piątek, 22 maja 2015

Rozdział 6

          Chris był w kompletnym szoku, kiedy powiedzieliśmu mu, co się wydarzyło. Najpierw milczał, potem na nas krzyczał, a na samym końcu nam pogratulował. Jeszcze tego samego dnia ogłosił całej społeczności Promu o naszych "dokonaniach", wyświetlił ostatnią mowę Richardsa i zasiadł na jego miejscu. Zbadano nas i opatrzono. Potem mogliśmy wrócić do siebie. Na początku wzięłam długi prysznic i doprowadziłam się do porządku, a następnie położyłam się spać z myślą, że przez najbliższe trzy dni mogę nie wychylać nosa spod kołdry, podczas kiedy inni będą musieli pracować. Między innymi tak wynagrodził nas Chris - dowolną liczbą dni wolnych od pracy. Alan chciał wrócić do obowiązków po tygodniu, mi jednak wystraczyłyby trzy doby. Trzy doby spokoju.
          Następnego dnia wyszłam z łóżka po dziesiątej, w godzinę uporałam się z przygotowaniem się do życia i samotnie udałam się na śniadanie.
           Zajadałam papkę o smaku jajecznicy, opracowując przy tym plan dalszego działania.
Nagle z mojego wewnętrznego monologu wyrwał mnie znajomy mi głos:
- Smacznego - mruknął mój ojciec, siadając obok mnie.
           Tylko jego mi brakowało.
- Szukasz Ala? - Zapytałam z pełnymi ustami. - Jeszcze śpi, napisz do niego w okolicach szóstej wieczorem, powinien już wrócić do żywych.
- Nie. Szukałem ciebie - oświadczył.
           Milczałam przez chwilę, wpatrując się w ścianę przed sobą.
- Doprawdy? Ja ciebie też. Przez pięć lat. I żeby cię odnaleźć musiałam jedynie przeżyć koniec świata - posłałam mu sztuczny uśmiech.
- Jasmine... Nie zrozumiesz mnie. Musiałem wtedy odejść, bo nie miałem innego wyjścia.
           Z kazdym jego słowem złość we mnie rosła.
- Musiałeś naz zostawić? Okej, mogę to zrozumieć. Ale nie mogłeś nalepić nawet pieprzonej karteczki na drzwiach lodówki z napisem: "nie umarłem, nie opłakujcie mnie, cześć"? Naprawdę? - Podniosłam głos i wstałam.
- Martwię się o ciebie. Po sprawie z Richardsem... Jesteś teraz w centrum uwagi, boję się, że staniesz się celem mordercy.
           Nachyliłam się nad nim i zacisnęłam szczęki. Miał rację. Na Promie każdy mnie znał, pokazywał na mnie palcem albo mi gratulował.
- Mogłeś martwić się, kiedy nie wracałam na noc do domu, kiedy skradałam się pijana do pokoju po imprezie, kiedy złamałam nogę na rowerze podczas przejażdżki z Patricią albo kiedy weszłam na poddasze i zatrzasnęłam wyjściową klapę. Wtedy mogłeś się martwić. Ale ciebie nie było - powiedziałam z wielkim żalem w głosie. - Błagam, udawaj, że teraz też cię nie ma.
           Patrzył mi w oczy, wzrokiem bez wyrazu.
- Uważaj na siebie - powiedział w końcu.
- Wystraczy mi jedena osoba przejmująca się moim bezpieczeństwem bardziej, niż swoim - rzuciłam i odeszłam od stołu.
***
           Kiedy wróciłam do pokoju, Al siedział na kanapie i czytał coś. Usiadłam obok niego bez słowa i włączyłam wyświetlacz na ścianie, chcąc obejrzeć jakiś film. 
- Nadmiar wolnego czasu bardzo mnie męczy - powiedział, nie wychylając nosa znad książki.
           Nie zareagowałam. Dalej przerzucałam filmowe propozycje ruchem ręki.
- Wszystko gra?
