czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 5

- Wstawać! Wychodzimy! - krzyknął ktoś, kto obudził mnie z głębokiego snu.
           Poderwałam się na nogi i poczułam, że spanie na pryczy nie było dobrym pomysłem. Dotknęłam obolałych mięśni i zamarzyłam o gorącym prysznicu.
           Spojrzałam na Alana - na jego przekrwione oczy i bladą twarz - i domyśliłam się, że nie spał przez większość nocy. Szybko odwróciłam jednak wzrok, przypominając sobie o naszej wczorajszej wymianie zdań.
- Najpierw ona - powiedział strażnik, a ja podeszłam do niego, pełna obaw i strachu.
          Skrępował mi dłonie kajdankami i poprowadził przed sobą. Siedzibę Stróżów znałam doskonale, dlatego szybko odgadłam cel naszej podróży - prowadził mnie na przesłuchanie.
- Mogę dostać coś do picia? - Zapytałam strażnika, którego kojarzyłam ze wspólnych szkoleń. Moje usta były przesuszone, a głos zachrypnięty.
- Później - mruknął tylko.
           Chwilę potem siedziałam już w śnieżnobiałym pomieszczeniu, ściskając kubeczek pełen przyjemnie chłodnej wody i czekając na jakikolwiek ruch ze strony władz. Do sali wszedł jeden z przywódców, ten od Stróżów. Ten sam, który skazał Veronicę na wydalenie z Promu. Usiadł naprzeciwko mnie i uruchomił dotykowy wyświetlacz umieszczony w stole.
- Richards - przedstawił się, nie patrząc na mnie. Jego głos był znudzony.
- Johnson - odpowiedziałam, odstawiając kubek na blat.
           Mężczyzna podniósł wzrok i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Doskonale wiem, jak się nazywasz, dziecko - rzekł spokojnie.
- Ja również, a jednak przypomniał mi pan swoje nazwisko - mruknęłam i przysunęłam się do stołu.
- Posłuchaj mnie. Sprawa jest poważna, szczerze nie widzę już dla was ratunku, więc daruj sobie wszelkie uszczypliwości - powiedział, cały czas uśmiechając się do mnie. Spojrzał przelotnie na notatki na wyświetlaczu. - Zacznijmy od początku. Pokaż mi swój nadajnik.
          Zamarłam. Przecież to będzie jednoznaczną wskazówką dla tych ludzi, że to ja jestem mordercą.
- Nie - odpowiedziałam i zacisnęłam dłoń na nadgarstku. Jakie to było naiwne!
          Mężczyzna wstał, cały czerwony ze zdenerwowania i uderzył mnie w twarz. Spadłam z krzesła, czując ogromny ból na policzku. Dotknęłam warg palcami, które pokryły się krwią, podobnie jak skrawek podłogi w sali. Richards szarpnął mnie za rękę, odsłonił rękaw i zaśmiał się na widok krzywej blizny. - Sprytnie - przyznał. - Wracaj na miejsce.
          Usiadłam grzecznie, a on zajął własne krzesło. Po raz kolejny zanurzył się w morzu swoich notatek.
- Gdzie taka młoda dziewczyna jak ty, podziewała się z równie młodym chłopakiem o czwartej w nocy? - Zapytał uprzejmie.
- Umówiliśmy się - skłamałam - na krótki spacer po Promie.
          Wspaniale. Zatracałam się w swoich kłamstwach, z mimuty na minutę coraz bardziej. Pocierałam dłoń o dłoń i starałam się ignorować ból policzka.
- Oczywiście - mruknął. - A wracając do pokoju natknęliście się na rannego w windzie? - Zapytał sarkastycznie.
- Tak właśnie było - odpowiedziałam, czując pieczenie wargi przy wypowiadaniu każdego ze słów.
- Powiem ci, jak było - wstał i stanął za mną. - Usunęliście nadajniki, żeby móc biegać po statku i zabijać ludzi dla zabawy - powiedział lekkim tonem i położył mi dłoń na ramieniu. - Chcieliście wcielić się w role przebiegłych, seryjnych morderców, jednak ja was ubiegłem - dodał uprzejmym tonem, przechodząc obok mnie i pogłaskał mnie po nieobitym policzku. - Tak. Zabijanie dla zabawy pasuje do dwojga nastolatków.
- Nie widzę nic zabawnego w uśmiercaniu niewinnych - powiedziałam i posłałam mu  spojrzenie pełne nienawiści, przypominając sobie o Veronice.
- Ty kłamliwa suko - rykną i złapał mnie boleśnie za włosy. - Chciałaś go zabić. Powtórz: chciałam go zabić. Masz się przyznać, słyszysz? - krzyczał i ciągnął mnie za włosy coraz mocniej, przytrzymując mnie nogą na krześle.
- Pierdol się - syknęłam i zmusiłam się do tego, aby posłać mu uśmiech.
           Najważniejsze było sprawianie pozorów twardej i niemożliwej do złamania. Wtedy Richards wiedziałby, że nie będzie tak łatwo wkręcić mnie w zbrodnie.
          Mężczyzna popchnął mnie do tyłu. Upadłam wraz z krzesłem, ale szybko się podniosłam. Wtedy strach ustąpił miejsca wściekłości. Dostrzegłam broń w jego pasie i rzuciłam się po nią. Richards ubiegł mnie, wyciągnął nóż i zdążył zranić mnie w ramię. Ostrze wbiło się dość głęboko i przejechało wzdłuż mojego ciała, kilka centymetrów. Skafander został przerwany, a spod materiału wydobyła się krew.
- Na krzesło - rozkazał, a ja zrobiłam to, czego chciał.
           Wymienił nóż na pistolet laserowy i przystawił mi go do skroni.
- Nawet jeśli nie rusza cię wizja własnej śmierci, ja mam coś w zanadrzu - wycedził przez zęby. - Zalożę się, że twój przyjaciel będzie bardziej wylewny, kiedy zobaczy, że niewiele dzieli twój mózg od kompletnego zjarania - zaśmiał się i zacisnął dłoń na moim krwawiącym ramieniu.
          Ból był koszmarny i przeszył moją rękę do kości. Nawałnica myśli zalała moją głowę - cierpienie, rozpacz i niepokój o Ala. Zaczęłam ryczeć z bólu, ale nie prosiłam go o litość.
          Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich ktoś, kogo nie mogłam poznać przez łzy w oczach.
- Matko boska, puść tę dziewczynę! - powiedział ostro Chris.
          Richards posłuchał mojego ojca i wrócił na miejsce. Patrzyłam na niego z nienawiścią, chcąc rzucić się na niego i zatłuc.
- Nie przyznała się - zwrócił się do niego - ale to kwestia czasu. Prędzej czy później złamiemy ją. Ją, albo tamtego chłopaka - uśmiechnął się do mnie. - Teraz zabierzcie ją do celi i przyprowadźcie mi Clay'a za jakieś dziesięć minut.
           Strażnik skrępował mi ręce i odprowadził na miejsce. Cały lewy rękaw pokrył się krwią, a ja byłam pewna, że wyglądam tak, jak się czuję - koszmarnie. Kiedy drzwi się otworzyły spuściłam wzrok i udałam się wprost na łóżko.
- Jas, o Boże! - syknął Al pod nosem i natychmiast znalazł się obok mnie. - Co tam się działo? Przecież to rana do szycia. Twoja twarz... - Mówił ciągle i ciągle, a jego dłonie dotykały mojego obolałego ciała.
- To boli, zostaw - warknęłam w końcu i odsunęłam się od niego.
           Patrzyliśmy na siebie przez długi czas. W mojej głowie krążyła jedna myśl : nasze zeznania musiały się zgadzać. Potem położyłam się tak, aby nie poruszyć obolałego ramienia, a kiedy przyszli po chlopaka, zwróciłam się do niego:
- To była najgorsza randka w moim życiu - powiedziałam, posyłając mu wymowne spojrzenie.
          Z jego oczu wyczytałam, że mnie zrozumiał. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
***
           Alan wrócił do celi w poszarpanym skafandrze, z otartym policzkiem i podbitym okiem. Usiadł na podłodze i nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Kilka razy próbował coś powiedzieć, jednak nie usłyszałam od niego niczego sensownego. Czułam się winna. Tak bardzo męczyły mnie wyrzuty sumienia. To ja wyciągnęłam go na szperanie w nadajnikach i to ja sprawiłam mu przykrość. Przynajmniej jako pierwsza.
           Ból pulsował w moim ciele w równym rytmie i powoli zaczęłam się do niego przyzwyczajać. Wpatrywanie się w sufit działało na mnie przeciwbólowo. Krew powoli skapywała na podłogę.
           W końcu podeszłam do drzwi i wcisnęłam guzik. Mała szyba pojawiła się w nich natychmiast, a w niej jeden ze strażników.
- Potrzebujemy pomocy Medyków - oznajmiłam, a mój głos był niewyraźny przez opuchniętą twarz.
            W odpowiedzi usłyszałam jedynie pogardliwy śmiech. Wróciłam więc na łóżko i przyłożyłam twarz do zimnej ściany. Wybuchłam głośnym płaczem, rycząc jak dziecko, przerażona wizją śmierci w miejscu, gdzie moje życie miało być uratowane. Płakałam, czując, że w pewnym sensie mi to pomaga. Chciałam wydostać się z tej pieprzonej celi, tylko tyle. I kiedy wpadłam na genialny pomysł, wiedziałam, że mi się to uda.
            Wstałam szybko, stanęłam na samym środku pomieszczenia i spojrzałam przelonie na Ala. Potem upadłam, starając się, aby wyglądało to realistycznie i uderzłam się w głowę jak najmocniej.
            Jedyne, co pamiętam z późniejszych wydarzeń do krzyk chłopaka i jego dłoń gładzącą moje włosy.
***
           Ocknęłam się w drodze do siedziby Medyków, jednak udawałam nieprzytomną jeszcze przez jakieś pół godziny. Oczy otworzyłam dopiero, gdy leżałam w szpitalnym łóżku, dużo wygodniejszym niż to w więzieniu.
- Jasmine... Jak się czujesz? - zapytał mój ojciec, podłączając mi kroplówkę.
- Oskarżają mnie o próbę zabójstwa, biją, poniżają, a Al... Czuję się wspaniale - odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
- Podaję ci środek nasenny - oznajmił.-  Odzyskasz siły, a ja spróbuję porozmawiać z Richardsem. W międzyczasie zszyjemy ci ramię i opatrzymy inne rany.
           Nie zdążyłam zaprotestować, bo zasnęłam. Poczułam tylko, jak wsuwa coś pod moją poduszkę.
***
- Pozwolili mi tu przyjść tylko na dziesięć minut - usłyszałam czyjś głos, gdzieś z daleka. - Mówienie do kogoś nieprzytomnego jest chore, wiem - stwierdził chłopak - ale tylko teraz mam.pewność, że mi nie przerwiesz.
           Nie widziałam go, ale czułam, że się uśmiecha. Postanowiłam nie ujawnić się jeszcze i udawać, że dalej śpię. Cieszyłam się, że był tam ze mną do tego stopnia, że musiałam powstrzymywać uśmiech.
- Nikt nie chce powiedzieć mi, co z tobą. Właściwie to nikogo tutaj nie było i nie mogłem się niczego dowiedzieć. Okropnie mnie przestraszyłaś, Jas.
           Domyślałam się, że siedzi blisko, bardzo blisko. Jego zapach sprawiał, że nie czułam ani bólu, ani strachu.
- Czuję się jak palant, po tym, co ci powiedziałem. Nie wszystko było prawdą. Jedyne, czego żałuję w związku z naszą znajomością, jest to, jak zachowałem się w tej celi, naprawdę. Mówiłem szczerze, co do ciebie czuję, nawet, jeśli poważnie cię to nie interesuje. Nie wiem, czy gdy się obudzisz, będę tu jeszcze. Chcą mnie wypchnąć. Richards dobitnie mnie o tym przekonał, uwierz. Przeczuwam, że chcą mnie ukarać.
          Nie wytrzymałam. Uchyliłam oczy i spojrzałam na niego.
           Na jego policzku widniała fioletowo - zielona plama. Byłam pewna, że przesłuchiwali go jeszcze raz, bo wyglądał znacznie gorzej niż wcześnie. Wielki siniak wyglądał koszmarnie, a rozcięty łuk brwiowy nie był opatrzony. Chłopak był zaskoczony, ale nie ruszył się z miejsca. Do moich oczu napłynęły łzy, już po raz kolejny.
           Tego dnia płakałam jak nigdy.
- Nachyl się i poluźnij mi pasek - mruknęłam, starając się zrobić to jak najciszej, bez żadnego ruchu. Dzięki bogu siedział tak, że zakrywał mnie przed strażnikami.
           Zrobił to, o co prosiłam - nachylił się, a przy okazji pocałował mnie w czoło, poluźniając klamrę paska na moim nadgarstku, bardzo szybko i dyskretnie. Po raz kolejny zamknęłam oczy.
           Potem wstał - słyszałam jego oddalające się kroki i uchylił drzwi.
- Ile mam jeszcze czasu? - Zapytał.
           Nie usłyszałam odpowiedzi, jednak wrócił i usiadł po drugiej stronie łóżka.
           Strażnicy pozwolili mu siedzieć tutaj bez żadnej kontroli. Obserwowali nas jedynie z dużej odległości, przez szybę. To ogromne niedopatrzenie z ich strony.
           Położył swoje dłonie na mojej, a potem bardzo powoli poluźnił drugi pasek.
           Połowa roboty za nami.
           Otworzyłam oczy, posłałam mu uśmiech i zaczęłam przestawienie. Rzucałam się na łóżku, próbując udawać jakikolwiek atak. Chłopak szybko wezwał strażników. Podeszli do mnie natychmiast, jednak ja ubiegłam ich i wyswobodziłam ręce z pasów. Chwyciłam nóż, schowany pod poduszką i rzuciłam prosto w pierś jednego z mężczyzn. Zaryzykowałam, nie mając pewności co dokładnie schował mi Chris. W tym czasie Alan ogłuszył drugiego ciosem metalową nerką.
- I co teraz? - Zapytał, patrząc na mnie z ekscytacją w oczach.
- Teraz do Richardsa - powiedziałam z cieniem uśmiechu, który zmylł się z mojej twarzy, gdy zajrzałam pod pościel. - Ale najpierw po ubrania.
***
           Odzyskałam swoją broń i jeden ze skafandrów. O dziwo nikt z patroli na Promie nie wiedział o naszym aresztowaniu. Chodziliśmy po pokładzie bez żadnych wątpliwości - byliśmy pewni, że jesteśmy bezpieczeni.
           Siedziba Stróżów była opsutoszała, większość z pracowników siedziała w tym czasie na kolacji. Szliśmy korytarzem w milczeniu, zaglądając do każdego z pomieszczeń, aż w końcu znaleźliśmy tego, kogo szukaliśmy.
- Richards - powiedziałam z uśmiechem i weszłam do środka.
           Jego mina była warta każdego zamieszania. Patrzył na mnie zaskoczonym wzrokiem, potem wstał i wyciągnął broń w moją stronę. Ręce mu drżały. Nie spuszczał mnie z oczu.
- Nie radzę, skarbie - rzuciłam pewnym siebie tonem i podeszłam do jego biurka.
           Do środka wszedł wtedy Alan i, dając znak Richardsowi, rozkazał mu opuścić broń.
- Rzuć to, chłopcze, bo ją zastrzelę - powiedział mężczyzna niepewnym głosem.
Bał się, a ja chciałam to wykorzystać.
- Nie zatrzelisz - zaśmiałam się i wyciągnęłam rękę w jego stronę. Po chwili oddał mi swój pistolet i usiadł zrezygnowany na krześle.
- Jak wam się udało? Dopilnowałem przecież...
- Zła organizacja, Richards - przerwał mu Al. - Masz środki, sprzęt i ludzi, ale nie umiesz tego wykorzystać.
           Chłopak podszedł do niego i przyłożył mu lufę do skroni. Był wściekły na Richardsa, ale zaszczycił mnie czułym uśmiechem.
- Czego chcecie? Wolności? Wyższych stanowisk? W porządku, dostaniecie wszystko, tylko...
- Zamknij się i słuchaj - warknął Alan i kiwnął do mnie głową.
            Opowiedziałam mu, czego żądam. Co chwilę Al wtrącał się ze swoimi propozycjami. Obserwowałam bacznie twarz czterdziestolatka, wyrażającą przerażenie i nienawiść.
- A jeśli nie? - Zapytał, próbując udawać pewnego siebie.
- A jeśli nie, to jutro o godzinie dziesiątej na Sali Głównej odbędzie się projekcja nagrania z przesłuchania Jasmine Johnson i Alana Clay'a - zaśmiałam się pogardliwie. - Sam wiesz, jak zareagują ludzie.
- Wybieraj. Albo śmierć na oczach wszystkich, albo w gronie naszej trójki - powiedział Alan i mocniej docisnął lufę do jego skroni.
           Nastała długa cisza, a kiedy usłyszałam odpowiedź, uśmiechnęłam się w duchu.
- Zgoda - wycedził, próbując powstrzymywać płacz.
***
- Nazywam się Andrew Richards, przywódca Promu Południe z projektu Stanów Zjednoczonych Ameryki, opiekun grupy stróżów i przedstawiciel naszej społeczności. Zrzekam się swojego stanowiska i przekazuję go Christianowi Johnson. Jednocześnie oświadczam, że Jasmine Johnson i Alan Clay nie są zamieszani w zabójstwa dokonane na pokładzie arki... Podobnie jak Veronica Dale, którą niesłusznie skazałem na smierć, mimo świadomości, że była osobą niewinną. Swój błąd przypłacam życiem.
           Alan stał obok mnie, objął mnie w pasie i celował w mężczyznę pistoletem. Ja nagrywałam wszystko, czując ogromną satysfakcję, że dowiodłam prawdy. Przynajmniej do połowy.
- Wspaniale - uśmiechnęłam się, kiedy wyłączyłam kamerę.
- Wstawaj - warknął Al i skrępował mu ręce.
            Znalazłam urządzenie przywołujące celę w biurku. Przyłożyłam je do ściany i uruchomiłam.
- Było miło Andy, ale sam rozumiesz... Nie mamy na ciebie całego dnia - rzuciłam, otwierając szklaną klatkę.
           Chłopak wepchnął mężczyznę do środka i zamknął drzwi.
- Chcesz zabrać głos ostatni raz? - Zapytał Richardsa.
            Mężczyzna nie odpowiedział, uznałam to za odmowę i wcisnęłam guzik. Jego twarz bez wyrazu była skierowana wprost w moją stronę. Cela zniknęła pod podłogą, a na wyświetlaczu pojawił się skazany, już po raz ostatni. Kiedy zniknął za ostatnią śluzą, poczułam, jak ogromny ciężar spada mi z serca, a ciągły strach ustępuje, z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Usiadłam na biurku, od teraz należącym do mojego ojca i przetarłam twarz dłonią, uważając na obite miejsca. Satysfakcja rosnąca wewnątrz mnie nie pozwala mi się nie uśmiechać. Obserwowałam bacznie, jak Al chował broń do pasa i odmontowywał urządzenie od ściany. Kiedy umieścił je w jednej z szuflad biurka, stanął przede mną i przytulił mnie mocno, gładząc dłonią moje włosy.
- Już po wszystkim - powiedział uspokajającym tonem.
           Objęłam go mocno i uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba wydawało mu się, że bardzo przeżyłam uśmiercanie Richardsa, ale ku własnemu zaskoczeniu, dokonałam tego z wielkim spokojem.
- Już po wszystkim - powtórzyłam i odsunęłam się na małą odległość.
           Jego czerwone oczy były zmęczone i ponure, a siniak na twarzy robił się coraz bardziej fioletowy. Opuchlizna prawie całkiem zeszła, jednak zaschnięta krew w okolicach brwi nie poprawiła jego wyglądu. Nieświadomie wyciągnęłam ręce w jego stronę. Jedna z dłoni powędrowała na jego policzek, a druga zanurzyła się w jego bujnych włosach.
- Przepraszam - szepnęłam, patrząc mu w oczy. - Jedno słowo nie wynagrodzi ci tego wszystkiego, ale chcę, żebyś wiedział, że mi przykro. Żałuję, tego, co powiedziałam i, że wciągnęłam cię w to całe zamieszanie - powiedziałam, czując, że moje policzki zmieniają kolor i cmoknęłam go w czoło nad rozciętą briwą, bardzo powoli, chcąc dać sobie czas na poukładanie myśli, zanim zmowu coś powiem. 
            Posłał mi uśmiech, delikatny, ale prawdziwy uśmiech oczyszczonego już z zarzutów Alana Clay'a. Niepowtarzalny i idealny pod każdym względem.
- Już o wszystkim zapomniałem, spokojnie - odpowiedział i położył dłonie na mojej talii.
- Obiecuję, że nigdy więcej nie poproszę cię o pomoc w związku z tą sprawą - mruknęłam i przesunęłam ręce niżej, zaciskając lekko palce na jego ramionach.
- Dalej chcesz w to wnikać? - Zapytał, marszcząc brwi.
- Żartujesz? Liczyłam się z takim ryzykiem. Zbyt daleko zaszłam, żeby teraz zostawić to wszystko - odpowiedziałam poważnym tonem. - Zbyt daleko zaszliśmy, Al - poprawiłam natychmiast.
- W takim razie dokończymy poszukiwania mordercy tak, jak je zaczęliśmy. Razem - odparł z uśmiechem.
             Widok Alana w dobrym humorze sprawiał, że poczułam dziwny ucisk w środku i, nim się obejrzałam, sama uśmiechnałam się jak głupia.
- Liczę tylko, że obejdzie się bez kolejnych wyroków śmierci - dodał po chwili.
- Mnie się podobało - odchyliłam się lekko, opierając się dłońmi o blat.
- Zabijanie? - Zapytał z udawanym przerażeniem, ale zaraz zaśmiał się. - Jas, ciszej, oni mogą to nagrywać!
            Zakryłam usta dłonią, sygnalizując, że zaliczyłam wpadkę i wzruszyłam ramionami.
- Chris raczej nie odważy się skazać nas za nagranie z monitoringu, prawda? Zwłaszcza, gdy opowiemy mu, co zrobiliśmy z jego poprzednikiem - rzuciłam, szczerząc się do niego i zsunęłam się z biurka, z zamiarem powrotu do ukochanego mieszkania.
           Jego ramiona pochwyciły mnie szybko i posadziły z powrotem na blacie. Patrzył wprost na mnie, badając dokładnie każdy centymetr mojej twarzy, i tym samym dając mi szansę podziwiania jego wspaniałych oczu. Posłał mi przelotny uśmiech i pocałował mnie delikatnie, jedną ręką obejmując mnie w talii, a drugą wplatając w moje włosy.
           Odwzajemniłam pocałunek, przywierając do jego ciała i poczułam przyjemne ciepło, bijące od niego. Nagle zaskoczyła mnie myśl, pojawiająca się w mojej głowie: kochałam go już od pierwszej sekundy naszej znajomości, a żeby to zrozumieć, potrzebowałam niespełna miesiąca.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz