablet nie odpowiadał. Potykałem się o innych ludzi, biegnących w przeciwnym kierunku. Nie martwiłem się o siebie. Bałem się tylko o nią i o jej zdrowie. Jedyna myśl, bijąca wtedy w mojej głowie to: "odnajdź Jas." W prawdzie mogła przecież postąpić zgodnie z poleceniami i wrócić do pokoju, ale miałem złe przeczucia. A przeczucia nigdy mnie nie myliły.
           Nie było jej w sterowni, nie było przy jednym oknie z widokiem na kosmos. Nie znalazłem jej na piętrze Medyków, ani w laboratoriach. Kiedy zjeżdżałem windą do Stróżów, Prom jakby przechylił się do przodu, a potem zaczął się niespokojnie trząść. Teraz było mi jeszcze trudniej.
           Wybiegłem z windy i wpadłem prosto w ręce postaci bez twarzy. Mężczyzna nie miał włosów. Tak to przynajmniej wyglądało, bo zaginął na twarz bardzo ścisły materiał. Nie miał oczu, ust czy nosa. On widział mnie, ja nie widziałem jego. Chwycił mnie, mimo że starałem się uciec i zacisnął swoje przedramię na mojej szyi. Zaczął mnie dusić. Smierdział chemikaliami do tego stopnia, że zakręciło mi się w głowie. Nie mogłem oddychać, ale nadal myślałem tylko o niej i kiedy wyobraziłem sobie, że mógł coś jej zrobić, ugryzłem go bardzo mocno i wyrwałem z jego dłoni kawał skóry. Wydał z siebie głośny okrzyk bólu i uciekł. Przestraszył się moich zębów.
           Smak krwi wywołał u mnie odruch wymiotny, ale powstrzymałem się i pobiegłem dalej. Nie było sensu szukać mordercy. Nie w tamtym momencie.
          Światła na Promie zgasły, a sam statek coraz bardziej się pochylał.
           Wybrałem numer do Chrisa, który odebrał po kilku sekundach.
- Chłopcze, powiedz, że z Jasmine wszystko w porządku - powiedział stanowczo.
          Nie było jej u niego. Ogarnęło mnie przerażenie.
- Mam taką nadzieję, Chris. Szukam jej po całym Promie i nic. Poza tym, natknąłem się na tego psychola.
- Nic mnie to nie interesuje! Masz ją znaleźć, albo gorzko tego pożałujesz - warknął.
- Co się w ogóle dzieje? Coś w nas uderzyło? - Zapytałem, ledwo łapiąc oddech.
- Mijamy supernową. Nie spodziewaliśmy się tak wielkiej siły grawitacyjnej. Nie wiem, czy nas nie wciągnie, ale mimo to, chcę mieć swoją córkę żywą - oznajmił i rozłączył się.
           I bez jego wspaniałych rad wiedziałem co mam robić. A jej krzyk był dla mnie drogowskazem.
***
           Prom przechylił się do tego stopnia, że bezpieczniej było chodzić po jego ścianach. Modliłem się, aby urządzenie wywołujące sztuczną grawitację nie zawiodło. Zmierzałem w stronę cel, ciągnięty jej głosem, nie zważając na krwawiącą ranę po nożu.
           Sali było bardzo wiele. Musiałem otworzyć każde drzwi i zajrzeć do środka. Kiedy traciłem nadzieję na odnalezienie dziewczyny, usłyszałem jej płacz.
- Jas, to ty? - Krzyknąłem, uderzając w drzwi jednego z pomieszczeń.
- Al! Boże, Al, co się dzieje? - Wrzeszczała.
           Strzeliłem w urządzenie na ścianie, dzięki czemu drzwi zostały odblokowane. Rozsunąłem je, a właśnie w tym momencie statek wrócił do wcześniejszej pozycji. Nie zdążyłem się niczego złapać i runąłem do tyłu. Szybko wstałem i wbiegłem do środka, ale jej tam nie było.
           W zamian za to na podłodze widniała ogromna smuga krwi.
***
             Alarm ciągle wył, powodując, że miałem ochotę go zniszczyć. Nagle na moim tablecie wyświetliło się zdjęcie kosmosu, widocznego z jedynego okna na Promie. Nie było podpisane, ale jego nadawcą była Jas.
           Byłem wykończony, noga bolała mnie niemiłosiernie i chyba miałem gorączkę. Mimo to pobiegłem do sterowni jak oszalały. Kiedy znalazłem się na miejscu, nie zastałem nikogo. Przetarłem czoło dłonią, opadłem na krzesło i westchnąłem.
- Gdzie jesteś, Jas? - Mruknąłem, i pod wpływem impulsu obejrzałem się za siebie.
***
            Ujrzałem ją - przerażoną i śmiertelnie bladą. Wyciągnęła w moją stronę drżącą dłoń i jękneła z bólu. Metalowy drąg, zaostrzony na końcach, przebił ją na wylot na wysokości brzucha. Obejmowała go rękoma, które pokryły się ciemną krwią. Siedziała bez ruchu na jednym z krzeseł bez oparcia, ale mało brakowało, by z niego spadła.
            Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem wydusić z siebie słowa. Chciałem być na jej miejscu, chciałem nie patrzeć na jej cierpienie ale i uciec stamtąd. Zamiast to, natychmiast wysłałem sygnał alarmowy, a potem znalazłem się obok niej, podtrzymując ją i głaszcząc po głowie. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Powtarzałem tylko w myślach: "o Boże, o Boże, o Boże".
- Wszystko... Na moim tablecie... Hasło to 9073Q. Zapisz to sobie - tłumaczyła, a przy każdym wypowiadanym słowie, z jej ust wypływała krew. - Wszystkie wyjaśnienia są właśne tam... Zostawię cię z tym, ale dasz sobie radę. Zrobisz to dla mnie - wyszlochała i ścisnęła moje dłonie bardzo mocno.
            Łzy na jej twarzy mieszały się z krwią na brodzie. Włosy były potargane, a oczy... Jej oczy wyrażały ogromny smutek, cierpienie i przerażene.
            Nie wiedziałem, co mam zrobić. Moje serce rozpadało się właśnie na milion kawałków. Unosiłem jej dłonie i całowałem co chwila.
- Już wezwałem pomoc, Jas. Wytrzymaj - powtarzałem tylko.
- Nie chcę - krzyknęła przeraźliwie i wybuchła płaczem. - Zabiorą mnie tam i wyczyszczą mi pamięć, a dopiero potem będą martwić się moim zdrowiem - mówiła, dławiąc się krwią. - Nie chcę umrzeć, nie pamiętając o tobie - dodała. - Poza tym... Po tym co zrobiłam - kiwnęła głową w stronę kamer - nawet nie pofatygują się po mnie przyjść. - Przetarła twarz dłońmi, aby zetrzeć łzy, a zamiast to umazała swoją twarz krwią.
           Walczyła ze sobą. Starała się opanować, ale jej ciałem co chwila wstrząsały kilkusekundowe ataki płaczu i histerii.
- Al... Przekaż Chrisowi, aby odnalazł Erica. Mojego brata, sześć lat srarszego ode mnie. Porwano go, a z tego, co znalazłam na tych komputerach wynika... On jest w Przystani - zacisnęła zęby. - Boże, Al, nie wytrzymuję
            Posłała mi spojrzenie, które boleśnie mnie ukuło. Podniosła zakrwawione, drobne dłonie, na wysokość mojej twarzy i wtarla moje łzy, których nawet nie zauważyłem, zostawiając na policzkach czerwone ślady. Potem przeniosła je na swój pas z bronią i wyciągnęła pistolet.
- Zrób to, Al. Zrób to i pozwól mi już nie cierpieć - szepnęła i podała mi broń.
           Oszalałem. Czułem gniew, rozpacz i ogromny strach.
- Przecież wiesz, że nigdy ci tego nie zrobię! - Krzyknąłem i złapałem ją za ramiona. - Zaraz ci pomogą i wszystko będzie w porządku - tłumaczyłem, patrząc jej w oczy.
- Alan, to był on! On to zrobił, rozumiesz?! - Wrzasnęła z oszalałym wzrokiem, opluwając mnie przy tym czerwoną cieczą. - Zostawiam ci nagranie z monitoringu, a wszystkiego się dowiesz - dodała, a z jej ust wypłynęło jeszcze więcej krwi. Krew, krew, krew. Wszędzie było pełno krwi. Westchnęła i milczała przez długi czas, obracając broń w swoich dłoniach. - Strzelaj - powiedziała stanowczo i wcisnęła mi pistolet. - Strzelaj! No strzelaj pieprzony tchórzu! Jeśli mnie kochasz, to strzelaj - ryknęła.
             Łzy całkowicie rozmyły mi obraz. Powoli unisołem dążącą dłoń i przyłożyłem jej lufę do czoła. Gdyby sięgnęła po moją spluwę... Nacisnąłbym spust, pistolet nie zadziałałby bo byłem zawieszony w obowiązkach przez ranę w udzie, a ona by zrozumiała. Zrozumiałaby, że nie chce umierać.
           Stała się spokojniejsza, dużo spokojniejsza. Chwyciła moją drugą rękę i uśmiechnęła się do mnie, obnażając czerwone zęby.
- Policzmymy do trzech, dobrze? - Przemówiła delikatnym tonem. - Do trzech - powtórzyła z uśmiechem i pogłaskała mą dłoń.
          Serce mi się łamało, ale zgodziłem się. Jej widok sprawiał, że chciałem strzelić w głowę samemu sobie.
- Jeden - powiedziała powoli, patrząc mi w oczy.
- Jasmine, to nie może się tak skoczyć. Ja... Ja zostanę całkowicie sam. Nie potrafię żyć tutaj samemu - wychrypiałem i zacisnąłem na chwilę powieki. Kiedy je otworzyłem, patrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem. Powtórzyłem więc za nią, z ciężkim sercem: - Jeden.
- Dwa - szepnęła, cały czas się uśmiechając. - To nie będzie bolało, Al - dodała wesołym tonem. - To jak wizyta u dentysty. Cholernie się boisz, ale po chwili jest po wszystkim.
- Nie będę mógł żyć z myślą, że cię zabiłem. Chcesz, żebym pozbył się osoby, której w moim życiu powinno być najwięcej? Czego ty ode mnie oczekujesz?  - podniosłem głos, a ręka zaczęła mi ciążyć. - Dwa - dodałem po chwili, kiedy kiwała głową, zaciskając powieki.
- Kocham cię, Clay - powiedziała z całkiem poważną miną.
            Już nie płakała. Po prostu zatapiała się w moich oczach.
- Kocham cię, Johnson - odpowiedziałem łamiącym się głosem i pociągnąłem nosem.
           Kiwnęła głową, musnęła wargami moją dłoń i dała mi znak ruchem głowy.
- Trzy - powiedzieliśmy w tym samym czasie, a ja pociągnąłem za spust.
           Część mnie umarła razem z nią.
____________________________________________
No i jest za nami dosyć krótki rozdział z perspektywy Alana.Trochę się porobiło, ale historia ciągnie się dalej i - jak myślę - zaskoczy Was w najbliższym czasie.
Za tydzień kolejny odcinek! :))

3 komentarze :

  1. O rzesz ty! Cholera, zabiłaś moją Johnson i zrobiłaś z mojego Clay'a morderce. A żeby cię internet pochłonął, zła kobieto!
    Do rzeczy: o boże! Rozdział bardzo fajny, nie dłuży się i wszystko ładnie przedstawione. Chyba trochę za mało opisów, ale wiesz, ja zawsze chcę tylko opisy. :D Kurcze, końcówka taka fjdkswonafs nie umiem o niej napisać...
    Pozdrawiam i życzę weny!
    E.
    PS. Jakbyś mogła zmienić szablon... Strasznie źle się czyta i trzeba zaznaczać tekst, żeby w ogóle coś dało się czytać...
    PPS. I tak wiem, że Johnson będzie żyła, nie z przypadku adres to crime-of-JASMINE XDD
    [uniesmy-ponad-niebo]

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, dziękujęodcinkiemuję :') Opisy w tym rozdziale trochę mi nie szły, więc dlatego jest ich aż tak mało :c Co do Jasmine... Z grzeczności nie zaprzeczę, ale wszystko okaże się w następnych rozdziałach XD
    A przed następnym odcinkiem zrobię coś z tym szablonem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, zaskakujesz mnie coraz bardziej! Jak mogłaś zabić Jas?! Pytam się?! Ona była wspaniała, taka odważna. I jeszcze Alan... Smutny, kochany Alan. Tak mi go szkoda. Jak mogłaś mu to zrobić? Czekam niecierpliwie na następny rozdział. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni! Życzę ci weny <3

    OdpowiedzUsuń