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i oparłam się o niego plecami, wtulając się mocno. - Mam wrażenie, że Chris nie pozwoli nam dokończyć poszukiwań - powiedziałam, a jego ramiona objęły mnie.
- Dlaczego miałby nam w tym przeszkadzać? Jak dotąd nas wspierał i zawsze...
- Zamartwia się o mnie - przerwałam mu i odchyliłam głowę tak, aby na niego spojrzeć.
Na twarz chłopaka wypełzł uśmiech.
- To twój ojciec. Przecież to całkiem naturalne - odparł takim tonem, jakby tłumaczył coś mało zdolnemu dziecku.
- Być może naturalne dla normalnych rodziców. Nie dla Chrisa - odpowiedziałam. - Musisz zapewnić go, że nic mi się nie stanie - mruknęłam.
- Nic ci się nie stanie. Dopilnuję tego - usłyszałam.
- Przecież ja doskonale o tym wiem - przewróciłam oczami. - Tylko on nie.
           Zapanowała cisza. Po raz kolejny na niego zerknęłam. Patrzył na mnie wzrokiem oczekującym wyjaśnień.
- Zdenerwowałam się na niego - oznajmiłam.
- Zauważyłem. Tylko dlaczego?
- Nagle pojawił się w moim życiu... Tak niespodziewanie. Akurat teraz, kiedy nauczyłam się bez niego żyć - powiedziałam cicho, nieświadomie bawiąc się jego palcami. -  Żyć ze świadomością, że najprawdopodobniej umarł, że wyszedł z domu jednego z sierpniowych poranków i nie wrócił...
           Pamiętam to, jakby miało to miejsce wczoraj. Tamtego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. Zbiegłam na dół, zrobić sobie śniadanie. Poprzedniego wieczoru obiecał mi zabrać mnie na zakupy do dużego centrum. Zauważyłam, że nie ma go w kuchni, mimo że zawsze wstawał przede mną. Nie było go tam tak samo, jak w pozostałch częściach domu. Zniknął tylko samochód. Jego komórka milczała. W pracy nikt nie widział go tego dnia i zbywał mnie tłumaczeniem, że ten dzień miał mieć wolny. Oczywiście. Potem zadzwoniłam do mamy, która o niczym nie miała pojęcia. Po dwudziestu czterech godzinach niepewności i szukania Chrisa po znajomych, zgłosiłyśmy zaginięcie na policji. Mieli się tym zająć - ale z marnym skutkiem. Przez pięć lat zdołali odnaleźć tylko jego auto. Od pierwszych dni poszukiwań przygotowywano nas na najgorsze. Było nam trudno, ale daliśmy radę się z tym uporać i żyć z tą myślą, że już nigdy go nie zobaczymy. Był słabym ojcem, ale lepszy słaby ojciec, niż żaden.
- Rozumiem - odpowiedział i popatrzył na mnie z litością.
           Doskonale znałam ten wzrok. Tyle ludzi mi "współczuło", że nauczyłam się go rozpoznawać w ułamku sekundy.
           Nic nie rozumiesz, pomyślałam, ale ugryzłam się w język.
- Porozmawiasz z nim? - Zapytałam, próbując się uśmiechnąć.
- Porozmawiam - odpowiedział pogodnie i wrócił do czytania.
            Podziękowałam mu, cmoknęłam go w policzek i wyszłam z mieszkania, informując go wcześniej, że idę do Rekreacyjnej. Dołączył do mnie po minucie i trzynastu sekundach. Pobił swój rekord.
***
           Nie dotarliśmy do Sali Rekreacyjnej. Nie dotarliśmy nawet na inne piętro. Już w windzie dostaliśmy wiadomość od Chrisa - ranny nie żyje. Umarł i zostawił nas samych, bez żadnych wyjaśnień ani wskazówek.
            W ciągu kilku minut znaleźliśmy się w szpitalnej sali. Weszliśmy do środka akurat wtedy, kiedy jego ciało pakowano do worka.
- Możemy porozmawiać z jego lekarzem prowadzącym? - Spytał Al jednego z pielęgniarzy.
- Nie widzimy takiej potrzeby - odparł mężczyzna, patrząc na nas z pogardą.
           No tak. Mieliśmy przed sobą jednego z nielicznych zwolenników Richardsa, który najchętniej odsztrzeliłby nam łeb.
- Jest taka potrzeba - warknęłam. - Morderca nadal jest wśród nas. To już jego trzecia ofiara, a my krążymy w kółko. Ludzie się boją... - Wyliczałam i widziałam, jak facet mięknie.
- Pokój 458. Aidan Bell - odpowiedział od niechcenia i zasunął worek na zwłoki.
           Podczas drogi korytarzem zadałam Alanowi nurtujące mnie pytanie.
- Co robią z ciałami ofiar?
Nie powiedział słowa, ale zrozumiałam, że kilka pięter niżej, znajduje się prawdziwe cmentarzysko.
***
- Na jego ciele nie znaleźliśmy żadnych śladów, pozostawionych przez mordercę - tłumaczył Aidan.
            Siedziałam obok Alana, przy białym biurku, przypominającym mi dzień przesłuchania.
- Dlaczego zginął? - Zapytałam w końcu. - Zauważyłam uszkodzone oko i naderwane ucho, ale to chyba nie są śmiertelne obrażenia.
- Nie - przyznał lekarz. - Był poobijany, ale nie dlatego umarł. Miał zawał. Oczywiście to nie wyklucza ataku ze strony napastnika. Jak już mówiłem, nie mam nic, co by was zainteresowało.
- Jasne - mruknął Alan zamyślonym tonem. - W takim razie nic tu po nas.
           Zrobił to zbyt szybko. Liczyłam, że zdołamy wyciągnąć z tego faceta coś więcej. Nie ruszyłam się więc z miejsca, mimo że Al ciągnął mnie za rękę i piorunowałam Bell'a wzrokiem.
- No dobrze... Jest jeszcze coś - westchnął po chwili i wyciągnął kawałek kartki z szafki.
           Spojrzałam na Clay'a z satysfakcją, wzrokiem mówiącym: "a nie mówiłam?".
           Wzięłam kawałek wymiętej i porwanej kartki do ręki. Rządek cyferek wydawał się nieskończenie długi, jenak na końcu dostrzegłam jedno słowo: "Północ".
- Znaleźliśmy to w kieszeni jego skafandra - powiedział cicho i pochylił się nad biurkiem. -Jeśli wiecie, co to może oznaczać, zabierzcie ten papier. Nie podoba mi się ta sytuacja, ani to, że zajmują się nią dzieciaki, ale jeśli macie to wyjasnić, to ja wam pomogę.
           Poczułam dumę, rosnącą w moim sercu. Wierzy w nas. Wiedziałam to.
- Gdzie pracował? - Spytał Alan, czytając w moich myślach.
- W sterowni. Miał na nazwisko Graham, jeśli dobrze pamiętam - odpowiedział Aidan. - Zbierajcie się już, bo będą coś podejrzewać.
           Podeszłam do drzwi, rzuciłam radosne: "dzięki" i wyszłam na korytarz, ściskając papier w kieszeni tak kurczowo, jakby miał wyparować.
***
          Jeszcze tej samej nocy wybraliśmy się na pierwsze piętro. W sterowni nie było nikogo - nocą, naszą arką kierował autopilot, a w razie jakichkolwiek problemów powiadamiał głównych dowodzących. Przez pół godziny staraliśmy się odnaleźć biurko Grahama.
- Mam! - Krzyknęłam w końcu oszalałym głosem, usilnie próbując uruchomić komputer.
           Alan w ułamku sekundy znalazł się obok mnie. Szukaliśmy w urządzeniu jakichkolwiek wskazówek połączonych z serią liczb z kartki, ale nic nie wskazywało na to, że cokolwiek znajdziemy. Siedzieliśmy obok siebie i wpatrywaliśmy się w monitor.
- Mój ojciec znał się na takich rzeczach - mruknął Alan, nie patrząc na mnie. - Na astronomii.
- Astronomii... - Powtórzyłam zamyślonym tonem. - Te cyfry to współrzędne! - Wypaliłam.
- No tak... Myślałem, że o tym wiesz.
          Jakie to przewidywalne. Nie mówił mi nic o swojej przeszłości, a oczekiwał ode mnie, że będę wiedziała o nim wszystko.
          Prychnęłam i wpisałam współrzędne do wyszukiwarki, ale każda informacja o nich była zakodowana.
- Założę się, że hasło znał tylko Graham - westchnęłam i odchyliłam się na fotelu.
           No i pozamiatane. Szczerze staciłam już całą nadzieję na wyjaśnienie tej sprawy. Zbyt dużo przeszkód pojawiło się na naszej drodze. Czułam się bezsilna.
- Poddajesz się, Jas? - Zapytał poważnym tonem i ujął moje dłonie. - Ty?
- Przecież sam widzisz, że nic tutaj nie zdziałamy, a nigdzie...
- Musiałbym przejść komorami ewakuacyjnymi do parteru - przerwał mi - znaleźć jego ciało i wyciąć nadajnik. Po przełożeniu go do monitora informacje będą nasze - powiedział Alan, patrząc na mnie uważnie.
          Na początku myślałam, że żartuje. Kiedy zrozumiałam, że mówi o tym poważnie, miałam ochotę schować go do szlanej celi i nigdy nie wypuścić.
- Wykluczone - warknęłam i poderwałam się z miejsca. - Nie pamiętasz naszych szkoleń? Na parterze może panować bardzo wysoka, albo bardzo niska temperatura, w zależności od tego, jak blisko mijamy większe gwiazdy. W powietrzu jest więcej dwutlenku węgla, niż tlenu. Nie będziemy tak ryzykować - mruknęłam i odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam, żeby wyczytał z moich oczu, jak bardzo się boję. Założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej i pokręciłam głową.
           Pierwszy raz podczas naszego "śledztwa" zaczęłam się martwić o Ala.
- Troszczysz się o mnie i opiekujesz się mną. Pozwól mi ten jeden raz zatroszczyć się o ciebie i zabronić ci tam iść.
           Zapanowała długa cisza. Zwróciłam się w jego stronę, ale jego już tam nie było.
- Pieprz się, Clay - rzuciłam szeptem w pustkę i zasiadłam przy biurku.
***
          Przemierzałam korytarz Promu stawiając duże, ciężkie kroki. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że mam na sobie ogromne buty. Moje dłonie, nie były dłońmi kobiety, a zniszczonymi łapami starego faceta. Chciałam się zatrzymać, ale nie mogłam. Coś pchało mnie do drzwi jednego z mieszkań. Do mojego mieszkania. Weszłam do środka, prowadzona niewidzialną siłą. Chwilę później znalazłam się w pokoju Alana. Chłopak siedział skulony w jednym z rogów pomieszczenia, zwrócony w moją stronę plecami. Miał na sobie jedynie krótkie szorty. Jego ciało było obite, a w niektórych miejscach rozcięte. Podeszłam bliżej, a moja... Nie moja ręka powędrowała do pasa z bronią. Dokładnie zrozumiałam, co się dzieje. Łzy momentalnie napłynęły do moich oczu. Chciałam krzyczeć. Chciałam przestać. Ale nie mogłam. Rosnąca we mnie rozpacz walczyła z pragnieniem krwi. Czułam się jak zwierzę, myślące tylko o swojej ofierze. Lufa delikatnie musnęła jego skroń. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie jednym, ocalonym okiem. Palec zacisnął się spuscie, a chwilę potem Al leżał z małą, czerwoną plamką w skroni, od wiązki pistoletu laserowego. Wrzeszczałam w duchu, żeby się obudził, a siła, którą do tej pory czułam i która zmusiła mnie do tego wszystkiego, opuściła mnie. To ja byłam mordercą. Przyłożyłam ręce do twarzy, chcąc ją rozpoznać, ale pod palcami nie poczułam nic. Bo nie miałam twarzy.
***
           Obudził mnie dźwięk uruchomionej drukarki. Pośpiesznie spojrzałam na zegarek - przespałam trzydzieści osiem minut. Moje loki powiewały, dzięki nawiewowi wentylacji. W sali było ciemno, a jedynym źródłem światła były monitory komputerów. Wstałam od biurka i podeszłam do urządzenia. Kilka kartek leżało na podłodze. Pozbierałam je i złożyłam w jeden plik. Kiedy drukarka zakończyła swoją pracę, miałam w dłoni naprawdę dorodną ilość papieru. Wtedy poczułam się, jakby to wszystko miało już miejsce. Widziałam tę sytuację przy starcie, a wtedy, tuż za mną, stał...
- Al! - Szepnęłam i odwróciłam się szybko.
           Był tam, wyraźnie zmęczony, mokry od potu i osłabiony. Oparł się o futrynę i przewiązywal rękawy skafandra w pasie. Biały t-shirt lepił się do jego idealnego ciała. Posłał mi uśmiech, ten zarezerwowany tylko dla mnie i mruknął radosnym, filmowym tonem:
- Wróciłem.
          Kartki upadły na podłogę, a ja w ciągu sekundy znalazłam się w jego ramionach, nie zwarzając na to, że był cały mokry.
- Nigdy więcej mnie tak nie wystawiaj, Al - powiedziałam ostrym tonem i przytuliłam go mocniej.
- Nie było mnie raptem pół godziny - stwierdził z uśmiechem i pocałował mnie krótko. Zbyt krótko. - Mam nadajnik, a niektóre z danych zdążyłem już wysłać do drukowania - oznajmił, wchodząc w głąb sali i podnosząc kartki. - Siadaj.
           Zajęliśmy miejsce przy biurku. On przeglądał wydrukowane dane, a ja czekałam na polecenie.
- Wyszukaj termin "Północ". Przewija się w tych wspolrzednych jak refren - powiedział.
          Za pomocą nadajnika Grahama, w pół minuty znalazłam to, czego szukałam.
- "Północ - Ziemska Przystań Kosmiczna wybudowana na początku XXI wieku na planecie..."
- U367? - Przerwał mi Al.
Kiwnęłam głową i czytałam dalej.
- "Dzięki Ziemskiej technologii, specjalne kolektory wytwarzają na 1/6 jej powierzchni klimat, umożliwiający przetrwanie organizmów ziemskich. Stacja przeznaczona do lądowania Kosmicznego Promu Południe, jest w stanie zmieścić przeszło dwa miliony osób. Na obecną chwilę, w przystani Północ przebywa grupa trzystu administratorów."
         Nie wierzyłam w to, co czytam. Nikt nie powiedział nam o istnieniu jakiejkolwiek przystani. Nigdy nam o tym nie wspomiano.
Wyciągnęłam kartkę z kieszeni i wklepałam ciąg cyfr do komputera. Przed moimi oczami ukazała się historia zmian sterowania Promem. Szybko wyrwałam dane z dłoni Alana, porównałam je z tymi na monitorze i zastygłam w bezruchu.
- Graham... - Szepnęłam, czując, jak ściska moją dłoń.
- Zmienił kierunek lotu - dokończył za mnie i przetarł czoło.
- Wysłał nas do Ziemskiej Przystani Kosmicznej... - Mruknęłam. - Gdzie panuje podobna atmosfera. Al, czy to to rozumesz? Znalazł nam drugą Ziemię. Wiedział, że na Promie jesteśmy jak w klatce - wystawieni zabójcy przed nos... Będziemy mogli żyć jak przed wybuchem - mówiłam z uśmiechem i ekscytacją.
- A nikt nie będzie mógł zmienić jego ustawień, bez jego nadajnika - skwitował chłopak z szerokim uśmiechem.
***
          Włączyliśmy cały sprzęt i wróciliśmy do mieszkania. Postanowiliśmy powiadomić o wszystkim Chrisa dopiero jutro.
         Wzięłam szybki prysznic, ale nie czułam się zmęczona. Stanęłam przed lustrem i rozwinęłam opatrunek na ramieniu. Rana goiła się paskudnie, ale już prawie nie bolała. Spojrzałam na swoją twarz, dużo szczuplejszą niż przed wylotem, ale nadal całkiem ładną, mimo sińców pod oczami. Ubrałam się w jeden z identycznych kompletów nocnych - granatowe spodenki i szarą koszulkę.
           Przez godzinę leżałam przestraszona wizją własnego snu. W końcu postanowiłam sprawdzić, czy u Ala wszystko w porządku. Nocą takie potrzeby wydają się ogromnie ważne.
           Powoli uchyliłam drzwi jego pokoju, wślizgnęłam się do środka i zamknęłam je. Oswetliłam sobie drogę do jego łóżka. Cicho stawiałam gołe stopy na podłodze. Potem skierowałam źródło światła na jego twarz. Spał spokojnie, wręcz zbyt spokojnie. Dla świętego spokoju musiałam upewnić się, że oddycha. W dłoni zaciskał coś bardzo mocno - jak się domysliłam - nadajnik Grahama. Poczułam gorącą falę uczuć do niego, zalewającą mnie od środka. Usiadłam na brzegu materaca i przyglądałam się mu. Kiedy poczułam się senna, odłożyłam tablet na szafkę, wsunęłam się pod kołdrę i wcisęłam się pod jego ramię. W ten sposób mogłam wtulic twarz w jego klatkę piersiową. Zapach jego ciała sprawiał, że chciałam spędzić w takiej pozycji całe zycie. Miałam naprawdę  gdzieś, co pomyślą inni, dowiadując się, że spędziłam noc w jego łóżku. Potrzebowałam jedynie jego bliskości - ciepła jego ciała i oddechu na swoim karku, niczego więcej. Nagle ogarnęła mnie potrzeba powiedzenia mu, co do niego czuję. W takich sytuacjach wszystko czuje się bardziej.
- Gdybym miała wybrać, między życiem na ocałej ziemi, a lotem tym Promem z Tobą, wybrałabym to drugie - szepnęłam prawie nieslyszalnie, ignorując to, że i tak mnie nie słyszał. - Bo tak wyszło, że cię kocham
         Jego wargi spoczęły na moim czole w krótkim geście, sprawiającym, że czułam się jak mała dziewczynka. Nie miałam pojęcia, kiedy się obudził. Jego silne ramiona objęły mnie mocniej, a ja przylgnęłam do jego ciała jeszcze bardziej. Zasypiałam już, kiedy mruknął coś wprost w moje ucho, ale jestem pewna, że było to: "Niech to szlag, Johnson, ja ciebie też" wypowiedziane z szerokim uśmiechem.
_________________
I tym sposobem szósty rozdział za nami.
Odcinek krótki, ale treściwy, mam nadzieję, że przyjemny :)
Kolejny już za tydzień.

5 komentarzy :

  1. Oh, i to jak przyjemny! W końcu jakieś światełko w tunelu - przystan! Nie mogę się doczekać, kiedy tam dotrą. I te sceny a Allem! Boskie!
    Nie umiem pisać komentarzy, wiec do następnego!
    E.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję :) Dotrą tam już niebawem, ale mogę zdradzić, że przed tym będą musieli pokonać kilka przeszkód.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana! Przeszłaś sama siebie. Mówiłam, że chcę więcej scen Jalan (chyba kiepska nazwa, ale ok) i jest więcej! Czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne!Potrafisz zaciekawić czytelnika a to chyba najważniejsze.Podoba mi się twój styl.Masz u mnie wielki plus za opowiadania kryminalne ponieważ ja takie kocham!
    Pozdrawiam i życzę weny!
    noweprzygodykomisarzaalexa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne!Potrafisz zaciekawić czytelnika a to chyba najważniejsze.Podoba mi się twój styl.Masz u mnie wielki plus za opowiadania kryminalne ponieważ ja takie kocham!
    Pozdrawiam i życzę weny!
    noweprzygodykomisarzaalexa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń